Feldfebel szuka binokli, czyli zabawy z c.k. policją w Krakowie
Austriaccy policjanci nie byli lubiani, no bo jak można admirować stróżów prawa, w dodatku w obcych mundurach? Zresztą także później, w wolnej już Polsce, nie kochano policjantów. O powojennej Milicji Obywatelskiej nawet nie wspomnę... We wszystkich tych epokach szczególną niechęcią do mundurowych - ale także tajniaków - odznaczali się artyści wszelkiej maści oraz studenci, w Krakowie zwani akademikami...
Na przykład Marian Fontana, wieczny akademik, działacz „Sokoła” i przede wszystkim kawalarz. Kiedyś dowcipnisiowi zdarzyło się wyjść z przyjaciółmi od „Hawełki”. Było późno i łoskot brukarskich kostek, na których stos wdrapała się wesoła kompania, przywabił stróża prawa:
- Co panowie tu robią?
- Ach, panie feldfeblu, nieszczęście - jęknął Fontana - koledzy prosili mnie, abym wygłosił mowę w związku z jutrzejszą uroczystością imienin jego Apostolskiej Mości Następcy Tronu. Kiedy podsadzili mnie na ten stos, wpadły mi między kamienie moje binokle. Jestem tak krótkowzroczny, że bez cwikiera nie widzę ani na krok i nie trafię do domu.
Policjant okazał się poczciwcem, niezbyt rozgarniętym, ale jednak poczciwcem. Zaczął grzebać w kamieniach, a wesołe towarzystwo ruszyło do dworcowej knajpy. Niekiedy kończyło się gorzej, ale tylko trochę gorzej, procedurą w mojej młodości zwaną „spisaniem”.
Marian Krzyżanowski wspominał , jak z pewnej knajpy studenci ruszyli na Planty:
Pamiętam, gdy na krótki czas przed oficjalnym odsłonięciem pomnika Grottgera postanowiliśmy przyspieszyć ten uroczysty moment i zdjąć zasłonę, która zakrywała głowę naszego ukochanego artysty. Działo się to w niezbyt dobrze dobranym momencie, bo o godzinie 1 w nocy. Zaczęto wygłaszać okolicznościowe mowy, a w chwili gdy głos zabrał znany z humoru i dowcipu Tadeusz Zakrzewski, późniejszy adwokat i autor wielu piosenek w Zielonym Baloniku, zjawił się policjant, który chciał zdecydowanie akcję naszą przerwać. Tadeusz Zakrzewski, który nie chciał zrezygnować z doprowadzenia do końca swego przemówienia, zwrócił się do stróża porządku publicznego ze zwykłym mu tupetem: „I Ciebie witamy, przedstawicielu władzy, który chcesz wziąć udział w naszej uroczystości!” Niewiele jednak pomogły te uprzejme słowa, bo coraz więcej podobnie umundurowanych „przedstawicieli władzy” zaczęło się koło nas gromadzić - żądali oni stanowczo, byśmy im nie na miejscu, ale w komisariacie „Na Gródku” udzielili odpowiednich wyjaśnień i wylegitymowali się.
Ba, kiedy pijaniusieńki Stanisław Żukowski, malarz, urządził w Rynku polowanie, usiłując zastrzelić kuropatwę, którą wcześniej wypuścił w gąszcz przeznaczonych na sprzedaż choinek, skończyło się na upomnieniu przez policję.
Wróćmy jednak do Mariana Fontany. Jego wybryki stały się tak dotkliwe dla mieszkańców Krakowa, że pewnego dnia na rozmowę wezwał go sam dyrektor policji. Stwierdzając, że nie może go aresztować (uniwersytecki immunitet!), tak czule, po ojcowsku, przemówił do obwiesia, iż Fontana obiecał, że zaniecha w Krakowie swych figli. Niestety, wkrótce pijana banda pod wodzą Mariana obtańcowała policjanta na wiślanym moście, tak go dekorując kotylionami, że wyglądał jak choinka. Znów rozmowa, znów reprymenda i proste wytłumaczenie niesfornego akademika: policjant stał na tej części mostu, która należała do Podgórza. Fontana dotrzymał słowa...
Czasami chodziło o poważne sprawy. Po zamordowaniu cesarzowej Elżbiety przez anarchistę, Adolf Nowaczyński wzniósł okrzyk: Vive l’anarchie! Nieważne, gdzie padły te słowa (relacje różnią się znacznie), ważne, iż popełnione zostało przestępstwo, za które w Rosji groziłby przynajmniej Sybir. W Krakowie Nowaczyńskiego wraz z ojcem na dobrotliwą rozmowę wezwał dyrektor policji Horoszkiewicz, który zalecił emigrację, aby nikt plotkami nie zranił rozbolałego serca monarchy.