Dyrektor: To nieprawda, że zaraza rozlała się na cały powiat z naszego szpitala
O stanie placówki, skali zachorowań wśród personelu, o fali krzywdzących opinii, ale też ogromnej fali dobra - opowiada Bożena Grotowicz, dyrektor Samodzielnego Publicznego ZOZ w Bielsku Podlaskim.
Według danych podawanych przez Podlaski Urząd Wojewódzki, do wtorku w powiecie bielskim odnotowano aż 86 zakażeń koronawirusem. Ilu z chorych trafiło do szpitala i w jakim są stanie?
Trudno o takie szczegółowe informacje, bo sytuacja zmienia się z godziny na godzinę. Część pacjentów została przewieziona do szpitala jednoimiennego w Łomży. Większość chorych jest w kwarantannie domowej pod nadzorem służb sanitarnych. Nic nam jednak nie wiadomo, żeby któraś osoba była w stanie ciężkim, czy zagrażającym życiu. Natomiast u nas do czwartku na oddziale zakaźnym naszego szpitala hospitalizowane były dwie osoby z rozpoznaniem zakażenia, a ich stan jest stabilny. Trzy osoby z podejrzeniem są w obserwacji czekają na wyniki badań w izolatkach. Stan jednej się pogorszył, jest podłączona pod respirator.
W powiecie bielskim odnotowuje się najwięcej w woj. podlaskim przypadków zachorowań na COVID-19. To 1/3 wszystkich zakażonych w regionie. Jak pani sądzi, skąd tak duża zachorowalność na tym terenie?
Mamy najwięcej zdiagnozowanych zakażeń. Ale wynika to - raz - z faktu, że spora część mieszkańców pracuje w Niemczech, w Norwegii i Belgii i to tam mogli się zarazić. Po drugie: bardzo dużej liczby badań. Łącznie z sanepidem pobraliśmy ponad tysiąc testów, co daje mniej więcej jedno badanie na około 50 mieszkańców. Gdyby w w innych powiatach proporcje były podobne, na pewno ujawniłoby się dużo więcej zakażeń.
Sanepid pobiera próbki od osób w kwarantannie, a szpital?
Zajmujemy się osobami, które przychodzą do nas i mają pewne objawy, jak podwyższona temperatura, kaszel, duszności. Plus oczywiście nasi pracownicy. Przebadaliśmy prawie całą 570-osobową załogę (część dojeżdża z innych szpitali), szacuję: około 85-90 procent. Na ten moment (stan na 16 kwietnia, rano - przyp. red.) mamy 21 osób z testem dodatnim. Wszyscy ci pracownicy są w izolacji domowej, pod nadzorem służb sanitarnych. Żadna nie zgłosiła potrzeby pobytu w izolatorium poza domem. Część pracowników, którzy byli w kwarantannie domowej po kontakcie z zakażonym pacjentem, miała wyniki ujemne. Po siedmiu dniach wykonano kolejny test, wykazał obecność koronawirusa. Ale nie mamy jeszcze wszystkich wyników.
Jak wpłynęło to na funkcjonowanie szpitala?
Na ten moment mamy zamknięte trzy oddziały: chirurgiczny, ortopedyczny i rehabilitacyjny. Na rehabilitacji mieliśmy pacjentów dodatnich, a cały personel był „ujemny”. Dowodzi to temu, że pacjenci nie zarazili się od naszych pracowników. Np. jedna z pacjentek tego oddziału dopiero przy wypisie ze szpitala przyznała się, że miała kontakt z wnukiem, który wrócił z Hiszpanii. To bardzo prawdopodobna droga zakażenia. Takich przypadków jest mnóstwo. Ludzie niestety nie mówią prawdy.
Powiedziała pani 21 zakażonych członków personelu...
Sytuacja się zmienia. To, że ktoś parę dni temu miał wynik ujemny, nie daje gwarancji, że w tej chwili nie jest zakażony. Mam świadomość, że nowe zarażenia mogą się pojawiać. Zarówno u pracowników jak i u pacjentów.
Czy z tego względu personel szpitala będzie badany częściej?
Tak. Sukcesywnie będziemy badać wszystkich pracowników. Przez dwa dni mieliśmy zamkniętą ginekologię. Nie dlatego, że ktoś z personelu miał bezpośredni kontakt z osobą zakażoną (przynajmniej nie mieliśmy takiej wiedzy). W niedzielę nie mieliśmy akurat żadnej pacjentki, więc uznałam, że profilaktycznie przebadamy całą załogę. W poniedziałek rano wszystkim pracownikom - lekarzom, pielęgniarkom, salowym - pobraliśmy testy. We wtorek otrzymaliśmy wyniki. Wszystkie były ujemne. Od środy otworzyliśmy oddział. Takim trybem idziemy ze wszystkimi oddziałami. Między innymi dzięki temu ujawniliśmy przypadek koronawirusa u pielęgniarki z interny.
U jakich pracowników bielskiego szpitala wykryto koronawirusa?
To pracownicy oddziału chirurgicznego, ortopedycznego i jednej wspomnianej osoby z oddziału wewnętrznego, która nie miała żadnych objawów, a zakażenie wykryto przy okazji wykonywania profilaktycznych testów. Osoby, które miały z nią kontakt, są w kwarantannie. Co ważne, na oddziale nie było osób zakażonych. Mówię o tym, bo nie chcę siać paniki. Staram się uspokajać sytuację, być z tymi pielęgniarkami lekarzami, żeby nie mieli poczucia osamotnienia, zagrożenia, i że są w tym zagrożeniu sami.
Dlaczego to wsparcie jest tak szczególnie teraz potrzebne? Członkowie personelu bielskiego szpitala traktowani są jak trędowaci?
Niestety chyba można tak powiedzieć. Część opinii publicznej wskazuje szpital jako źródło zakażenia. Bielsk nazywany jest złośliwie Włochami. Słyszę też stwierdzenia wprost: zaraza rozlała się ze szpitala na cały powiat. Są to opinie bardzo dla nas krzywdzące. I nieprawdziwe. Jeśli ktoś ma chociaż minimalną wiedzę na temat koronawirusa, wie, że nie jest to zakażenie szpitalne. Ta zaraza została do nas przywleczona. Zakażenie przyszło z zewnątrz: ze strony pacjentów, którzy do nas trafili lub personelu zakażonego poza szpitalem. Tę drogę trudno będzie wyśledzić. Bo jeśli którejś pielęgniarce wyszedł test dodatni i członkom jej rodziny również, nie znaczy, że to ona nabyła wirusa w szpitalu i zaniosła go do domu. Kierunek mógł być całkowicie odwrotny, tyle, że u pielęgniarki zakażenie wykryliśmy wcześniej. Szpital i pracownicy są tak samo ofiarami epidemii, jak wszyscy zakażeni na całym świecie. To szpital jest najbardziej narażony na wzrost liczby zakażeń. To tutaj, a nie na przykład do urzędu przychodzą ludzie chorzy, potrzebujący pomocy. To wszystko rozwinęło się u nas w krótkim czasie, na trzech oddziałach. A ujawniło się dlatego, bo zaczęliśmy robić testy. Żona pierwszego w powiecie pacjenta z koronawirusem (tzw. pacjenta „zero”), który do nas trafił, była pracownicą oddziału ortopedii. Szybko odsunęliśmy ją od pracy i zrobiliśmy badania wszystkim: pacjentom i personelowi. A ponieważ miała kontakt z salową z oddziału chirurgii, zrobiliśmy też szybko badania na chirurgii. Okazało się, że salowa miała wynik ujemny, a testy dodatnie wyszły u pielęgniarek. To pokazuje, że na chirurgii było kilka różnych źródeł zakażenia, niezależnych od ortopedii. Źródłem zakażenia nie była ta jedna pracownica. Tymczasem na całą jej rodzinę wylał się straszny hejt. To jest coś okropnego.
Kiedy okazało się, że ognisko zakażeń koronawirusa w naszym regionie jest w powiecie bielskim, a część personelu jest zakażona, czy pielęgniarki zrezygnowały z pracy w innych placówkach? Takie są zalecenia Ministerstwa Zdrowia. Zachorowania wśród personelu medycznego to problem ogólnopolski. Według sanepidu już prawie co 3 osoba zakażona koronawirusem w Polsce jest pracownikiem placówki medycznej.
Ja nie wprowadziłam bezwzględnego zakazu pracy w innych jednostkach, bo mam świadomość, że czasami nieobecność jednej pielęgniarki na oddziale, może zupełnie zrujnować grafik i możliwość zapewnienia całodobowej opieki. Zatrudnienie w szpitalach powiatowych jest z reguły na styk. U nas pewnie z czasem ten problem też będzie coraz bardziej narastał. Jeśli chodzi o dyżury na różnych oddziałach, posiłkujemy się lekarzami z zewnątrz. Część pracowników dojeżdża do nas z innych placówek i otrzymała tam zakaz. Ja nie biorę „odwetu”. Myślę, że nawet pan minister zalecając ograniczenie pracy do jednego zakładu, miał świadomość tych trudności. Dlatego w swoich zaleceniach zaznaczył, żeby zawsze jednostkowo patrzeć na takie zakazy i nie spowodować z tego powodu załamania pracy w innej jednostce.
Kiedy nastąpi przywrócenie pracy zamkniętych oddziałów bielskiego szpitala?
Po 14 dniach od pierwszego testu, izolowanemu pracownikowi zostaje wykonany kolejny. Jeśli wyjdzie ujemny, po 48 godzinach wykonywany jest ponowny test. Przy potwierdzonym ujemnym wyniku, osoba traktowana jest za ozdrowiałą i wtedy wraca do pracy. Bardzo mi na tym zależy. W końcu taka jest nasza rola, żeby leczyć ludzi. Problemy osób z chorobami innymi niż COVID-19 zeszły na plan dalszy. A ludzie nie przestali przecież chorować. Dalej potrzebują pomocy. Zawsze przyjęcie pacjenta będzie się łączyło z pewnym ryzykiem. Bo nigdy nie mamy 100-procentowej pewności, czy osoba, która miała parę dni temu test i był on ujemny, w tym momencie nie jest na nowo zakażona.
Jak pracuje szpital? Jakie obowiązują obostrzenia dla pacjentów i personelu?
Od razu, jak tylko pojawiła się epidemia, wprowadziliśmy dla pracowników dosyć ścisłe zasady: zakaz zbędnego przemieszczania się pomiędzy oddziałami czy innymi komórkami (za wyjątkiem sytuacji koniecznych), zakaz gromadzenia się, nakaz zachowania odległości między sobą. Cześć pracowników administracji, która może pracować zdalnie, pracuje w domach. Wprowadziliśmy ograniczenia co do liczby osób, które mogą jednorazowo przebywać w szatni. Codziennie na wejściu mierzymy pracownikom temperaturę. Jeśli chodzi o pacjentów, to wprowadziliśmy zakaz odwiedzin. Osoby, które wchodzą do zespołu poradni, przechodzą wstępną weryfikację. Mamy namiot rozstawiony przez strażaków. We wstępnej fazie wywiadu wspierają nas Wojska Obrony Terytorialnej. W namiocie jest mierzona temperatura i wypełniana ankieta, w której pacjent odpowiada na pytania, czy ma objawy, czy miał kontakt z osobą potencjalnie zakażona. Jeśli wywiad epidemiczny jest pozytywny dla sprawy, nie wskazuje, że pacjent stanowi zagrożenie, jest ustawiany w drugą kolejkę. Namalowaliśmy linie na chodniku, które pomagają zachować odpowiedni odstęp. Pacjenci są sukcesywnie po kilka osób wpuszczani do poczekalni. Na tyle, na ile nam starcza wiedzy i środków, staramy się w sposób jak najlepszy zapewnić bezpieczeństwo dla pracowników i pacjentów. Chociaż pewnie nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić. Bo zaraza jest niewidoczna, niesłyszalna, niewyczuwalna.
Skoro wspomniała pani o środkach... Czy szpital odczuwa braki sprzętu i wyposażenia?
Jeśli chodzi o środki ochrony osobistej i płyn dezynfekcyjny, to w tej chwili mamy zapas. Otrzymaliśmy je od wojewody, ministerstwa, Agencji Rezerw Materiałowych, ale też w dużej mierze od firm, stowarzyszeń i osób prywatnych. Pracownicy mają zapewnione środki ochrony osobistej, i to - jak sądzę - lepiej niż w wielu innych szpitalach. Co nie zmienia faktu, że staramy się nimi bardzo racjonalnie gospodarować. To, czego nam najbardziej brakuje, to respiratory. Na oddziale zakaźnym mamy cztery respiratory. Jeden jest wykorzystany. Ale wraz z rozwojem epidemii będzie nam ich potrzeba znacznie więcej. Mamy zamówionych 15 respiratorów i czekamy na ich dostawę.
Zakup 10 respiratorów sfinansuje urząd marszałkowski. A pozostałe to dar ludzi dobrej woli. Proszę opowiedzieć tę historię.
Caritas Diecezji Drohiczyńskiej zorganizowała zbiórkę na zakup respiratora dla naszego szpitala. Efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Akcja była na tyle udana, że zebrano 120 tysięcy złotych, co wystarczyło na dwa takie sprzęty. Ponadto trzy firmy zadeklarowały, że same kupią po respiratorze. W efekcie spodziewaliśmy się jednego, a dostaniemy pięć. Jestem ogromnie wdzięczna wszystkim ofiarodawcom. Zauważam, że ta cała sytuacja z epidemią wyzwoliła w ludziach ogromny łańcuch dobroci i życzliwości. Jestem zaskoczona tym, jak bardzo są zaangażowani, nie odmawiają pomocy, ale też pomagają zupełnie nieproszeni. Jak w przypadku wspaniałej oddolnej inicjatywy „Bielskie babeczki szyją maseczki”. Kobiety skrzyknęły się i szyły z czego miały. Te bawełniane maseczki okazały się bardzo pomocne. Chirurgiczne mogliśmy trzymać dla personelu medycznego, który ma bezpośredni kontakt z pacjentem. Dla osób z administracji, działu technicznego, czy obsługi, te maseczki uszyte przez mieszkańców stanowiły wystarczające zabezpieczenie. Dostawaliśmy też maseczki z warsztatów terapii zajęciowej. Cześć z nich rozdajemy pacjentom na wejściu, zwłaszcza w poradni gruźliczej. Bardzo dużo firm sfinansowało nam zakup środków ochrony. Bo ceny straszne poszły w górę. Przed epidemią za maseczkę płaciłam 21 groszy. Potem był moment, że mieliśmy duże braki i za jedną sztukę płaciłam prawie 6 złotych. Płaciłam, bo musiałam zabezpieczyć personel.
Czy sytuacja w szpitalu została opanowana?
Staramy się na bieżąco weryfikować zasady, które ustaliliśmy na początku. Bo sam początek był dla nas niezwykle trudny. Nie mieliśmy wypracowanych schematów. A musieliśmy działać pod ogromną presją czasu i presją rozwoju zakażenia. W tej chwili mamy już utartą ścieżkę, jak postępować, kogo i w jakiej kolejności izolować, gdzie zgłaszać. My się tego uczyliśmy i służby sanitarne również. Nie da się wszystkiego opisać w procedury, zarządzenia, zasady. Zawsze będzie istniał jakiś margines na konieczność podejmowania decyzji.
Zarządza pani szpitalem w Bielsku Podlaskim od 18 lat. Czy można powiedzieć, że to największe wyzwanie, w pani karierze zawodowej?
Łatwo się ocenia to, co było trudne, a ma się za sobą, Ale myślę, że to jedno z największych wyzwań, a na pewno pierwsze i jedyne tego typu.
I miejmy nadzieję, że ostatnie... Dziękuję za rozmowę