Duży konflikt w Korei może wybuchnąć w każdym momencie
Dr Marceli Burdelski, często jeżdzący do obu Korei, twierdzi, że wojny na Półwyspie Koreańskim nikt nie chce, ale jest realna. Gdyby wybuchła, reżim Kimów upadłby. Skutki byłyby jednak straszne. W 1,2-milionowej armii Korei Płn. fanatyków nie brakuje
- Wojna w Korei wisi na włosku?
- Nikt jej nie chce, ale może do niej dojść w każdej chwili. Sytuacja jest niezwykle groźna. Nieprzewidywalny jest nie tylko reżim północnokoreański, z Kim Dzong Unem na czele, ale też prezydent USA Donald Trump. Obiektywne czynniki też wzmacniają napięcie. Ledwo w ubiegłą środę zakończyły się jedne wspólne manewry wojsk amerykańskich i południowokoreańskich, a już zaczęły się nowe. W zakończonych uczestniczyło 20 tys. żołnierzy USA i 300 tys. z Korei Płd. Plus najnowocześniejszy sprzęt. Naprzeciw siebie stoi w sumie ok. 2 mln żołnierzy, w tym 28 tys. amerykańskich.
- Armia Korei Płd. liczy 700 tys. żołnierzy, a Północnej - 1,2 mln.
- Korea Płd. na wojsko wydaje ok. 30 mld dol. rocznie, Północna - 10 mld. Ale PKB Południowej jest 50-krotnie wyższy niż Północnej.
- Żołnierze Korei Płn. wypełnią rozkazy Kim Dzong Una?
- Oby świat nie musiał się o tym przekonać, ale wiele wskazuje na to, że wielu z nich to autentyczni fanatycy, przekonani, że służą dobremu władcy i słusznej sprawie. Są skrupulatnie izolowani od świata zewnętrznego i poddani totalnej indoktrynacji. Służba zasadnicza trwa tam od 7 do 13 lat. W tej 1,2-milionowej armii około połowę stanowią jednostki uderzeniowe, z wojskami nuklearnymi, rakietowymi i hakerami na czele. Druga połowa buduje drogi, fabryki, hoduje świnie... Wielu z nich ma przestarzałą broń, ale nowoczesnej też nie brakuje. Należy też pamiętać, że izolacja i indoktrynacja nakłada się w Korei Płn. na neokonfucjanizm, czyli religię państwową bez nadziei na zbawienie i Boga w niebie, choć z tym ostatnim nie do końca, bo zmarłego w 1994 r. Kim Ir Sena traktuje się niczym boga.
- W kierunku Półwyspu Koreańskiego płynie amerykański lotniskowiec „Carl Vinson” z flotyllą mniejszych okrętów.
- Z jednej strony Trump działa w myśl powiedzenia „kości zostały rzucone”, ale nie do końca, bo cały czas myśli jak biznesmen. Chciałby zawrzeć układ z Chinami. Pekin miałby powstrzymać rozbudowę arsenału nuklearnego Korei Płn., w zamian Trump oferuje mu złagodzenie ograniczeń handlowych.
- Waszyngton zapewnia, że nie istnieje „cienka czerwona linia”, której przekroczenie przez Północ doprowadzi do uderzenia prewencyjnego z jego strony.
- Owszem, ale kolejne próby rakietowe przeprowadzane przez reżim, mogą doprowadzić do tego, że Donald Trump uzna, iż innego wyjścia nie ma. USA badają, czy Korea Płn. dysponuje rakietami międzykontynentalnymi, bo średniego zasięgu się nie obawiają. Chciałyby też wiedzieć, czy Pjongjang ma już zminiaturyzowane głowice jądrowe, bo one są trudne do zestrzelenia w powietrzu.
- Załóżmy, że Trump wyda rozkaz nuklearnego ataku prewencyjnego.
- Najpewniej zostałby wymierzony w poligon atomowy, w trzy poligony rakietowe, reaktor nuklearny i jeden z pałaców Kim Dzong Una. Korea Płn. nie ma środków, by się przed takim uderzeniem obronić. Ale zdążyłaby wystrzelić pociski z rakiet, których pole rażenia sięga do 300 km i z ponad 1000 dział ustawionych przy granicy z Koreą Płd. Seul bronić się może dziś starymi patriotami. Owszem, Amerykanie na granicy z Koreą Płn. ustawili już nowe rakiety, lecz są one w fazie testowania. Obrona antyrakietowa Seulu jest w stanie zestrzelić co najwyżej połowę rakiet.
- Jakie mogą być skutki ataku na Południe przez Północ?
- Byłyby przerażające, ale nie sposób ich dokładnie oszacować. Gdyby USA w odpowiedzi wystrzeliły z czterech krążowników i z kilku niszczycieli tomahawki z pociskami nuklearnymi na Koreę Płn., wtedy Półwysep Koreański zamieniłby się w krater. Wystąpiłyby trzęsienia ziemi, fale tsunami zalałyby nie tyko całą Koreę, lecz też część Chin i Japonii. Reżim zakończyłby żywot, ale też Seul, kilkunastomilionowa metropolia, spłonie, miliony ludzi zginą, a miliony Koreańczyków z Północy uciekną do Chin, Rosji, Japonii.
- Rex Tillerson, sekretarz stanu, twierdzi, że USA nie zależy na obaleniu reżimu Kimów.
- USA zdają sobie sprawę z możliwych skutków wojny, dlatego chcieliby w Korei spokoju. Niemniej żądają od Pjongjangu, by respektował prawo międzynarodowe, nie testował broni atomowej. Nie igrał z Waszyngtonem.
- Jak reagują Koreańczycy z Południa?
- Ich sytuację można porównać do spokojnej rodziny mającej dom stojący ściana w ścianę z awanturniczą rodziną, która swój obudowała dynamitem i lubi się bawić zapałkami. Na razie żyją też kampanią prezydencką, która zakończy się wyborami 9 maja.
- Chiny w 1961 r. zawarły traktat z Koreą Płn. o przyjaźni i wzajemnej obronie. W razie więc ataku USA i Korei Płd. na Koreę Płn. powinny przyjść z pomocą wojskową Pjongjangowi.
- Należy wykluczyć, by Chińczycy tak postąpili. Ale dla Pekinu Korea Płn. jest ważna. W przeszłości cała Korea była terytorium lennym Chin. Dziś Pekin nie chce zjednoczenia Korei, bo jedno państwo mogłoby z czasem mocno zagrażać pozycji Chin. Dlatego ich dyplomacja jest mocno zaangażowana w to, by na Półwyspie podział trwał, a zarazem nie doszło do wojny. Chiny nadal pomagają gospodarczo Pjongjangowi, nie przerywając przy tym rozmów z USA na temat Korei Płn. Waszyngtonowi zaś zależy na tym, by Pekin i Moskwa zwalczały hakerów z Korei Płn., bardzo aktywnych i niebezpiecznych, bo wyciągających spore pieniądze z ich banków. USA chce też, by Pekin i Moskwa nie kupowały węgla od Korei Płn., a tym samym nie nie wspomagały reżimu i nie zatrudniały pracowników z tego kraju.
- Rosja jest dziś drugorzędnym graczem w sprawie Korei Płn.?
- W ostatnim czasie staje się coraz bardziej aktywna.
- Jak postępuje Japonia?
- Dla niej Korea Płn. jest poważnym problemem, co dziwić nie może, gdy tylko zerkniemy na mapę. Dyplomacja japońska jest bardzo aktywna. Premier Shinzo Abe dba o to, by cały czas prowadzone były konsultacje w trójkącie: Tokio, Seul i Waszyngton, mimo że między Koreą Południową a Japonią relacje nie są dobre z kilku przyczyn, w tym sięgających okresu II wojny światowej. Premier Abe wspiera restrykcje nakładane na Koreę Płn. i dozbraja japońskie siły samoobrony, bo formalnie Japonia nie może mieć armii. Myśli też o wojskowym programie nuklearnym, bo skoro bomby atomowe ma Korea Płn...
- Co wiemy o sytuacji gospodarczej Korei Północnej?
- Musimy opierać się o dane szacunkowe, bo na zjazdach partii podają tylko cele, które chcą osiągnąć, a o ich realizacji nie informują. Najpoważniejsze szacunki podaje Centralny Bank Korei Południowej. Z nich wynika, że gospodarka Pjongjangu rośnie średnio o 2 proc. rocznie, ale nadal nie osiągnęła poziomu sprzed kryzysu w 1994 r. Choć oficjalną ideologią Korei Płn. jest dżucze, czyli samowystarczalność, to pomagają jej Chiny, Rosja i humanitarne organizacje międzynarodowe. Pjongjang z lotu ptaka prezentuje się nieźle. Niemniej w tym kraju gospodarka jest na mizernym poziomie. Swoich obywateli władze są w stanie zaopatrzyć w żywność wyłącznie na podstawowym i minimalnym poziomie.
- System kartkowy trzyma się mocno?
- Przeciętnemu Koreańczykowi z Północy przysługuje dziennie 700 gramów jedzenia. Jedzą na co dzień ryż, kukurydzę, ziemniaki, warzywa. Na święta jest ryba, a od wielkiego święta, np. z okazji niedawnej 105. rocznicy urodzin Kim Ir Sena, porcyjka mięsa, trochę alkoholu.
- Rolnicy mieli dostać ziemie na własność.
- Na słowach się zakończyło. Rolnicy na własność mogą mieć jedynie mikroskopijne działki, na których uzyskują fenomenalną wydajność.
- W razie nieurodzaju Koreańczycy z Północy nadal cierpią głód?
- Cały czas nie jest dobrze. 700-gramowe przydziały żywnościowe są obniżane. Tak było nawet w czasie mojego pobytu w październiku 2016 r. Nawet, bo było już po żniwach ryżowych, przypadających na połowę września i w czasie zbiorów kukurydzy i kapusty. Z moich rozmów z dyrektorami międzynarodowych agencji, które zajmują się pomocą humanitarną na miejscu w Korei Płn., wynika, że do zbiorów w 2017 r. zabraknie ok. 600 tys. ton żywności. Najgorsza sytuacja, niemal tragiczna, teraz na przednówku jest w regionach górskich, przy granicy z Chinami.
- Kim Dzong Un stawia jednak na zbrojenia.
- Bo bez budowy potencjału atomowego władza jego i otaczających go elit skończyłaby się. Nie mieliby możliwości szantażowania innych krajów. Najważniejsza dla utrzymywania się rodu Kimów przy władzy jest jednak izolacja Korei Północnej od świata. Jest niemal pełna. Nie do wyobrażenia dla Polaków. Ale nie można powiedzieć, że władza nie stara się polepszać życia swoich poddanych. Robi to, ale z uwagi choćby na izolację czy obowiązującą ideologię dżucze efekty są skromne. Rządzący wykładają też spore pieniądze na badania naukowe, zwłaszcza mogące wspierać wojsko. I na hakerów.
- Polityka Kim Dzong Una różni się od polityki ojca, czyli Kim Dzong Ila, zmarłego w 1994 r.?
- Zasadniczo. Ojciec spotykał się z przywódcami Chin i Rosji. W samych Chinach był 11 razy. Kim Dzong Un, choć władzę sprawuje od ponad 5 lat, do Pekinu jeszcze nie pojechał.
- Jaka może być przyszłość Korei Północnej?
- Młodzi ludzie wcześniej czy później znajdą możliwości, by dowiedzieć się czegoś o świecie. Dziś o nim nic nie wiedzą.
- Również o Korei Płd.?
- Są indoktrynowani, że na Południu jest źle, pełno degeneratów, pijaków i strajków.