Chcecie poznać Dominikę Wójciak, laureatkę programu "MasterChef"? W najbliższy czwartek, 22 stycznia o godzinie 18.00 będzie gościć w katowickim salonie Empik, by promować swoją autorską książkę "Kulinarne bezdroża".
Trzy dotychczasowe polskie edycje programu "MasterChef" wygrywały kobiety. I zarówno laureatki jak i finalistki postarały się, by jak najlepiej wykorzystać udział w w tym popularnym kulinarnym show.
Basia Ritz, zwyciężczyni pierwszej polskiej edycji latem zeszłego roku otworzyła swoją wymarzoną restaurację w Gdańsku. W bardzo reprezentacyjnym miejscu, przy Motławie.
Na dalsze dokształcanie i doskonalenie kulinarnego warsztatu postawiła Beata Śniechowska, laureatka drugiej edycji.
Obie panie wydały swoje książki kulinarne. Ale nie tylko zwycięzcy pokusili się o wydawnicze dzieła. Swoimi przepisami podzieliły się też finalistki pochodzące z naszego regionu.
"Księgowa w kuchni"
to książka, którą wydała Maria Ożga. Po tym jak nie udało jej się zawojować pierwszej edycji programu, postanowiła poszukać swojej szansy w drugiej odsłonie "MasterChefa". Z sukcesem. Zajęła drugie miejsce.
- Jestem księgową. Zawód, który wykonuję, jest bardzo stresujący. Dlaczego? Ponieważ to księgowa jest zawsze winna! Za mało pieniędzy w firmie – wina księgowej, za dużo pieniędzy w firmie – wina księgowej. Moje gotowanie najzwyczajniej w świecie mnie relaksuje, uwielbiam, jak mi coś wychodzi w kuchni i rodzinka zjada wszystko ze smakiem. Sama również uwielbiam jeść, smakować… życie! Gotowanie często porównuję do księgowania, uważam, że smaki powinny być zrównoważone, aby smakowało! Czyli aktywa=pasywa. Gotuję od najmłodszych lat. Na program "MasterChef" czekałam 5 lat. Uczestnictwo w nim było przemyślane i uważam, że na spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno. Stwierdziłam, że przyszedł czas na sprawdzenie się i dokonanie ważnych zmian w moim życiu. Dzięki temu programowi poznałam wielu wartościowych ludzi, którzy utwierdzili mnie w przekonaniu, że obrałam dobrą drogę - mówiła Maria.
Od kilku miesięcy realizuje kolejne wyzwanie: odpowiada za kuchnię katowickiej restauracji Kryształowa, którą wcześniej zajmowała się Magda Gessler. Maria postawiła tu m.in. na niedzielny "śląski łobiod" i tym wygrała.
"Nie... zwykła kuchnia - bo każdy jest inny"
Plany na też Kinga Paruzel, finalistka pierwszej edycji. We wrześniu wydała swoją książkę "Nie... zwykła kuchnia - bo każdy jest inny".
- Kiedy miłość, ciekawość i tradycja spotykają się z kulinarną pasją, powstaje smak idealny - taka jest moja książka. Stanowię dowód na to, że nigdy nie jest za późno, aby odkryć w sobie kulinarne szaleństwo. Doprawiłam tę książkę miłością do jedzenia i pięknych obrazów. Moja książka to zbiór ponad 100 wyjątkowych, autorskich przepisów, pomysłów na nietuzinkowy lekki deser, porad, jak zabawić się smakiem, a przede wszystkim drogowskaz, jak zdrowo i łatwo gotować. Każdy z nas jest inny, każdy inaczej odczuwa smak, dlatego przepisy traktują wszystkich indywidualnie i dla każdego skomponowałam jego ulubioną wersję - opowiada o książce Kinga.
Kinga prowadzi też kulinarny blog (alebabka.blogspot.com), myśli o restauracji. - Szukamy dobrego lokalu. W tym roku mam w planach też zagraniczne staże, piszę ponadto kolejną książkę - zdradza.
Kuchnia Dawida
W trzeciej edycji programu "MasterChef" tuż przed finałem odpadł 18-letni Dawid Budzich z Zabrza. W maju zdawał maturę, a od października będzie studentem budownictwa. Jednak jego prawdziwą pasją jest gotowanie.
- Gotuję od czterech lat, uwielbiam to robić, chciałem spróbować swoich sił w programie, dlatego tutaj jestem - powiedział w programie Dawid Budzich.
- Program się skończył, ale gotowanie dopiero zaczyna, za ok 4-5 miesięcy bierzemy się z Piotrkiem Pielichowskim za gary na poważnie- powiedział tuż po finale trzeciej edycji programu "MasterChef".
Rozmowa z Dominiką Wójciak, laureatką ostatniej edycji "MasterChef".
W programie „MasterChef” bardzo lubiłaś eksperymentować. To zamiłowanie wzięło się jeszcze z rodzinnego domu?
Nie. Do eksperymentów dojrzewałam. We wczesnych studenckich latach gotowanie było dla mnie naturalną kwestią, bo wyniosłam ją z domu. Gotowało się też u mojej babci, przyjaciółek... To nie było dla mnie nic szczególnego, że ja przyrządzałam dania w akademiku, a inni jedli kebaby. Natomiast potem zaczęłam poznawać nowe smaki, bo trafiłam do restauracji. Zaczęłam podróżować, poznałam Michała, z którym zaczęłam smakować inne potrawy, na które wcześniej nie trafiałam. Do tego zaczęłam prowadzić bloga, który też nakręcał mnie, by coraz więcej czytać o kuchni, poznawać ją. Coraz więcej zaczęłam zwracać uwagę na to, co jem w trakcie podróży. Jak gotują w danym miejscu... Przed programem to moje eksperymentowanie nie wydawało mi się niczym szczególnym.
Zbierasz przepisy, szukasz nowych smaków, kombinujesz... Czasem więcej pomysłów na danie niż czasu, by to zrealizować. Ogarniasz się w tym jeszcze jakoś?
Kulinarnie radzę sobie w ten sposób, że w komputerze założyłam foldery: „przepisy pilne” i „przepisy bardzo pilne”. Wrzucam tam wszystkie pomysły, które wpadły do głowy, coś gdzieś przeczytałam, albo znalazłam inspiracje dla siebie po obejrzeniu filmu kulinarnego. Tych przepisów urosła już cała sterta, ale staram się przynajmniej raz w tygodniu coś z niej skreślać. I je wykorzystać. Dodatkowo pojawiają się coraz to nowsze książki kulinarne. Czasami mam takie wrażenie, że jestem za słaba na to wszystko, tych inspiracji jest za dużo i nie wiem, co wybrać.
W twojej autorskiej książce"Kulinarne bezdroża" jest więcej „pilnych” czy „bardzo pilnych” przepisów?
Tworząc książkę starałam się czerpać z każdej z tych stert po równo, żeby żadnej nie zaniedbać. Bo każda z nich jest dla mnie bardzo ważna. Zarówno po nowości, które kompletnie nie wiem, jak będą wyglądały po wykonaniu, jak i te rzeczy, o których wiem, że będą strzałem w dziesiątkę.
Co oprócz tytułu, statuetki, kontraktu na książkę dał ci jeszcze program „MasterChef”? Co z niego wyniosłaś, tak dla siebie?
Ja jestem osobą, która zanim jeszcze podejmie jakiekolwiek wyzwanie to już spisuje sobie listę powodów, dla których nie powinna tego wyzwania podejmować! Bo prawdopodobnie nie dam rady (śmiech). W przedbiegach zakładam, że to będzie dla mnie za trudne. To, że wzięłam udział w programie „MasterChef” to był zbieg okoliczności. Było trochę przypadku w tym, że wysłałam formularz zgłoszeniowy. A potem było już za późno, by rozmyślać nad tym, czy sobie poradzę. Program „MasterChef” pokazał mi, że jestem silniejsza niż mi się wydaje. Warto czasem zrobić pierwszy krok, nawet jeśli wydaje się, że jest to tylko mały krok do przodu. Bo potem może się okazać, że jest to skok na głęboką wodę z wysokiego klifu. Ale gdy staję już twarzą w twarz z wyzwaniem to daję z siebie wszystko. Bo jak się okazuje mogą być z tego całkiem niezłe rezultaty.
Nie wierzyłaś w sukces?
Oceniałam swoje możliwości na tle innych, bo ciężko było od tego uciec. A już w finale to na pewno. Myślałam, że jestem niezła, mam dużą wiedzę, robię to co lubię, sporo podróżuję – co też może być atutem. Nie chciałam jednak zapeszać, rozpędzać się z tą myślą o ewentualnym zwycięstwie. Nie oczekiwałam wygranej. Wolałam robić swoje, jak najlepiej tylko potrafię. A jaki będzie efekt to się okaże. Takie podejście przeprowadziło mnie przez cały program „MasterChef”. Dzięki niemu miałam taką dziecięcą radość z każdej konkurencji. Tego, że spróbuję czegoś nowego, albo nauczę się robić sushi, którego nigdy wcześniej nie robiłam. Podchodziłam do tego bardzo zadaniowo.
A dzięki programowi na nowo odkryłaś w kuchni Michała, swojego partnera życiowego, z którym w jednej z konkurencji musiałaś współpracować?
Nie (śmiech). Na początku, gdy dowiedziałam się, że będziemy we dwójkę gotować to pomyślałam, że nie będzie tak źle. Bo jak się pospieszę to dam radę. Wszyscy będą pracować w duecie, ja będę jedna, ale jakoś sobie poradzę. Kiedy okazało się, że Michał będzie przygotowywać część rzeczy to czułam, że to jest moment by skreślić jakąkolwiek walkę z pozostałymi uczestnikami (śmiech). Musiałam to potraktować jako zabawę, bo znam Michała możliwości w kuchni.
„W tym konkursie chodzi właśnie o to: o znajdywanie i odkrywanie takich talentów jak Dominika” - powiedział Gordon Ramsay. W jednej z konkurencji gotowaliście pod jego okiem. Pochwała z ust człowieka, który uważany jest za jednego z mistrzów kuchni, a z drugiej strony swoimi opiniami potrafi zrównać z ziemią, była czymś więcej niż tylko motywacją?
Może to banalnie zabrzmieć, ale wrażenie na mnie zrobiło już samo spotkanie. Z jednej strony ekscytacja, że go widzimy, a druga myśl: to jest TEN Gordon, o którym powiedzieć, że jest ostry, to trochę za mało. Jak coś pójdzie nie tak jak trzeba, to nie będzie przebierać w słowach i zrobi ze mnie mięso mielone albo coś w tym stylu (śmiech). Byłam na to przygotowana. I dzięki temu łatwiej było mi opanować stres. Wiedziałam, jaki może być scenariusz. Pochwała z jego ust była czymś wielkim.
Mieliście okazję porozmawiać również poza planem programu? Czy kontakt z nim ograniczył się tylko do konkurencji, w której był gościem?
Nie było takiej okazji. Gordon był gościem jednego odcinka, który składał się z dwóch konkurencji. Nagrywaliśmy ten odcinek w ciągu dwóch dni. Czyli mieliśmy kontakt z Gordonem przez dwa dni, ale ograniczał się tylko do kilku jego podejść do naszych stanowisk pracy. I finalnej oceny każdego z nas.
Czasem najtrudniejszą kwestią jest wykorzystanie swoich „pięciu minut”, które pojawiło się po wygranym programie. Jak ty zamierzasz to zrobić?
Wykorzystanie tych „pięciu minut” na początku było dla mnie trochę przerażające. Mimo tego, że miałam niesamowitą radość z wygranej, pojawił się też ciężar odpowiedzialności, który poczułam na plecach. I myśl: nie mogę tego zmarnować. Być gorsza od dziewczyn, które wygrały wcześniej. Ale wiedziałam też, że nie mogę robić nic wbrew sobie. Bo to po prostu nie wyjdzie. Na końcu mojego celu, marzenia oczywiście, jest restauracja, własne miejsce. Ale nie chciałabym jej otwierać tylko dlatego, żeby wykorzystać te „pięć minut” i marketing, który daje telewizja. Bo byłabym nie fair w stosunku do siebie i osób, które mi kibicowały. Nie mam póki co kompetencji, żeby taki interes prowadzić. Nawet nie chodzi o zdolności kulinarne, tylko o kompetencje organizacyjne. Dlatego postanowiłam, że dam sobie czas, by zainwestować jeszcze w siebie. Trochę się pouczyć, podpatrywać jak robią to najlepsi. I powoli dążyć do tego, żeby własną restaurację otworzyć. Moją największą porażką w programie „MasterChef” było zarządzanie grupą. I to kolejny temat, z którym muszę się zmierzyć, jeśli kiedyś będę chciała poprowadzić swój biznes. Kiedy pojawiają się konflikty, to ja jestem taką osobą, która albo najchętniej by gdzieś poszła i zostawiła problem osobom spierającym się, albo usiadła przy kawie i ciastku i debatowała nad nim dwie godziny. A w kuchni nie można sobie na coś takiego pozwolić. Jeżeli się rządzi, to trzeba robić to twardą ręką.
Nie jest tajemnicą, że program „MasterChef” jest nagrywany wcześniej. Co poczułaś jednak, gdy w dniu finału, ale jeszcze przed ostatecznym rozstrzygnięciem w internecie pojawiło się zdjęcie z okładką twojej książki. Już jako laureatki?
Kiedy zobaczyłam to zdjęcie moją pierwszą reakcją było szybsze bicie serca. Przestraszyłam się, że coś takiego miało miejsce. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego tak się stało, czy można było tego uniknąć... Ale potem pomyślałam, że jest to bez sensu. Bo przy całej pracy nad książką, jej dystrybucją czy rozpakowywaniem paczek tak naprawdę to zdjęcie każdy mógł zrobić. Byłam tylko zła, że ten ktoś zepsuł zabawę ludziom oglądającym program. Mnie nie. Ja o tym, że zostałam „MasterChefem” wiedziałam już od 11 lipca, kiedy graliśmy finał.
Dominika Wójciak – autorka bloga Kulinarne Bezdroża. Z zawodu geodeta, z zamiłowania gotująca podróżniczka. Potrafi przejść nawet dwieście kilometrów himalajskimi szlakami, kosztując po drodze lokalnych smakołyków. Zbiera kulinarne doświadczenia i gromadzi egzotyczne przyprawy. Swoje rodzinne Podhale uważa za jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie.
Książka "Kulinarne bezdroża" prezentuje 84 przepisy na pyszne dania, słodkie i wytrawne, które przygotujesz z dostępnych produktów. Z pasją opowiada o dalekich wyprawach, ukochanym Podhalu, dzieciństwie na wsi i zaskakujących kompozycjach smaków. Czytając ten wyjątkowy kulinarny pamiętnik, poczujesz zapach prażonego kuminu i porannej owsianki, przekonasz się, że każda potrawa ma swoją historię.