Czy trzeba wietrzyć miasta. Rzecz nie o smogu, a o kadencjach
Tak właśnie wygląda dzisiaj cała ta polityka, że nawet pomysły godne dyskusji nie są poważnie rozważane. Wiary w czyste intencje brak, chęć odwinięcia się przeciwnikowi przemożna, kroku do tyłu nikt nie zrobi. A rzecz do spokojnej refleksji dzisiaj niezwykle ciekawa: dwukadencyjność prezydentów, burmistrzów, wójtów.
Źle brzmi, ale znaczy ni mniej ni więcej, że na czele miasta czy gminy będzie można stać najwyżej dwie kadencje. Jest to pomysł PiS-u, który natychmiast został oprotestowany przez opozycję. Powód tego protestu - powiedzmy sobie jasno - jest zrozumiały. PiS chce, by to prawo obowiązywało już od wyborów 2018 roku, co oznacza, że wielu obecnie rządzących prezydentów z PO (PO w samorządach jest o wiele silniejsza od PiS-u) nie mogłoby kandydować. Duży cios dla Platformy.
Gdyby jednak wszyscy poszli po rozum do głowy - PiS wprowadził prawo, które obowiązywać będzie dopiero od kadencji 2022, a PO chciała o tym porozmawiać - mielibyśmy ciekawą zmianę ustrojową.
Jestem w kropce, bo wielokrotnie wymądrzałem się tutaj na temat konieczności budowania regionalnych elit, a zaraz potem - na temat przekleństwa kadencyjności w samorządach. Budowanie regionalnych elit byłoby łatwiejsze, gdyby cyklicznie wietrzyć samorządy i instytucje publiczne, wprowadzać tam nowych ludzi, promować młodych. Z kolei przekleństwo kadencyjności polega na tym, że prezydenci nie snują śmiałych wizji rozwoju swoich miast, bo tak naprawdę interesują ich najbliższe cztery lata, przecież potem wybory i nie wiadomo, co będzie. W związku z tym halę sportową czy basen to jeszcze obiecają i w cztery lata wybudują, ale wieloletniej strategii zmian gospodarczych czy społecznych w miastach to już im się za bardzo nie chce pisać, a co dopiero zaczynać realizować.
Dwukadencyjność promowana przez PiS ma więc w długiej perspektywie jeden niezaprzeczalny atut: rozbijanie lokalnych koterii i układzików, promowanie nowych ludzi i świeżych pomysłów. I jedną niezaprzeczalną wadę: nie będzie już wizjonera, który zechce zobaczyć swoje miasto za lat 10 czy 20 i buduje wieloletni plan. Jeśli perspektywa na przyszłość, to góra ośmioletnia. Maksymalnie tyle na zapisanie się w historii.
Mamy w regionie bardzo ciekawe pole do badań empirycznych w dziedzinie kadencyjności. Jest przecież prezydent Gliwic, który rządzi miastem 24 lata i wciąż ma poparcie. Źle rządzi? Pytanie do gliwiczan, lecz obiektywnie miasto ma się nieźle. Z drugiej strony mamy zaprzeczenie tezie, że lokalne towarzystwo zawsze stoi murem za aktualnym prezydentem i trudno mu z kimś przegrać. Pamiętamy przecież silnego prezydenta Kopla w Chorzowie, który jednak przegrał po 19 latach, czy równie mocnego prezydenta Fudalego w Rybniku, który poległ w wyborach po 16 latach rządów.
Szkoda, że polityka dziś to awantura. Można by spokojnie o tym pomyśle porozmawiać w gronie mądrych ludzi.
TWITTER @MAREKTWAROG