Podoba mi się to, co teraz dzieje się w Gorzowie Wlkp. Władze miasta (była to jedna z obietnic wyborczych obecnego prezydenta) właśnie rozpoczynają dyskusję z mieszkańcami o powołaniu do życia dzielnic i ich radnych. I jedno, i drugie od dawna przewidziane prawem.
Wydają się być bardzo dobrym instrumentem do możliwie najbliższych kontaktów urzędników z mieszkańcami i zgłaszanymi przez nich potrzebami. Oczywiście jak to u nas bywa, jest jeszcze przed konsultacjami, a już zaczęła się krytyka i samych konsultacji, i samego pomysłu.
A po co nam radni na osiedlach? Mamy administracje osiedli. Płacimy im za wiedzę o tym, co nam jest potrzebne, a tu już następni na listę płac. Powstanie tylko dodatkowy twór biurokratyczny - mówią niektórzy z mieszkańców. Są też głosy za.
To nie jest dobry pomysł. Mamy organizacje pozarządowe. Już jest w Gorzowie 25 radnych. Kosztują duże pieniądze i doskonale wiedzą, co miastu jest potrzebne. Po co nowi? Z jakich pieniędzy? Konsultacje tak, ale przecież jest budżet obywatelski. Obywatele wybierają i głosują, i decydują, i to jest supernarzędzie i wystarczy - mówią niektórzy radni.
A ja sobie tak niebezpiecznie pospekuluję. Czemuż to żadnemu z radnych nie wpadło do głowy, że może zamiast rady miasta zrobić radę osiedli z niższymi dietami - np. dwóch na obecną jedną dietę? Ile razy w kampanii wyborczej słyszeliśmy - nie idziemy do rad dla pieniędzy, tylko dla miasta i mieszkańców. A na dodatek są takie miasta, gdzie praca odbywa się bez diet. A co do konsultacji obywatelskich prezydent Zielonej Góry powiedział naszej gazecie: „Wstydzę się za tych, którzy wykorzystywali nieletnich do zbierania podpisów”. Nie wiadomo, czym zakończą się konsultacje w Gorzowie - najważniejsze, według mnie, jest to, że pojawiła się władza, która chce zaryzykować. Bo ten, kto przestaje szukać... przegrywa.
Iwona Zielińska redaktor naczelna