Córka odnalazła matkę po 37 latach. Odbudowują zerwane więzi
- Przez półtorej godziny lotu z Polski do Szwecji rozmyślałam o tym, jaka ona będzie. Czy poda mi tylko dłoń, czy rzucimy się sobie w ramiona. Bałam się, że będzie mieć do mnie żal, pretensje... Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by wszystkie obawy minęły. W dorosłej kobiecie rozpoznałam swoją małą córeczkę. Jej uśmiechniętą twarz zapamiętałam, podglądając ukradkiem jej zabawy zza bramy domu dziecka - opowiada Jolanta Hejna.
Życie pisze różne scenariusze. Niektóre z nich nadają się na fabułę książki czy filmu.
- Może kiedyś napiszę z kimś książkę o swoim życiu
- zastanawia się pani Jola, mama Moniki, która odnalazła ją po 37 latach.
Przeszłość
O ciąży wiedziała mama, rodzeństwo i najbliższa kuzynka. Do szkoły 15-letnia Jola chodziła najpierw w luźnych swetrach, a kiedy brzucha nie dało się już ukryć, przestała.
- Jak przez mgłę pamiętam, że przychodziła do mnie pani nauczycielka i uczyłam się w domu. To była ósma klasa - opowiada pani Jola.
Moment poczęcia był jednym z najtragiczniejszych w jej życiu. To był gwałt. Kiedy okazało się, że jest w ciąży, bliscy mówili, że przecież może usunąć. Bo jest młoda, bo stało się to wbrew jej woli. Ale ona poczuła, że przecież dziecko, które w sobie nosi, nie jest niczemu winne. Od początku czuła, że to będzie dziewczynka.
- Byłam wytykana palcami, słyszałam różne przykre słowa, które wypowiadali sąsiedzi pod moim adresem. Często płakałam. Ciąża w tak młodym wieku była przecież kiedyś ogromną sensacją. Dziś czasy się zmieniły, młode matki mogą liczyć na wsparcie. Ja przeżywałam to wszystko w samotności, w ogromnym strachu przed porodem, z obawą przed przyszłością - wspomina Jolanta Hejna.
- W moim domu nie miałam zrozumienia, bo tam królował alkohol. Miałam czworo rodzeństwa i tylko ja z jednym z braci nie trafiliśmy do domów dziecka.
W dniu porodu mocno świeciło słońce. Pożółkłe liście zapowiadały już koniec lata, ale tego dnia było wyjątkowo ciepło jak na wrzesień. 15-letnia Jola miała na sobie biało-pomarańczową sukienkę rozpinaną na guziki z przodu, którą uszyła jej najbliższa kuzynka, powiernica tajemnic, przyjaciółka.
- Wyglądałam jak dziecko, które włożyło sobie pod sukienkę ogromną piłkę - wspomina i dodaje: - Monika przyszła na świat w szpitalu wojewódzkim w Poznaniu. Kiedy położono mi ją na piersiach, poczułam, że mam kogoś, kto zawsze już będzie mnie kochał i będzie ze mną. Byłam szczęśliwa.
Młoda mama wróciła z dzieckiem do domu. Jej rodzice zostali oficjalnymi opiekunami Moniki. Pierwsze 3 lata na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku spędziły razem.
- Monisia była urocza. Nie grymasiła, była zawsze uśmiechnięta. Ochrzciłam ją, dbałam o nią, kochałam całym sercem
- opowiada Jolanta Hejna. - Chodziłam dorywczo do pracy. Musiałam przecież zadbać o dziecko, gdyż rodzice wszystkie pieniądze przepijali. Pewnego dnia, gdy wróciłam do domu, nie było już Moniki. Biegałam od drzwi do drzwi i pytałam sąsiadów, gdzie jest moje dziecko. Udało mi się dowiedzieć, że przyjechała policja i zabrała córeczkę. Rodzice byli w tym czasie pijani.
3-letnia Monika trafiła do podpoznańskiego domu dziecka. W związku z tym, że oficjalnie opiekę nad nią sprawowali rodzice pani Joli - ona nie mogła odwiedzać córki. Ale przyjeżdżała pod bramę placówki i przez dziurę w desce podglądała małą, gdy stawiała babki z piasku, goniła ptaki po parku i patrzyła zamyślona w dal.
- Moi rodzice odwiedzili ją tam dwa razy. A gdy pewnego dnia znów przyjechałam pod bramę, to jedna z wychowawczyń podeszła do mnie i powiedziała „Małą zabrali, nie ma jej już i nigdy nie wróci”. Serce pękło mi wtedy na pół - opowiada J. Hejna.
Teraźniejszość
Był lipiec 2018 roku. Na poznańskim lotnisku Ławica panował ogromny ruch, bo wszyscy spieszyli się na wakacje. Pani Jola wraz z mężem i córką oraz jej rodziną, wybierała się do Bułgarii. Przeszła już odprawę i czekała na sygnał, by wejść na pokład samolotu. Wtedy zadzwonił telefon.
- Siedzisz czy stoisz - zapytał brat, który dzwonił. - Bo jak stoisz, to usiądź. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
- „Umarł ktoś?”- zapytałam przestraszona, bo przecież po takim wstępie należy spodziewać się tylko wyjątkowo złej informacji - opowiada pani Jola.
- Monika ciebie odnalazła - powiedział brat.
- Zesztywniałam, zbladłam, do oczu napłynęły mi łzy, w sercu poczułam ciepło - wspomina mama Moniki.
- Mąż zauważył, że dzieje się ze mną coś dziwnego i kiedy mu powiedziałam, jaką odebrałam wiadomość, on przytulił mnie tylko i powiedział, że to wspaniała informacja. - Teraz mogę umrzeć - wyszeptałam mu do ucha. A on odpowiedział:
- Nie, teraz dopiero normalnie zaczniesz żyć.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Już podczas wakacji pani Jola nawiązała kontakt telefoniczny z Moniką. Dzwoniły do siebie prawie codziennie. Druga córka informację o odnalezieniu siostry przyjęła z wielką radością. Bo zawsze marzyła o tym, by ją poznać. Mama opowiadała szczerze dzieciom urodzonym w małżeństwie o córce, którą utraciła w
młodości. W sierpniu pani Jola siedziała już w samolocie do Szwecji, w której mieszka Monika. Leciała z duszą na ramieniu. Nie wiedziała, czego może się spodziewać. Czy ta twarz 3-letniej dziewczynki z kucykami na głowie, którą miała w pamięci, da się rozpoznać w dorosłej kobiecie? Pytania kłębiły się w głowie, serce kołatało, pierwsze spojrzenie w oczy rozwiało jednak wszelkie wątpliwości.
- Padłyśmy sobie na lotnisku w ramiona, był płacz, było mnóstwo pocałunków, były słowa, na które czekałam całe życie „Witaj, mamo!” - opowiada pani Jola. - Spędziłam z córką tydzień. Rozmawiałyśmy całymi dniami. Ona chciała wiedzieć wszystko. Nie miała pretensji, nie obwiniała mnie o nic, chciała tylko znać prawdę. Powiedziałam jej, że zaszłam w ciążę, bo zostałam zgwałcona, a ona wtedy wyznała coś, o czym nie zapomnę do końca życia:
„Dziękuję ci mamo, że pozwoliłaś mi żyć”.
Teraz Monika ma dwie mamy: biologiczną i adopcyjną. Udało się już doprowadzić do spotkania we trójkę. Nie okazało się ono łatwe, bo było mnóstwo emocji.
- Podziękowałam tej kobiecie za to, że wychowała moje dziecko i powiedziałam, że nie mam zamiaru jej odbierać Moniki. Ona jest po prostu nasza - mówi pani Jola.
Mama i córka kochają zwierzęta, mają takie same ulubione dania, czytają te same książki (romansidła i kryminały) i obie uwielbiają oglądać komedie. Monika jest też świetnym cukiernikiem. Ale też i detektywem. Bo w odnalezieniu mamy w Polsce niewiele osób jej pomogło. A właśnie ta myśl kiełkowała w niej od czasu, gdy skończyła 18 lat. Od początku wiedziała, że polska lekarka i szwedzki przedsiębiorca nie są jej biologicznymi rodzicami. Wiele razy prosiła o dokumenty adopcyjne, ale mama nie za bardzo chciała je pokazać. Dopiero po śmierci taty wskazała miejsce, gdzie je może znaleźć i powiedziała, że jak Monika chce, niech szuka.
Monika po zakończeniu nieudanego małżeństwa i po zmianie pracy postanowiła działać. Przyjechała do Polski, jednak pamiętała tylko tyle, że pochodzi spod Poznania. Wynajęła prawnika, była w parafii, chodziła po sąsiadach. Po kilku wizytach udało jej ustalić, gdzie mieszkali jej dziadkowie. Poszła tam. Zapukała do sąsiadki. Traf chciał, że otworzyła jej drzwi pani Wanda, która pamiętała 15-letnią Jolę i jej córkę. Zgodziła się przekazać list z informacją od Moniki. I dała go jej wujkowi. To właśnie on zadzwonił do pani Joli na lotnisko z zaskakującą wiadomością.
- Tak naprawdę połączyła nas ta sąsiadka, która przekazała wiadomość. Odwiedziłyśmy ją wspólnie i podziękowałyśmy za to, że dała nam szansę na odnalezienie. Mogła przecież wyrzucić list, nic nie powiedzieć. A ona mnie pamiętała i rozpoznała w Monice cząstkę mnie - opowiada pani Jola.
Już po tym, gdy opadły emocje związane z odnalezieniem, przyszedł czas na szczegółowe przeglądanie dokumentów i składanie wszystkich informacji w całość. - Ja wciąż nie wiedziałam, dlaczego zabrano mi Monikę. Z jej dokumentów wynikało, że mogło dojść do adopcji, która bardziej była sprzedażą dziecka za granicę. Jak przez mgłę pamiętam moment, w którym po zabraniu córki w domu pojawiły się nowe sprzęty, ubrania, dobre jedzenie. Mama powiedziała mi wtedy, że wygrali z ojcem pokaźną sumkę - wspomina pani Jola.
Przyszłość
Od czasu odnalezienia Monika jest częstym gościem w Polsce. Pani Jola z kolei odwiedza ją w Szwecji. Godzinami potrafią gadać przez telefon, a gdy wybiorą się wspólnie po zakupy, to siedzą tam tak długo, aż wszystkiego nie obejrzą, nie przymierzą i nie kupią. Mają kilka takich samych rzeczy, np. czerwone sukienki i kolczyki w hiszpańskim stylu.
Monika w tym roku skończyła 40 lat. Jej 39. urodziny hucznie świętowała w Polsce cała rodzina: rodzeństwo (siostra i brat), ciocie, wujkowie, no i mama z mężem. - Wszyscy ją kochają, bo ona jest dobrym człowiekiem. Jej się nie da nie lubić, ona wciąż się uśmiecha, ma pozytywną energię - mówi pani Jola, która wraz z córką spędziła tegoroczne wakacje. - Mam już plan na święta bożonarodzeniowe. Pojedziemy wszyscy w góry.
Cudowne odnalezienie to tylko jedna strona medalu tej całej historii. Istnieje też ta druga, mroczniejsza. Obie kobiety przez lata zmagały się z demonami przeszłości. Alkohol, który niszczył dom pani Joli, odbił się na jej życiu osobistym.
Z kolei życiem Moniki miotał brak czułości i tęsknota za czymś, co było - ale nie dało się tego nawet nazwać. Obie miały próby samobójcze, obie przeszły terapie, obie wiedziały, że gdzieś jest ktoś, kogo muszą odnaleźć, by żyć pełnią życia.
- Po terapii zrozumiałam, że ze wszystkiego można wyjść, że życie jest cudem i trzeba je doceniać. Rozmawiamy teraz z Moniką o tym, czy nie przeprowadziłaby się do Polski. Byłabym najszczęśliwsza na świecie, gdyby zdecydowała się wrócić i znów być blisko mnie - mówi pani Jola.
- To byłby taki happy end tej całej historii.