Choć minister rolnictwa „ułaskawił” dzikie krowy, to obrońcy zwierząt wciąż walczą o los stada. Dlaczego?
- Dla nas wszystkich to unikato¬we stado. I jest ważne ze względów naukowych. Wypomina się mu, że może być kazirodcze i dlatego chciano je zabić. Tylko, że ono może właśnie pokazać, że takie rozmnażanie nie przynosi żadnych szkód. Gdyby te krowy były upośledzone genetycznie, to czy by tak pięknie wyglądały? Czy byłyby słabe? Z nimi jest wręcz przeciwnie. Przez to, że nawet przy siarczystych mrozach przebywały na polu, bo nikt się nimi nie zajmował, one jeszcze się bardziej umocniły – mówi mi Iwona Stępniewska. Mieszka niemal w centrum Gorzowa i od prawie dwóch tygodni, dzień w dzień, jeździ do rezerwatu Santockie Zakole, gdzie właśnie przebywają słynne już na cały świat krowy z Ciecierzyc. Miały zostać wybite, bo nie zajmował się nimi były właściciel. Stado wchodziło więc rolnikom na pola, zjadało plony, powodowało też kolizje na drogach.
W pobliżu stada krów od 25 maja jest miasteczko obrońców zwierząt. Stanęło jeszcze zanim minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski ogłosił - po interwencji prezydenta Andrzeja Dudy - że stado zostanie ocalone i trafi do państwowego gospodarstwa. Miasteczko stoi jednak nadal. W tygodniu bywa tu po kilka osób. Więcej w weekendy.
- Ja specjalnie wziąłem urlop, by tu przyjechać. Jestem tu, by bronić racjonalnego myślenia. Głupotą jest uśmiercać 173 krowy. Tyle ich jest dokładnie. Dwa dni temu zostały dokładnie policzone – mówi Jarosław Nowak z Sopotu.
Ludzie śpią w namiotach. Jeden duży namiot robi za centrum dowodzenia. Są w nim karty z instrukcją, by ten, kto akurat jest w „miasteczku” powrzucał parę informacji do inter¬netu (na Facebooku jest specjalny profil: Ratujemy Krowy z Deszczna). Jest też regulamin czystości („Nie rzucać kiepów na łono matki”).
- Pilnujemy, żeby te krowy były bezpieczne. Chcemy ocalić ich życie. Miałam trochę czasu, to tu przyjechałam – mówi Katarzyna Berdowska z osiedla Widok w Gorzowie. To, że kocha zwierzęta, widać też po jej trzech mopsach. Jeden z nich nie widzi, ma trzy ząbki i ma niedowład tylnych nóg. I też pilnuje stada.
- Ludzie dziwią się, dlaczego walczymy, skoro ogłoszono, że krowy nie pójdą do rzeź. Widocznie nie wiedzą, co to znaczy gospodarstwo państwowe. Wielu ludzi nie wiedziało nawet o aferze w Falentach. Miesiąc temu ludzie z Animal Rescue Polska byli tam w gospodarstwie państwowym. Widzieli krowy stłoczone w oborze, brodzące we własnych odchodach. Boimy się, że z krowami z Ciecierzyc będzie podobnie mówi Stępniewska.
Głos w sprawie stada z Ciecierzyc zabrało już m.in. Polskie Towarzystwo Etyczne. Zwraca uwagę, że choć całym stadem chce się zaopiekować prywatna osoba (mowa o Witoldzie Bieschke, który ma dla nich miejsce w „Rezerwacie Czarnocin” nad Zalewem Szczecińskim), to jednak urzędnicy wciąż szukają miejsca w gospodarstwie państwowym. - Poszukiwanie alternatywnej oferty i ewidentnie opóźnianie rozpoczęcia konkretnych rozmów pokazuje, że los krów z Deszczna, które stały się symbolem poszanowania życia zwierząt w kraju, wciąż stoi pod znakiem zapytania – uważają prof. dr hab. Andrzej Elbanowski i dr hab. Dorota Probacka.
O sprawie chcieliśmy w środę porozmawiać z Zofią Batorczak, lubuskim lekarzem weterynarii (po raz kolejny była niedostępna dla mediów. - Wyjechała w podróż służbową – usłyszeliśmy w sekretariacie.). Odezwał się za to główny inspektorat weterynarii. W odpowiedzi na nasze pytanie (wysłane 19 dni wcześniej) przeczytaliśmy, że „podejmowane są kroki zmierzające do zapewnienia trwałego oznakowania poszczególnych sztuk bydła, co pozwoli na przeprowadzenie jego badań”.