Ciemnogród i dżender
Jeszcze tak niedawno żyłem w błogiej nieświadomości co do politycznych sympatii moich znajomych. A nawet, jeśli wiedziałem, kto, na kogo głosuje, mało mnie to obchodziło. Nie lekceważyliśmy polityki, ona po prostu płynęła sobie, gdzieś obok nas swoim osobnym nurtem.
Tak jak obok nas płynie na przykład nurt życia wędkarskiego, wyznaczany kalendarzem połowów. Podziały polityczne oczywiście zawsze były, ale jeszcze niedawno przypominały trochę podział na zwolenników połowu na błystkę i szarpaka. To znaczy stukaliśmy się w głowę, że ktoś głosuje na nie naszą partię, ale dalej piliśmy razem wódkę nad rzeką – jedni z błystką drudzy z szarpakiem.
Ale jakiś czas temu świat polityki wylał się ze swego koryta i zalał nas ideologiczną powodzią, w której bezradnie toniemy do dziś. Przyglądamy się sobie coraz przenikliwiej w domu, na ulicy i na Facebooku, zastanawiając się, kto jest nasz, a kto jest obcy. Deklarujemy się, oskarżamy, walczymy, zapominając, że ta cała polityka to tylko szarpak i błystka. Coraz częściej zdarza mi się, że nie mogę spokojnie wypić z kimś piwa, bo mój rozmówca wtrąca jakieś niewinne pytanie i patrzy przenikliwym wzrokiem, na jaki kolor barwią się papierki lakmusowe moich odpowiedzi. Obawiam się, że teraz też spora część Czytelników próbuje wyczytać między wierszami, za kim tak właściwie stoję, a komu chcę dowalić. Chcę dowalić nam wszystkim za to, że tak łatwo daliśmy się zamanipulować, skłócić i uwierzyć, że z jakichś powodów musimy stanąć wobec siebie aż na takiej kontrze.
Kiedyś na plaży w Gdyni poznałem dwóch, sympatycznych miejscowych. Na wieść, że jestem z Białegostoku, od razu zareagowali, że Jagiellonia i że mają ze mną kosę. Nigdy nie byli w Białymstoku, nie mieli o tym mieście zielonego pojęcia, wiedzieli tylko od starszych kolegów, że jako fani Arki mają ze mną kosę. Niczego nam nie brakowało do szczęścia, bo było i słońce, i piwko, i morze, ale mieliśmy dość zacięte miny, bo ktoś nam kiedyś powiedział, że mamy mieć ze sobą kosę. Za każdym razem, gdy włączam telewizor widzę to samo. Siedzą naprzeciwko siebie syci, zadowoleni, dobrze ubrani i bogaci ludzie, którzy z pewnych powodów uznali, że warto mieć ze sobą kosę. Jakie to mogą być powody?
Słyszałem raz w radiu, jak pewien strażak wyjaśniał, że przyczyną ostatniego pożaru był najprawdopodobniej długi okres bez pożarów. Trochę jest tak u nas. Od ostatniej wojny, a nawet stanu wojennego, minęło już sporo czasu i ludziom się robi tęskno. Zaprawiamy się więc w bojowym duchu, dzielimy na obozy, patrzymy na siebie z wrogą nieufnością, coraz chętniej wygrażamy słowami, parasolkami i pięściami. Każdy na swoim podwórku wyznaczył sobie swój mały froncik i robi swoje podjazdy. Trzeba tylko mianować kogoś na wroga, wymalować go w strasznych barwach, uderzyć na larum, że coś jest zagrożone i podjąć bohaterską walką w domu, w pracy i w sieci.
Poprzednia pani dyrektor naszego teatru wytoczyła wojenkę o nazwie „Biała siła czarna pamięć”, więc nowy pan dyrektor ledwie rozsiadł się w fotelu i już zapowiedział kontratak o kryptonimie „Obława augustowska” oraz „Inka”. Potem pewnie będzie odpowiedź w postaci monodramu czarnoskórego, homoseksualnego biskupa. To wszystko są poważne sprawy i poważne tematy, ale wskutek tej przewidywalnej sekwencji zdarzeń, całość wyglądaj jak nasza ulubiona polska zabawa w „Ciemnogrodzian i zboczeńców”. A jej reguły są mniej więcej takie.
Najpierw ktoś z tak zwanych dżenderystów, lub przedstawicieli cywilizacji śmierci niby niechcący pyta, czy gej jest dzieckiem bożym? I wtedy ciemnogród pali im tęczę. Albo mohery zaczynają z pytaniem: „Kto nas utrzyma na starość, jeśli wszyscy wejdziemy w związki jednopłciowe?” i wtedy przedstawicielka zboczeńców zapowiada, że przerwie ciąże w wieczór wigilijny. I tak dalej, i tak w kółko
Rola mediów w tej zabawie polega na podstawianiu mikrofonów pod najbardziej spienione usta i zbieraniu komentarzy, potem komentarzy do komentarzy, a następnie komentarzy komentarzy komentarzy i w ten sprytny sposób, podpatrzony od kuli śniegowej, każdy etap zabawy może trwać w nieskończoność.
Nasza rola polega na nieustannej ekscytacji, decydowaniu, kto kogo zaorał i poczuciu lepszości, że to my jesteśmy ci lepsi. Smutna prawda jest jednak taka, że zwycięzców w tej zabawie nie ma. Stając po którejkolwiek stronie podziału przegrywamy, bo daliśmy się komuś podzielić, osłabić i głupio rozegrać. Dlatego spośród ostatnich wielkich miejskich wieców uczestniczyłem tylko w sylwestrze. Całe szczęście, oczekiwanie na Nowy Rok nie ma jeszcze barw politycznych i możemy robić to razem.