Cichymi bohaterami tych dni byli strażacy z OSP [ROZMOWA]
Rozmowa z Danielem Lemke, nadleśniczym Nadleśnictwa Bytów o skutkach kataklizmu.
- Trudno się do pana dodzwonić.
- Teraz już łatwiej. W sobotę miałem w telefonie 400 połączeń. Jeszcze w piątek szykowałem się do wyjazdu na urlop. Ale w takiej sytuacji o urlopie nie ma mowy. Teraz jest już spokojniej, działa sztab kryzysowy, zadania są rozdzielone. Największy problem na początku polegał na tym, że nigdzie nie można było dotrzeć. Kilkadziesiąt jednostek OSP próbowało przebijać się przez lasy, ale od 3.00 rano 8.00 udało się oczyścić 60 metrów drogi powiatowej, która była odcięta na długości 6 km. Nie wiedzieliśmy, czy na tym odcinku nie utknęły samochody z ludźmi. Dlatego skierowaliśmy na ten odcinek ciężki sprzęt: harvestery (kombajny zrębowe), które mogą pracować przez całą dobę. Dzięki temu udało się dość szybko udrożnić trasę i dojazd do odciętej od świata leśniczówki. Niesamowite było dla mnie zetknięcie ze strażakami z ochotniczych straży pożarnych. Gdy przyjechałem do lasu o 5.00, na miejscu było już mnóstwo ekip OSP, które pracowały od kilku godzin. To są niesamowici ludzie, znający doskonale teren i bez reszty zaangażowani. To byli cisi bohaterowie pierwszych chwil po kataklizmie.
- W planach awaryjnych bierze się pod uwagę takie scenariusze, jak ten piątkowy?
- Różne zdarzenia bierzemy pod uwagę, ale skala tego kataklizmu przerasta wyobrażenia. Trudno było wkalkulować taką katastrofę, bo mieliśmy do czynienia z rzadkim zjawiskiem meteorologicznym. Liczba wyładowań osiągnęła 200-300 na minutę. Dzięki Bogu wszystko to miało miejsce w środku nocy. Od świtu w naszych lasach jest mnóstwo grzybiarzy. Tym bardziej, że mamy akurat wysyp kurek, prawdziwków i jagód. O skali katastrofy przekonałem się przeglądając teren z samolotu. Dopiero wówczas można było wstępnie oszacować straty. W moim nadleśnictwie jest to 600 tys. m sześć., a więc ilość drewna, które zwykle wycinamy przez pięć lat. U sąsiadów w Lipuszu było jeszcze gorzej, tam straty dochodzą do 3 milionów. To są liczby dla nas, leśników, niewyobrażalne. Żeby to lepiej zobrazować - 3 miliony oznacza, że nie ma 1/3 nadleśnictwa. Jeden z moich leśniczych, który ponad 20 lat pracuje w swoim leśnictwie, w czwartek wyjeżdżał na urlop i jeszcze przed wyjazdem oglądał swój las. A las miał wyjątkowo piękny, z najcenniejszymi drzewostanami nasiennymi. Gdy wrócił, jego lasu już praktycznie nie było. Dla leśniczego to jest dramat przy którym człowiek nie panuje nad emocjami.
- Czy wiadomo jakie są straty wśród zwierząt?
- To niesamowite, ale na razie nie dopatrzyliśmy się strat. W takich sytuacjach zwierzęta wyczuwają zagrożenie i uciekają ze starych drzewostanów. Chowają się w młodnikach, na uprawach, torfowiskach lub polach. Na pewno jakieś straty będą, ale do tej pory nie znajdowaliśmy martwych zwierząt.
- Wśród jakich drzewostanów straty są największe?
- Począwszy od 10-letnich upraw, wichura niszczyła wszystko. Nawet niewielkie drzewa są tak poskręcane, że będziemy musieli je wyciąć. Nienaruszone są jedynie najmłodsze uprawy. Większość drzew jest ułamana na wysokości 2-3 metrów. Będziemy mówili o sukcesie, jeśli uda nam się pozyskać 25 proc. drewna tartacznego, reszta kwalifikuje się jedynie jako papierówka. Najważniejsza jest w tej chwili walka z czasem, aby drewno nie straciło na jakości. Dobrze, że w perspektywie mamy zimę, która wstrzyma działanie grzybów i pasożytów. Roboty będzie mnóstwo.
- Jaki las powstanie w miejscu zniszczonego?
- W naszym nadleśnictwie odnawialiśmy rocznie 200 hektarów lasu. Teraz na odnowienie czeka 3,5 tys. hektarów. Zapasy nasion mamy na 800 hektarów, więc wiosną będziemy zbierać szyszki, ile się tylko da. Będziemy starali się dużo siać, bo trzeba pamiętać, że właśnie w taki sposób powstała, jeszcze za niemieckich czasów, duża część Borów. Będziemy się starać jak najbardziej urozmaicać drzewostan, choć pole manewru nie jest duże. Oprócz sosny przyjmuje się na tych siedliskach brzoza i tylko miejscowo buk i dąb. Niestety, nie ma drzewostanów, które byłyby w stanie sprostać takim zjawiskom meteorologicznym, jakie nas dotknęły. Stuletnie buki i dęby nie zostały co prawda złamane, ale zostały wywrócone.
- Na razie obszary objęte katastrofą zostaną zamknięte?
- Nie ma innego wyjścia. Apeluję, by respektować ten zakaz. Obszary, na których leżą drzewa, są niebezpieczne nie tylko ze względu na występujące tam ogromne naprężenia, ale również ze względu na prace, które będą się tam odbywać. Tymczasem już w sobotę mieliśmy na tych terenach tłumy turystów. Do końca czerwca część terenów będzie można z powrotem udostępnić, chyba że lato przyniesie zagrożenie pożarami. Niestety, grzybów nie znajdziemy, bo systemy odtwarzają się kilkanaście lat. Jagód też raczej nie będzie. Na pewno jednak te zniszczone tereny będą rajem dla pszczelarzy, bo przez jakiś czas będą tam królować wrzosy. Na pszczelarzy jesteśmy otwarci i w naszym nadleśnictwie nie robimy im żadnych trudności z wystawianiem uli.