O Polakach z Bukowiny można powiedzieć, że byli tułaczami. Najpierw zakotwiczyli się na Słowacji, czemu zawdzięczają miano „górali czadeckich”. Później stali się Bukowińczykami, obywatelami Małej Europy...
Urodziłem się w gminie Baniełów nad Seretem, w Kosijowie, ostatniej wsi w ciągu huculskich miejscowości. Jednak mieszkały u nas tylko trzy huculskie rodziny, które natychmiast można było rozpoznać po strojach - rozpoczyna swoją opowieść Zygfryd Seul z Wrzesin. - U nas nie mówiło się, że to są Ukraińcy, ale właśnie Huculi. Zresztą nie tylko w tym przypadku: nie było tam Ukraińców, tylko Rusini.
Górale czadeccy przybyli w okolice Suczawy i Czerniowiec, czyli na Bukowinę, w XIX wieku z Czadcy na terenie Słowacji
Cerkiew, sześcioklasowa szkoła, którą otwarto jeszcze w czasach, gdy tereny te leżały w granicach cesarstwa austro-węgierskiego. Było pięknie, toczący wody Seret i urozmaicony teren. Na tyle pięknie, że na ciepłe miesiące zjeżdżali w te okolice spragnieni uroków natury letnicy.
Dwa domy pana Zygfryda
- Mój dom? Zależy, który... - kontynuuje pan Zygfryd. - Urodziłem się w domu babci: porządnym, zbudowanym w niemieckim stylu, w Dranicy. Kiedy stary dom spłonął, moja rodzina zbudowała nowy i - jak pozostało mi w głowie - z charakterystycznym żółtym, lekko pomarańczowym dachem. Gdy byłem tam czterdzieści lat później, dom stał, ale dach był zielony. Teraz wiem, że był po prostu miedziany i pokrył się śniedzią.
Jak podkreślano w rodzinie, babcia była szlachcianką z rodu Charitonów. I Seul traktowałby to jak jeszcze jedną przechodzącą z pokolenia na pokolenie legendę, gdyby nie to, że w wojsku spotkał oficera o tym charakterystycznym nazwisku. Gdy o nie zapytał, usłyszał: „To ty historii nie czytał?”. Oto, gdy za króla Olbrachta wyginęła szlachta, czyli gdy pod koniec XV wieku polski król wybrał się z 40 tys. pospolitego ruszenia do Mołdawii przeciwko Turkom, wielu Polaków dostało się do niewoli i zażądano za nich sutego okupu. Gdy rodzinie w Polsce nie udało się zebrać wymaganej kwoty, rycerze zostawali, ba, nawet dostawali ziemię, gdyż na Bukowinie zawsze poszukiwano kolonistów. Stąd później w tej okolicy można było spotkać nazwiska Bielińskich, Branickich, Potockich i... Charitonów. Gdy babcia miała 14 lat, została wydana za mąż za przybysza, który był dwa razy starszy i przybył w te strony wraz z budowniczymi kolei. Pracował w parowym tartaku, Bukowina bowiem przez wieki drewnem stała. W posagu dostała ziemię na osiemnaście palców, co oznaczało jakieś 20 hektarów najlepszych gruntów. Nigdy tej ziemi zresztą nie uprawiała: oddawała w dzierżawę w zamian za co trzeci lub co czwarty snopek. Dziadek zginął podczas I wojny światowej w bitwie pod Rarańczą, która była chrztem bojowym polskich legionów. Babcia drugi raz wyszła za mąż za Paździora, który przybył tutaj z Limanowej, za pracą.
Drugi dom pana Zygfryda to dom drugich dziadków w Dunawcu. To była rodzina Bukowińczyków, którzy przybyli tutaj jako górale czadeccy. Dziadek, Tytus Chabiniak, był pierwszym chłopakiem z Dunawca, który skończył w XIX wieku sześcioklasową szkołę.
- Pamiętam dziadka i jego imponujące, sumiaste wąsy, którymi uwielbiałem się bawić - wspomina wrzesinianin. - Mawiał, że światu grożą niepokoje, i to, czego się nauczę, to moje, to jedyna pewna rzecz. Był prawdziwym Bukowińczykiem. Gdy w maju 1945 roku przyszedł list z frontu od taty, w którym ten pisał z Gozdnicy, że lada chwila wojna się skończy i rodziny z Bukowiny przyjadą na Dolny Śląsk, po policzkach dziadka popłynęły wielkie łzy i powiedział: „Doczekałem, że wrócę na Śląsk”. Bowiem rodzina Chabiniaków wywodzi się z okolic Bolesławca.
Jak do tego doszło? Górale czadeccy przybyli w okolice Suczawy i Czerniowiec, czyli na Bukowinę, w XIX wieku, z okolic Czadcy, Skalitego, Czarnego, Świerczyno-wca... Słowem, z terenów dzisiejszej Słowacji. Ale Słowakami nie byli. W wieku XVI i XVII na pogranicze śląsko-słowackie masowo uciekali ze Śląska, Żywiecczyzny, Małopolski chłopi, z których wyciskano ostatnie soki podatkami. W górskim okręgu czadeckim miejscowi magnaci ofiarowali nie tylko schronienie uciekinierom, ale także ulgi podatkowe. Skala zjawiska była tak duża, że już na początku XIX wieku doszło do przeludnienia także tutaj i co aktywniejsi górale zaczęli rozglądać się za nowym miejscem do życia. Padło właśnie na Bukowinę...
Dzień, gdy Sikorski umarł
W 1940 roku z okolic Starej Huty mieszka-jący tam od wieków Niemcy przenieśli się do Niemiec. Stąd rodzina Seulów zajęła jeden z pozostawionych przez nich domów. Tam pan Zygfryd chodził do szkoły: przez 1,5 roku do rosyjskiej, przez rok do ukraińskiej.
- Gdy weszli Rosjanie, tato szył po domach - mówi Seul. - Był krawcem, ale ponieważ ożenił się z chłopką, nie przyjęto go do cechu. Gdy wyjechali niemieccy krawcy, był jedynym w okolicy. I ten nasz dom stał się jakby świetlicą, gdzie schodzili się wszyscy Polacy i nie tylko. Pamiętam ten dzień, wiosnę, gdy sadzono kukurydzę i przyszła wiadomość, że Sikorski nie żyje. Sąsiad, nazywali go Prinz, miał radio. To był dla wszystkich wstrząs, tragedia...
Bukowina to był dziwny świat, który nazywano Małą Europą, czyli Europą w miniaturze lub Małą Szwajcarią. To był świat, gdzie nie miała znaczenia narodowość, a na dobrą sprawę niemal wszyscy byli przybyszami, którzy ciągnęli tutaj przez pokolenia z różnych zakątków Starego Kontynentu i niemal wszyscy czuli się jak „tutejsi”. Niemcy, Polacy, Żydzi, Rusini, Huculi, Rumuni...
Czy rodzice i dziadkowie czuli się Polakami? Mimo całej tej narodowościowej mieszanki rodzina żyła w kulcie Polski i polskości. Przykład? Było wesele, ojciec pana Zygfryda był weselnym starostą. Poprosił orkiestrę, aby zagrała „Jeszcze Polska nie zginęła”. Pojechali do ślubu do Berezyny, ale wieść o niestosownej muzyce dotarła do żandarmerii. Przyjechał komendant, wsadzili ojca na wóz i wywieźli. Na szczęście bliscy zdążyli „uruchomić” znajomości. Wieczorem szef żandarmerii przywiózł ojca, wypił za szczęście młodej pary. Udało się, ale tylko dlatego, że wieść o weselnym repertuarze nie dotarła do Niemców.
Jednak - cytując pana Zygfryda - z wyjazdem do Polski po zakończeniu wojny był krzyż pański. Działał komitet repatriacyjny, ale Rosjanie robili wszystko, aby Polaków zatrzymać. Mówili: „Po co będziesz jechał do Polski, Polska też jest nasza”. Panowała niepewność, większość mieszkańców stanowiły kobiety z dziećmi i starsi ludzie, wszyscy młodzi mężczyźni byli przecież na wojnie. Wiele osób wyjechać nie mogło.
- Jeszcze za pierwszej bytności Rosjan niektórzy wzięli pożyczkę, po 500 rubli - tłumaczy pan Seul. - Jeśli zadłużeni chcieli wyjechać, teraz żądano od nich tysiąc rubli: to była fortuna, na dwie krowy starczyło. Część Polaków mieli wywieźć na Sybir, ale na szczęście, gdy ich już brali, chłopy wyskoczyły na ruskiego i uciekły.
Młodsza siostra pana Zygfryda mówi krótko: w nim żyje ta prawdziwa, polska Bukowina. I przyznaje, że znaczna część repertuaru zespołu Watra, którego jest założycielką i szefową, pochodzi ze wspomnień, z pamięci brata.