W Bukowinie, w gminie Żagań, miało być bezpiecznie i wygodnie. I zdaniem starostwa jest.
O planach przebudowy drogi dowiedzieliśmy się z prasy - wspomina Antoni Jagiełło, mieszkaniec Bukowiny Bobrzańskiej. - Pojechałem do starostwa, spojrzałem na projekt. Żółte chodniki, ciemne wjazdy. Okey! Gdy zaczęli zwozić nam ziemię przed dom, dopiero do mnie dotarło, co tu właściwie powstanie. Budowlańcy podnieśli poziom chodnika i rozebrali schody, które sami swego czasu zbudowaliśmy do drogi. Najbardziej jednak dziwi mnie to, że tej inwestycji nie poprzedziło żadne spotkanie z mieszkańcami. Nikt nas nie pytał o oczekiwania, o to, co dla nas byłoby najlepsze. Urzędnicy jak zwykle wiedzieli lepiej.
We wtorek (11.07), gdy państwo Jagiełło trafili do naszej redakcji, przed ich furtką stała już palisada z betonowych kształtek. Schorowane małżeństwo nie miało już żadnej nadziei na sensowny wjazd do domu. Obydwoje martwili się, że zimą nie dojadą do domu z opałem z odległych o kilkanaście metrów budynków gospodarczych.
- Ja doskonale tą sprawę znam - uspokajał wówczas Daniel Sadowski, autor projektu. - Ci ludzie do mnie wielokrotnie dzwonili. Tłumaczyłem im, że lada dzień powstanie pochylnia, którą będą mogli dostać się do furtki.
Gdy w piątkowym wydaniu Gazety Lubuskiej (14.07) napisaliśmy, że starostwo odcięło od świata dwoje schorowanych ludzi, rozpętała się burza. Do redakcji trafiły zdjęcia ukończonego wjazdu. Przesłał je zagniewany projektant. Głos zabrał też starosta.
- Gdy usłyszałem o problemach tych ludzi, natychmiast zażądałem zmian w projekcie - wyjaśnia Henryk Janowicz. - Tłumaczono nam, że mieszkaniec jeździ na wózku. Dlatego zrezygnowaliśmy ze schodów na rzecz pochylni. Poprawimy jeszcze łuk przy wjeździe do sąsiednich gospodarstw, więc państwu będzie łatwiej zakręcać z chodnika na pochylnię. Dzięki takiemu rozwiązaniu zachowany jest pierwotny zamysł. Woda spływająca z drogi nie będzie zalewać posesji tych państwa.
Poprawki mieszczą się w wydatkach na wartą 3,4 mln zł przebudowę drogi powiatowej nr 1065F. Bardziej, jak zapewnia starosta, pomóc Jagiełłom już nie można.
- Często jest tak, że gdy zabieramy się za jakieś prace, mieszkańcy próbują utargować coś dla siebie. Musimy godzić te sprzeczne interesy, a nie zawsze jest to możliwe - przekonuje H. Janowicz.
Odwiedzamy Jagiełłów ponownie i pytamy, czy są zadowoleni z interwencji starostwa. Ci w odpowiedzi wyciągają wózek z opałem i powtarzają eksperyment wykonany wcześniej przy ekipie Telewizji Polskiej.
- Przy budynkach gospodarczych mamy teraz skarpę, którą trudno pokonać. A przecież jest lato, sucho i nie ma lodu. Strach pomyśleć, co będzie zimą - mówi Maria Jagiełło. Kobieta siłuje się z wózkiem, który dość gładko sunie po chodniku, aż do zjazdu, gdzie trzeba wykonać skręt o 180 stopni. Pochylnia bowiem nie prowadzi w stronę budynków gospodarczych Jagiełłów, lecz... w stronę przeciwną. Potem jest kolejny skręt o 90 stopni, bramka i kilka kroków do domu. Gdy jednej osobie braknie sił, druga nie pomoże. Zjazd jest wąski i nie spełnia standardów dla wózka inwalidzkiego, które mówią, że podobnego rodzaju platformy powinny na szerokość mieścić i wózek i osobę pełnosprawną.
- Gdy trafiliśmy do gazet, ludzie z ciekawości aż z Małomic przyjeżdżali, by popatrzeć na tego bubla - przyznaje A. Jagiełło. - Pieniaczem nie jestem, wojny żadnej robić nie będę. Chyba przyjdzie mi mur na posesji rozebrać i wybudować wzdłuż płotu drugi chodnik. A ten zostawię innym mieszkańcom. Oby tylko żaden nie spadł z tej palisady po pijaku.