Bojkot Francuzów, kaloryferów i własnego auta. To jest wojna światów. My też musimy wybrać, w którym chcemy żyć i do którego przynależeć
Z wszystkich bredni, jakie putinowscy trolle próbują wciskać nam i całemu Zachodowi, najbardziej rozbawiła mnie ta o 2,5 mln uchodźców będących zakładnikami państw NATO i marzących tylko o jednym: aby dotrzeć do Rosji. Wyobraziłem sobie ruskiego trolla, któremu szef propagandy kazał kolportować takie kocopały przy pomocy polskich przypałów. Swoją drogą: czy to nie zastanawiające, że kolejne pier... ruskie dostaję od tych samych antyszczepionkowych geniuszy, którzy zasypywali mnie wcześniej teoriami o spisku Gatesa z Pfizerem i 5G?
No więc ów troll, któremu zabraliśmy wczasy na Krecie, rozsyła te rusopały, a z tyłu głowy ma to, co wielu (większość?) młodych Rosjan: jak tu zwiać na Zachód, choćby dlatego, że tam jest McDonald’s, Lipton i Instagam, a w Rosji już nie.
McDonald’s, Lipton i Instagam są typowymi wytworami konsumpcyjnego społeczeństwa Zachodu i jako takie poddawane bywają regularnie druzgocącej krytyce – zarówno na Zachodzie, jak i w nieludzkich satrapiach. Różnica polega na tym, że my sobie na Zachodzie krytykujemy konsumpcjonizm i te wszystkie liptony, hollywoody i gendery, bo pozwala nam na to wolność słowa, a motywuje do tego troska o wartości i los przyszłych pokoleń. Może brzmi to żenująco górnolotnie, ale przez kilka stuleci Zachód – popełniając przy tym, owszem, masę zawstydzających błędów - udowodnił, że stara się czynić ludzkie życie znośnym, a często wręcz sensownym i/lub przyjemnym na masową skalę.
Możemy swobodnie debatować o tym, co robi wybrana PRZEZ NAS władza i co robimy sami, wyciągając z tego wnioski i głosując za lub przeciw. W satrapiach typu Rosja wszystko, w co mają wierzyć obywatele, ustala wąska grupa trzymająca władzę i podaje do wierzenia poprzez tzw. publiczne media, będące de facto tubą rządowej propagandy. McDonald’s, Lipton, Instagram i inne wytwory „zgniłego Zachodu” krytykowane są tam z urzędu, a pożądane z całego serca. My zwyczajnie tych wytworów używamy. Oni ich pragną, choć oficjalnie muszą nienawidzić.
Już widzę, jak ci, którzy jeszcze trzy tygodnie temu masakrowali werbalnie (i nie tylko!) zachodnie idee i zachodnie instytucje, mówią (chwilowo w duchu, bo nie wypada), że to nieprawda. Jednakowoż trwającą inwazja Rosji na Ukrainę dostarcza nam codziennie stu dowodów na to, jak bardzo nie mają racji. Ruscy agresorzy nie chcą zrezygnować z naszych produktów. Oni chcą nam je ukraść wraz z patentami, bo nie potrafią stworzyć własnych. W ogóle nie mają czegokolwiek, co by sprawiło, że miliony ludzi zaczną migrować z Zachodu na Wschód, a nie na odwrót. Co ważne - nie mają również idei. Jedyna, która za nimi stoi, to ubrana w pseudopatriotyczne szaty i maski obsesja wojny, przemocy i zniewolenia.
Wojna na Ukrainie, najpotworniejsza od wielu dekad, uświadomiła nam, że mamy wybór i zarazem go nie mamy. Możemy wybrać Zachód, albo Wschód. Trzeciej drogi nie ma. Rozumieją to instynktownie i intelektualiści, i robotnicy, choćby brytyjscy dokerzy, którzy odmówili obsługi statku z rosyjską ropą. Rozumieją miliony konsumentów bojkotujących nie tylko firmy czy produkty z Rosji, ale i zachodnie koncerny chcące robić z satrapią business as usual, jak Danone, Auchan, Decathlon. Ta wojna dowodzi, że nie można karmić satrapii i jednocześnie z nią walczyć. To jest więc poniekąd wojna światowa. A ściślej: wojna światów. Trzeba zdecydować, w którym chce się żyć, z wszystkimi tego, czasem bolesnymi, konserwacjami.
Dotyczy to także nas, Polaków. I nie chodzi mi tylko o komfort bojkotowania zakłamanych Francuzów czy Niemców, czy nawet odważną autorefleksję przy odkręcaniu własnego kaloryfera i tankowaniu własnego auta. Mam na myśli cały zestaw wartości, które są TU, w świecie, do którego z mozołem wracaliśmy po 1989. TAM jest jedynie nacjonalistyczna fanfaronada, autarkiczna utopia i orgia zniewolenia.