Amnestia egzaminacyjna w szkołach? PiS już tak działało. Felieton Arkadiusza Krystka
Jak dobrze wiadomo, choć wciąż trudno w to uwierzyć, państwo polskie nie płaci nauczycielom tyle co sekretarkom.
Dyrektorka departamentu ds. komunikacji oraz dyrektorka gabinetu prezesa banku centralnego zarabiają od 42 do 49 tys. zł miesięcznie.
– Kwota moich rocznych zarobków jest mniejsza od miesięcznych zarobków pani z Narodowego Banku Polskiego – napisał nauczyciel z 20-letnim stażem pracy.
– Płaca minimalna – 2100 zł. Płaca nauczyciela po 5 latach – 2280 zł – dorzucił kolejny w dyskusji, która rozgorzała, gdy w poniedziałek nauczycielski związek ogłosił termin strajku generalnego.
Z jednej strony mowa jest o wysokości pensji w szkołach, a z drugiej o etyczności protestu, który ma się rozpocząć tuż przed egzaminami, które mogą się nie odbyć, jeśli rządzący państwem nie spełnią postulatu 1000-złotowej podwyżki uposażeń. Rząd, bo to on daje pieniądze na wynagrodzenia nauczycieli – należałoby raczej mówić o niewynagrodzeniach – dokładniej niż Piłat umywa ręce. Stroną płacowego konfliktu uczynił uczniów i ich rodziców.
– W czystą politykę, w walkę o władzę, i to taką brutalną walkę włącza się dzieci, które od lat przygotowują się do egzaminu, a także rodziców, którzy są zaniepokojeni tą sytuacją – powiedział wicepremier, minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński. Jeden głos to mało, więc wicemarszałek Senatu Adam Bielan podbił bębenek: – Przygotowanie strajku tuż przed egzaminami odbędzie się kosztem dzieci i ich rodziców, a ma zaszkodzić rządowi w kampanii wyborczej.
Przeciwstawianie nauczycieli uczniom, robienie z nich wrogów rodziców wychowanków jest obrzydliwe, a poza tym głupie. Analogicznie rządzący powinni zarzucać protestującym ostatnio policjantom, że działali na szkodę przestępców. Przy takiej postawie polityków rządzącej ekipy praktycznie nikt nie może strajkować, domagając się godnych zarobków czy poprawy warunków pracy, bo protest pielęgniarek i lekarzy byłby wymierzony w chorych, strajk rolników w głodnych, akcja listonoszy w emerytów, maszynistów w pasażerów itd.
A jak na zapowiedź strajku nauczycieli reaguje resort edukacji? Spokojnie. I to jest niepokojące. Minister Anna Zalewska mówi, jakby miała armię nauczycieli, którymi jest w stanie zastąpić protestujących: „Egzaminy się odbędą”. Wiceminister Maciej Kopeć: „Egzamin gimnazjalny i ósmoklasisty jest konieczny, aby uczeń ukończył szkołę”.
Może i jest konieczny, ale trudno nie pamiętać, że to za rządów PiS zastosowano niezwykłe rozwiązanie egzaminacyjne. Za premiera Jarosława Kaczyńskiego uznano, że zdał maturę ten, kto jej nie zdał. Amnestię maturalną firmował wtedy stojący przy boku prezesa PiS wicepremier i minister edukacji Roman Giertych. Uzasadniono ją niskim procentem zdawalności matury w 2006 roku. Teraz amnestię będzie można rozszerzyć i uznać, że z powodu braku egzaminów wszyscy je zdali. PiS zrobi wszystko, by utrzeć nosa nauczycielom.