Wracamy do pamiętnika Marii Lisowskiej, który napisała dla swojego wnuka Waldemara Przybylskiego z Międzyrzecza. a
Skojarzenie z "Nocami i dniami" jest jak najbardziej uzasadnione, opowieść toczy się w świecie majątków ziemskich, ich właścicieli i dzierżawców. Zakończyliśmy ją na tym, jak po zawierusze związanej z I wojną światową mama pani Marii wraz z dzieciakami wróciła w rodzinne strony, czyli do Plaszowej. Główny majątek rodziny, Krutniów, był wówczas dzierżawiony przez znanych nam już jej braci Kazimierza i Edwarda Szymborskich...
W dobie II Rzeczpospolitej następują lata małej stabilizacji. We wspomnieniach pani Marii następuje przerwa na niemal całe lata 20. minionego wieku. Oczywiście życie toczy się dalej. Wiadomo, że brat matki, Zygmunt, po ukończeniu liceum w Krzemieńcu, zostaje nauczycielem, ale przede wszystkim pod okiem wujów wprawia się w prowadzeniu majątku...
A tak na marginesie. Już kilkakrotnie w historii pani Marii pojawia się Liceum Krzemienieckie. Nic dziwnego, to szkoła, którą można się było chwalić. Działała w latach 1805-1831, a reaktywowana została w roku 1922, by działać do 1939. Zwana także była... Atenami Wołyńskimi. Odegrała znaczącą rolę w rozwoju poziomu kultury polskiej nie tylko na Wołyniu. Założył ją Tadeusz Czacki przy udziale Hugona Kołłątaja. Mieściła się w siedzibie dawnego kolegium jezuickiego w zespole architektonicznym pałacu Wiśniowieckich. Na podstawie dekretu marszałka Józefa Piłsudskiego z 1920 r. dawne Liceum Krzemienieckie wznowiło działalność jako zespół szkół. Szkoła działała do roku 1939. Tradycje Liceum Krzemienieckiego kontynuuje dziś warszawskie XXVII Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Czackiego. Nauka w tej szkoli była kosztowna. Od 15 sierpnia do 1 września każdy uczeń musiał wnieść całoroczną opłatę 463 zł polskich 10 groszy - gdy chciał spędzić miesiące wakacyjne w Krzemieńcu, lub 414 zł polskich 10 groszy - jeśli na wakacje wracał do domu. Do tego dochodziła opłata za dodatkowe lekcje oraz pewne kwoty na "potrzeby szkoły". Szkoła uzyskiwała także darowizny od okolicznego ziemiaństwa.
Tymczasem w roku 1932 dochodzi do kolejnej tragedii. Kolejny z braci, Jan, ma wypadek z bronią. Mimo natychmiastowego przewiezienia go do Lwowa i tego, że zajął się nim najlepszy wówczas lwowski chirurg prof. Ostrowski, umiera. 8 sierpnia odbył się pogrzeb, a 22 dnia tego miesiąca cichy - za sprawą tych smutnych okoliczności - ślub pani Marii, autorki naszego pamiętnika. Wyszła za przyjaciela swojego brata Izydora Lisowskiego. Świadkami był ów brat Zygmunt oraz miejscowy organista.
"Nie byłam szczęśliwa, mimo że mój mąż był człowiekiem prawym i dobrym Polakiem. Może to była moja wina...?" - pisała pani Maria. W 1935 roku przychodzi na świat ich córka Jadwiga Aldona, a w 1937 syn, Andrzej Ryszard.
W tym też czasie odbyła się rodzinna narada, w której prym wiedli wujowie. Postanowili, że mama pani Marii nie wróci już do Plaszowej, a pozostanie w Krutniowie. Plaszową, którą częściej nazywa się Polowym Tokiem, dzierżawią Maria z Izydorem. W 1933 roku Zygmunt żeni się ze Stanisławą Korczyńską. Niestety kompletnie nie układały się jej stosunki z teściową. Załamana śmiercią Jana starsza pani całkowicie się wycofuje i tak naprawdę, ku żalowi pani Marii, nie ma kompletnie nic do powiedzenia w swojej posiadłości. Odżyła nieco po śmierci żony brata Kazimierza, gdy przeprowadziła się do Krutniowa i zarządzała gospodarstwem domowym brata. Jak dodaje pani Maria "jej najukochańszego brata". Miała do dyspozycji służbę, gdyż Kazimierz należał do ludzi zamożnych.
W 1937 roku, po ukończeniu - a jakże - Liceum Krzemienieckiego, do Francji, na studia medyczne, wyjechała najmłodsza siostra pani Marii Halina. W rodzinie natychmiast wybuchła dyskusja, największy opór stawiał jej brat Zygmunt. O tym, że wyjechała zadecydowała dopiero darowizna od wujka Kazimierza - tysiąc złotych, a na owe czasy była to suma znaczna.
W tym czasie pani Maria wraz z mężem Izydorem i dwójką dzieci przeprowadzili się do bardzo ładnie położonego Dłużka. Izydor był nauczycielem polskiego i kierownikiem nowoczesnej szkoły w tej miejscowości. Jak opisuje pani Maria byli bardzo lubiani przez mieszkańców.
W 1939 roku robi się coraz bardziej nerwowo, nawet na prowincję docierają informacje o napiętej sytuacji międzynarodowej. Mówi się coraz częściej o wojnie. Pani Maria wyjeżdża z dłuższą wizytą do mamy w Krutniowie. A w lipcu na wakacje z Paryża przyjechała także studentka medycyny Halina. Wuj Kazimierz poprosił panią Marię, aby pojechała do Wilna po zakupy na wyprawę dla jego córki Krystyny, która miała kształcić się u sióstr Nazaretanek.
" Dostaję od wuja pieniądze i wyjeżdżamy do Wilna, zwiedzamy miasto, robimy zakupy i 12 sierpnia wyjeżdżamy do Krutniowa. Wracamy we wspaniałych humorach i na stacji Sarny dowiadujemy się o mobilizacji. W Dubnie spotykamy znajomych oficerów, którzy juz dostali karty mobilizacyjne. Jestem niespokojna o męża Izydora, który jest oficerem i może też dostał już kartę mobilizacyjną. W Krzemieńcu spotykam swojego starszego brata Zygmunta, ledwie zdążyliśmy zamienić ze sobą kilka słów, bo już odjeżdżał do macierzystego pułku. W Poczajowie spotykam młodszego brata Stefana i kuzyna, którzy także już za chwilę odjeżdżali do jednostek" - pisze pani Maria.
Izydor dostaje kartę mobilizacyjną w środku nocy. Z powodu wrzodu na nodze mąż pani Marii nie może włożyć oficerskich butów. Trzeba było z magazynu wojskowego pobrać zwykłe buty szeregowca. Prawdopodobnie to później uratowało mu życie, nie trafił wraz z innymi oficerami do obozów, z których była właściwie tylko jedna droga... Izydor wraz z bratem pani Marii Zygmuntem został skierowany do Fordonu.
1 września 1939 roku. O wybuchu wojny usłyszeli rankiem z radia, przy śniadaniu. Mama pani Marii była sparaliżowana strachem. Synowie na wojnie, córka Halina we Lwowie... Błaga córkę Marię, aby nie wyjeżdżała do Dłużka, aby została w Krutniowie. Rodzina powinna być w takich chwilach razem. Już 6 września z frontu wraca młodszy brat Stefan, został ranny w nogę. Wydostał się cudem z okrążenia. Po kilku dniach z Lwowa dotarła Halina, a za nią płynie fala uchodźców. To konsekwencja bombardowania Lwowa. W ciągu następnych dni bombardowane są inne okoliczne miasta. 17 września wycofujący się polscy żołnierze mówią o nadciągającej bolszewickiej nawale. To cios i natychmiast pojawiają się wspomnienia tego, co działo się podczas I wojny światowej.
"Zapada rodzinna decyzja, że trzeba się zapakować na wozy, zabrać zaufaną służbę i skierować do Rumunii. Jednak ledwie ujechaliśmy dwa kilometry mijamy miejsce, gdzie zebrała się cała wieś. Ludzie zaczęli prosić, abyśmy ich nie zostawiali, że włos z głowy nam nie spadnie...". Tak kończą się wspomnienia pani Marii.
- Od dziesięciu lat zbieram materiały, wszelkie informacje o członkach naszej rodziny i chciałbym wydrukować kronikę rodu Szymborskich herbu Ślepowron - mówi Waldemar Przybylski. - Ostatnie lata życia moja babcia spędziła w Pile z rodziną syna Andrzeja. Umarła 13 lat temu.