77. urodziny "Głosu Wielkopolskiego". Rozmowa o prasie lokalnej do 1989 r. Ekspert: Wielkopolanie traktowali dziennikarza jak "lekarza"

Czytaj dalej
Fot. Pixabay/Zdjęcie ilustracyjne
Maciej Szymkowiak

77. urodziny "Głosu Wielkopolskiego". Rozmowa o prasie lokalnej do 1989 r. Ekspert: Wielkopolanie traktowali dziennikarza jak "lekarza"

Maciej Szymkowiak

- Listy do redakcji z tamtych lat to doskonałe odbicie trosk i zmartwień Polaków żyjących w PRL, którzy dziennikarza traktowali jako „lekarza pierwszego kontaktu”. Prasie, mimo jej rozmaitych nadużyć, jakoś tam ufano. Tak, jak i teraz w redakcji zawsze siedział dziennikarz dyżurny, z którym można było się skontaktować - mówi w rozmowie z okazji 77. urodzin „Głosu Wielkopolskiego”, dr Piotr Grzelczak, historyk i specjalista w Oddziałowym Biurze Badań Historycznych IPN w Poznaniu.

„Głos Wielkopolski” powstał 16 lutego 1945 r. Cofnijmy się jednak trochę wcześniej. W okres międzywojnia. Jak wówczas kształtowała się prasa lokalna?
Nowoczesna prasa narodziła się w XIX wieku, ale w dwudziestoleciu międzywojennym przeżywała swój rozkwit. Była podstawowym medium, gdyż radio było dopiero w powijakach, i choć w latach 30. dynamicznie się rozwijało, to wciąż nie stanowiło zagrożenia dla prasy. Fenomen prasy polegał na tym, że największe poznańskie gazety ukazywały się nawet dwa razy dziennie. To dowodzi sile redakcyjnej, ponieważ wtedy, co oczywiste, nie korzystano ze współczesnych dóbr, jakimi są komputery, portale społecznościowe i internetowe komunikatory. Kontakt z czytelnikiem musiał być szybki, stąd dyżury, nawet 24-godzinne. Na rynku poznańskim było dwóch liderów społecznej opinii: „Kurier Poznański” i „Dziennik Poznański”. Oba początkowo miały konserwatywny wydźwięk, ale zwłaszcza po 1926 r. zaczęły się wyraźnie różnić. Były lustrzanym odbiciem sporu politycznego, który panował w międzywojennej Polsce. Endecki, „Kurier Poznański” miał siłę oddziaływania ponadregionalnego, ponieważ był czytany także w Krakowie, we Lwowie, i w Warszawie. W konkurencji do niego sytuował się „Dziennik Poznański”. Pod względem nakładu nieco mniejszy, ale będący pismem sanacyjnym, który opowiadał się jednoznacznie za Józefem Piłsudskim.

W tamtym okresie każde środowisko nie tylko polityczne, ale choćby kupieckie, gospodarcze czy rolnicze, chciało mieć własne pismo, jeśli nie dziennik to tygodnik czy miesięcznik. Rynek prasowy był wówczas ogromny, ale wspomnianych liderów dwóch. To były poważne pisma z najwyższej półki, natomiast niżej znajdziemy gazety o charakterze nieco tabloidowym, np. „Nowy Kurier”. Tam publikowano informacje krótkie, zwięzłe, operujące sensacją, skierowane do innego czytelnika.

Czyli dominowała polityka? Co jeszcze było można wyczytać w lokalnej gazecie?
Rzeczywiście, w II RP dostrzeżemy przede wszystkim redakcyjny ukłon wobec polityki, tak krajowej, jak i zagranicznej. To ona dominowała na pierwszych stronach. Gdy w przestrzeni publicznej górę brały sprawy międzynarodowe, jak np. zagrożenie ze strony III Rzeszy czy Sowietów, proces ten ulegał oczywiście intensyfikacji. Dzisiaj jest inaczej. „Głos Wielkopolski” jest pismem de facto regionalnym, lecz wtedy, mimo lokalności danego dziennika, gazety sprawowały funkcję informacyjną w znacznie szerszym zakresie.

Nie zmienia to faktu, że na łamach przedwojennych poznańskich gazet doskonale funkcjonowały kolumny poświęcone społeczno-politycznemu życiu Poznania i Wielkopolski. Poranne wydania „Kuriera” miały zazwyczaj cztery strony. Natomiast główne, popołudniowe około szesnastu. W weekendy nieco więcej. Przy czym obszerny dział ogłoszeń zajmował niekiedy nawet jedną trzecią gazety. Układ pisma można zatem podzielić na trzy części: politykę, sprawy gospodarcze i ekonomiczne, wreszcie wydarzenia miejskie, definiowane w „Kurierze” jako „wiadomości potoczne”.

77. urodziny "Głosu Wielkopolskiego". Rozmowa o prasie lokalnej do 1989 r. Ekspert: Wielkopolanie traktowali dziennikarza jak "lekarz
mat. prywatne dr Piotr Grzelczak, historyk i specjalista w Oddziałowym Biurze Badań Historycznych IPN w Poznaniu.

Wraz z nadejściem II wojny światowej zmienił się świat i prasa lokalna. Jak ona wyglądała w czasie okupacji Poznania?
Z jednej strony ukazywała się tutaj okupacyjna prasa niemiecka z przewodnim pismem „Ostdeutscher Beobachter”, będącym oficjalnym organem NSDAP. Z drugiej zaś należałoby wskazać na prasę konspiracyjną, choć warunki jej wydawania i kolportowania w Kraju Warty były daleko trudniejsze niźli w Generalnym Gubernatorstwie, co wynikało wprost z włączenia Poznania i Wielkopolski bezpośrednio do Rzeszy. Podziemną prasę wydawano zazwyczaj na powielaczach, choć zdarzały się też maszynopisy i rękopisy. Miały one niestety dość krótki żywot, co wynikało z faktu, że poszczególne tytuły odzwierciedlały działalność lokalnych ośrodków konspiracji niepodległościowej. Jeśli dana organizacja funkcjonowała, dajmy na to kilkanaście miesięcy, a potem była likwidowana przez Niemców, to sygnowane przez nią pismo siłą rzeczy kończyło swoje istnienie. Ogółem katalog prasy konspiracyjnej ukazującej się w Wartheland liczy blisko 150 tytułów. Sporo, choć ich zasięg był jednak dość ograniczony.

Czy była wydawana gadzinówka dla Poznaniaków?
Okupowany przez Niemców Poznań miał być stolicą „wzorcowego” okręgu Rzeszy, wzorcowego, tzn. docelowo pozbawionego i tak już skrajnie dyskryminowanych i poddanych terrorowi okupacyjnego prawa Polaków. Dla nich w Poznaniu nie przewidziano nawet „gadzinówki”, z którymi mieli na co dzień do czynienia mieszkańcy Generalnego Gubernatorstwa.

16 lutego 1945 r. powstaje „Głos Wielkopolski”. Tytuł gazety wymyślił Józef Szulczyński. Co było charakterystyczne dla tego okresu?
Józef Szulczyński był dziennikarzem przedwojennej prasy kupieckiej. Nie należał do dziennikarskiej czołówki, ale to faktycznie on zaproponował taki tytuł pisma. Natomiast nie byłoby tak naprawdę „Głosu Wielkopolskiego”, gdyby nie instytucje, które się tutaj instalowały, podążając na zachód za Armią Czerwoną. Korzystając z jej czynnego wsparcia na zapleczu frontu, powstawały kolejne organa nowej, „ludowej” władzy, w której pierwsze skrzypce gra komunistyczna PPR. I to ona próbowała na „wyzwalanych” terenach ustanawiać reguły w ramach poszczególnych sfer życia społecznego. Jednym z tych obszarów była prasa i propaganda. W kontekście propagandowym należy również umieścić „Głos Wielkopolski” z roku 1945.

Do Poznania z Lublina (via Warszawa) 3 lutego 1945 r. przyjechał porucznik Józef Pawłowski. Miał za zadanie uruchomić Wojewódzki Urząd Informacji i Propagandy, który z kolei winien wydawać gazetę. Wszystko to trwało raptem kilkanaście dni. I tą gazetą, przez wiele miesięcy jedynym dziennikiem publikowanym w Poznaniu, był „Głos Wielkopolski”. Pawłowski zabawił zresztą u nas krótko. W każdym kolejnym mieście, do którego przybył, instalował natomiast kolejne pisma, m.in. „Głos Nadodrzański”, „Wiadomości Koszalińskie” czy „Wiadomości Szczecińskie”. Por. Pawłowski reprezentował Polskę spod znaku PPR, podporządkowaną Sowietom, nieakceptującą rządu londyńskiego, Polskę reprezentującą „rząd lubelski”. Skoro reprezentował ich interesy, to musiało to znaleźć swoje odzwierciedlenie w pierwszych numerach „Głosu Wielkopolskiego”.

Mieczysław Francuszkiewicz przechowywał w czasie wojny polskie czcionki, które później użyto do druku. „Głos Wielkopolski” nie był pierwszym pomysłem na tytuł nowego dziennika z Poznania.
„Głos Wielkopolski” mógł się nazywać „Wiadomościami Poznańskimi” lub „Kurierem Poznańskim”. Ta druga nazwa nie wchodziła jednak w grę, ponieważ przed wojną był już „Kurier”, który teraz źle się kojarzył. Szulczyński zaproponował nazwę, która była swoistym kompromisem.

Kim byli pierwsi dziennikarze?
Pierwsza redakcja składała się głównie z urzędników Wojewódzkiego Urzędu Informacji i Propagandy i mieściła się w jego siedzibie przy ul. Chełmońskiego. Reszta to dziennikarze, którzy pisali do poznańskich pism przed wojną, jednak niepierwszoligowi. Połączono tym samym dwa światy; urzędniczy i dziennikarski. Poznańscy dziennikarze dobrze zresztą „czuli” Wielkopolskę, co znalazło z czasem odbicie na łamach „Głosu”. Komitet Wojewódzki PPR ściśle kontrolował gazetę, choć pierwsze numery powstawały w zasadzie bez cenzury. Ta zaczęła działać w Poznaniu w marcu 1945 roku. W latach 1945-1946 ukazywały się jeszcze artykuły, które partyjni funkcjonariusze uważali niekiedy za „reakcyjne”, czyli takie, które nie mieściły się w ich zero-jedynkowym światopoglądzie.

Zatem, jak wyglądała treść tych pierwszych wydań, skoro trzeba było połączyć urzędniczy charakter jednej części redakcji, z dziennikarskim zacięciem drugiej?
Dzisiaj od „Głosu Wielkopolskiego” czytelnik oczekuje głównie informacji lokalnej. Po wojnie było inaczej. Zadaniem gazety było informować o tym, co się dzieje w Polsce i na świecie. Stąd na pierwszych stronach znajdziemy głównie politykę, ale przepuszczoną przez krzywe komunistyczne zwierciadło. Przedwojenne rządy nazywano „faszystowsko-sanacyjnymi”, rząd londyński w tekstach albo nie istniał, albo pisano o nim w kategoriach uzurpacji, jedynym sojusznikiem był rzecz jasna ZSRS. To jest ten polityczny element na łamach „Głosu Wielkopolskiego”, który miał tłumaczyć ludziom zmiany, jakie zachodziły w Polsce. Z drugiej strony, dzięki pracy lokalnych dziennikarzy, powstawały rzetelne teksty o Poznaniu i Wielkopolsce. To oni próbowali pogodzić ze sobą dwa światy: politycznej propagandy, która niezależnie od miasta wyglądała identycznie, i spraw lokalnych, które odwoływały się do poznańskich wartości; pracy organicznej, społeczników: Karola Marcinkowskiego, Hipolita Cegielskiego i ks. Piotra Wawrzyniaka. Kto umiał czytać między wierszami, ten znalazł, co chciał. Inna sprawa to informacje praktyczne. Pisano m.in. o tym, gdzie otworzono szkołę, gdzie można kupić pieczywo, które ulice są odgruzowywane, które kamienice grożą zawaleniem itd. Jak każda szanująca się gazeta, „Głos” dysponował również kolumnami sportowymi, gdzie można było m.in. poczytać o cyklu rozpalających emocje poznaniaków spotkań derbowych KKS-Warta.

Czy po śmierci Stalina nadeszła odwilż dla dziennikarzy?
Prasa lokalna przez cały PRL była trzymana przez władzę bardzo krótko. „Towarzysze” zdawali sobie sprawę, że potrzebują stałej regulacji przekazu informacyjno-propagandowego, więc nadzór nad prasą, w tym nad „Głosem Wielkopolskim” był ścisły. Potwierdzają to relacje pierwszych dziennikarzy gazety, którzy wspominali, że to, co ukazywało się na jej łamach tuż po wojnie, było konsultowane z KW PPR. Wśród starszej kadry „Głosu Wielkopolskiego”, zwłaszcza zanim nastała pełnia stalinowskiej nocy, dawał niekiedy o sobie znać duch przedwojennego Poznania. Weźmy choćby artykuły sprzeciwiające się przemianowaniu ul. Święty Marcin na ul. Związku Walki Młodych. Ta swoboda w pisaniu o sprawach miejskich stopniowo się jednak kurczyła i w 1948 roku zanikła całkowicie. W 1956 r. w czasie październikowej „odwilży” dziennikarze mogli pisać rzecz jasna bardziej otwarcie. Tak samo na „więcej” można było sobie pozwolić w czasie „karnawału Solidarności”. Aż do końca PRL prasę skrupulatnie jednak kontrolowano, kluczowym elementem tej kontroli była oczywiście cenzura.

Czy „Głos” utorował drogę prasie w Wielkopolsce?
Rynek prasowy, który się narodził w 1945 r., to nie tylko „Głos Wielkopolski”. „Głos”, przynajmniej oficjalnie, uchodził za pismo bezpartyjne i do końca PRL to się nie zmieniło. Przez kilkanaście miesięcy był jednak jedynym dziennikiem, który ukazywał się w Poznaniu, dopiero później doszły kolejne tytuły: „Wola Ludu”, organ KW PPR, najpierw tygodnik, potem dziennik, „Walka Ludu”, czyli organ Wojewódzkiego Komitetu PPS, „Polska Ludowa”, organ mikołajczykowskiego PSL, wreszcie „Kurier Wielkopolski”, organ Stronnictwa Demokratycznego. W 1946 r. pojawił się natomiast „Express Poznański”. Rynek prasowy po wojnie stopniowo się rozrastał, co było naturalnym procesem. „Głos Wielkopolski” nie był jedyny, ale wciąż był kluczowy. Jego dziennikarze potrafili zachować dziennikarską twarz. Tworzyli gazetę, którą w PRL dało się czytać. Oczywiście swoją codzienną daninę na rzecz komunistycznej władzy płacili, ale na jego łamach ukazywały się artykuły, które nie mogłyby się pojawić w partyjnej „Gazecie Poznańskiej”.

Jak wyglądała praca dziennikarza? Jaką funkcję pełniła prasa lokalna w porównaniu do prasy ogólnopolskiej?
„Głos Wielkopolski”, mimo że miał zasięg lokalny, to ze względu na długo utrzymujące się ograniczenia w dostępie do telewizji (radia w mniejszym stopniu) posiadał znaczący walor informacyjny. Z tego powodu dziennikarz „Głosu” nie musiał czuć się gorszy od kolegi z „Życia Warszawy” czy „Dziennika Polskiego”. Był pełnoprawnym uczestnikiem dziennikarskiego uniwersum. „Głos Wielkopolski” miał wysoki nakład, sprzedawał się doskonale i przez cały PRL był traktowany przez Wielkopolan jako gazeta przystępna, w której przeczytać można było więcej niźli w „Gazecie Poznańskiej”. „Głos” był nastawiony na tzw. problemy dnia codziennego i sprawy, które utrudniały ludziom bieżące funkcjonowanie w kraju realnego socjalizmu, choć oczywiście wszytko w granicach dozwolonej krytyki systemu. Miał — mimo że był ściśle kontrolowany przez cenzurę i nadzorowany przez KW PZPR — szerszego czytelnika i większe ambicje.

Czy redakcja „Głosu Wielkopolskiego” musiała się martwić o nakład? O sprzedaż prenumeraty? Czy ogłoszenia z reklam były ważne dla przychodu gazety?
Nie było możliwości, aby w PRL utrzymywać pismo z reklam, ponieważ nie było prywatnej przedsiębiorczości, a zatem nie było rynku reklamowego. Jeśli ktoś się reklamował, to były to przedsiębiorstwa państwowe. O rentowności pism lokalnych w kategoriach rynkowych nie można w ogóle mówić, ponieważ nakłady były wprawdzie wysokie, ale bez źródłowych badań nie sposób ustalić, w jakim stopniu sprzedaż wpływała procentowo na finansowanie gazety. „Głos Wielkopolski” przez długi okres wychodził pod auspicjami potężnej Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej i nie musiał się de facto martwić o dochód w ramach klasycznie rozumianego wolnego rynku.

Czy media ze sobą konkurowały?
Po 1948 r. nie była to konkurencja w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Inaczej sprofilowany był „Głos Wielkopolski”, inaczej „Gazeta Poznańska”, jeszcze inaczej „Express Poznański”, który był typową bulwarówką z krótkimi tekstami i dużymi zdjęciami. „Gazeta Poznańska” była organem partyjnym i teoretycznie była kierowana głównie do członków PZPR, choć dział sportowy był tam na tyle dobrze rozpisany, że chętnie sięgali po nią kibice sportowi. „Głos Wielkopolski” miał charakter bardziej otwarty i był teoretycznie skierowany do czytelnika bezpartyjnego, co nie oznacza, że nie opowiadał się wprost po stronie ówczesnej władzy. Tego absolutnie nie można powiedzieć. Trudno zarazem mówić o konkurencji w czasach, gdy decyzje o przydziale papieru i o nakładzie nie zapadały w redakcjach, tylko w gabinetach KC lub KW PZPR. To tam decydowano, jak duża będzie gazeta i czy nie należy jej zamknąć. Dajmy na to tygodnik „Wyboje” – odpowiednik warszawskiego „Po Prostu”, który wychodził w Poznaniu w szczytowym okresie „odwilży”. Pismo, które było niepokorne, szybko przestało istnieć. To samo spotkało „Tygodnik Zachodni”. Każda gazeta była regularnie oceniana przez partyjną górę. To partia komunistyczna trzymała nadzór nad prasą, i jeśli pismo było „nie po linii”, szybko kończyło swój żywot.

Jak wyglądał proces blokowania tekstów, które nie spodobałyby się komunistycznej władzy?
System kontroli nad prasą był wielostopniowy. Przede wszystkim to redaktor naczelny odpowiadał za linię gazety. Dziennikarz, który był szefem, wiedział, co można pisać, a czego absolutnie nie. Jego podwładni też to wiedzieli, więc od początku musieli uprawiać autocenzurę. Drugi stopnień to fakt, że naczelny wiedział, że jest stale oceniany przez Biuro Prasy KC PZPR lub KW PZPR. Zdawał sobie sprawę, że tuż nad nim jest umocowany ktoś ważniejszy i mocniejszy, kto stale monitoruje zawartość gazety. Trzecim stopniem była wreszcie cenzura. Jeśli ona coś przepuściła, czyli nie wychwyciła na czas jakichś treści, odpowiedzialność przed partyjnymi nadzorcami i tak ponosił naczelny. Ówczesna technika drukarska nie znała rzecz jasna składu elektronicznego, ten odbywał się w drukarni, gdzie przygotowywano tzw. szczotkę. „Szczotkę” trzeba było przesłać do lokalnego urzędu cenzury, a tam dyżurny cenzor czytał całe wydanie i jeśli nie miał uwag, zwalniał „szczotkę” do druku.

A jak znajdował?
Wtedy pojawiały się problemy, bo jeśli miał uwagi, to cofał gazetę do drukarni, redaktor dyżurny musiał z nim zaś ściśle współpracować, tak aby „ołówki cenzorskie” nie były widoczne w składzie. Trzeba było przesuwać i układać artykuły na nowo, rozciągać kolumny, zwiększać fotografie etc. Musiano sobie z tym poradzić ręcznie w ciągu kilku godzin, tak aby rano wydrukowany dziennik trafił do kolportażu i sprzedaży. Każda ingerencja była przez cenzora opisywana w odrębnej notatce; kto, w jakim artykule i dlaczego ingerował. Niektóre uzasadnienia czytane dzisiaj budzą głęboką konfuzję.

Co usuwano?
Weźmy choćby sztandarowy przykład walki z pamięcią Poznańskiego Czerwca 1956, czyli usunięcie z jednego z wydań „Wybojów” w 1957 r. wiersza Kazimiery Iłłakowiczówny pt. „Rozstrzelono moje serce…” To tylko jeden z setek przykładów.

Czy dziennikarze kontaktowali się regularnie z czytelnikami? Czy poznaniacy nie mieli obaw, żeby napisać do dziennikarza?
Ludzie oczywiście pisali listy do redakcji. Ich treść jest dziś dla nas cennym źródłem historycznym. Wówczas nie było badań opinii publicznej, sondaży etc. Socjologia przez jakiś czas była nauką zakazaną. Dlatego listy do redakcji z tamtych lat to doskonałe odbicie trosk i zmartwień Polaków żyjących w PRL, którzy dziennikarza traktowali jako „lekarza pierwszego kontaktu”. Prasie, mimo jej rozmaitych nadużyć, jakoś tam ufano. Tak, jak i teraz w redakcji zawsze siedział dziennikarz dyżurny, z którym można było się skontaktować. Dzisiaj kanałów komunikacyjnych jest więcej, można wysłać maila, napisać na portalu społecznościowym, skorzystać z aplikacji. Wtedy dzwoniono do dyżurnego lub pisano list. Wskazywano na braki w zaopatrzeniu, komunikacyjne felery, urzędnicze nadużycia etc. Jeśli dziennikarz był odważny i miał przyzwolenie naczelnego, to o tym pisał. Gorszą stroną tej opowieści jest to, że listy częstokroć trafiały w odpisach do KW PZPR jako swoisty probierz nastrojów opinii publicznej. To również dzięki nim komunistyczne władze kontrolowały społeczeństwo PRL-u.

Dr Piotr Grzelczak, historyk i specjalista w Oddziałowym Biurze Badań Historycznych IPN w Poznaniu. Autor m.in. książki pt. „Poznański Czerwiec 1956. Walka o pamięć w latach 1956-1989”. Laureat nagrody w konkursie im. Władysława Pobóg-Malinowskiego na Najlepszy Debiut Historyczny Roku (2015); nagrody Miasta Poznania w konkursie na wyróżniającą się pracę doktorską (2015) i nagrody im. Józefa Łukaszewicza „Posnaniana 2016”.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Maciej Szymkowiak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.