11 listopada: Rodzinne świętowanie pokazuje, że ludzie są ważniejsi od idei. Patriotyzm to też pyry z gzikiem i bimba!
Z doktorem habilitowanym Igorem Kraszewskim z Instytutu Historii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu o współczesnym patriotyzmie rozmawia Magdalena Baranowska-Szczepańska.
W Poznaniu tradycja świętowania 11 listopada jako święta rodzinnego jest ogromna. Przyczyniają się do tego imieniny ulicy, barwne korowody, rogale i ogólne poczucie radości. I wielu prezydentów miast zazdrości właśnie nam tej zabawy. Bo przecież w innych miastach dzieją się przedziwne rzeczy... Jak jako historyk ocenia pan ten fenomen poznańskiego patriotyzmu rodzinnego?
Bardzo dobrze i... smacznie. Uwielbiam rogale, a jedzenie ich w samotności woła o pomstę do nieba! Takie świętowanie pokazuje bardzo ważną rzecz: ludzie są ważniejsi od idei. Święta są dla ludzi, nie odwrotnie. I ojczyzna też jest dla ludzi, nie odwrotnie. Tkwi to w samym słowie ojczyzna - patria - gdzieś tam jest ojciec pater, i oczywiście dzieci. Więc ojczyzna to bardzo rodzinna sprawa.
Czy gdzieś wcześniej w dziejach pojawiało się takie właśnie świętowanie rodzinne?
W historii było mnóstwo rodzinnych świąt, albo może lepiej: wiele świąt miało aspekt rodzinny. Bardzo ciekawe jest porównanie świąt republikańskich z monarchicznymi. W republikach zazwyczaj świętuje się jakieś ważne idee: niepodległość, wolność. W monarchiach natomiast świętuje się urodziny albo imieniny króla. Oczywiście, wymienione idee mają wielkie znaczenie i warto o nie walczyć oraz je celebrować. Ale w tych urodzinach króla jest jakiś pierwiastek ludzki, trudny do przecenienia. W przedrozbiorowej Rzeczypospolitej świętowano imieniny królewskie. Także w Poznaniu: wino lało się z fontann, pieczono mięsiwa, tańczono. Takie świętowanie łączy - zaś świętowanie samej idei (nawet pięknej) może podzielić.
Dziś o patriotyzmie mówi się bardzo dużo, ale wydaje się, że mocno opierając się na tradycyjnej definicji. Jak o patriotyzmie rozmawia pan ze studentami?
Nie mówię moim studentom, jak mają celebrować swój patriotyzm. Raczej się zastanawiamy, czym ten patriotyzm dla nich jest, z czego się składa. Jaka tożsamość go wyznacza? Zazwyczaj okazuje się, że jest to tożsamość złożona. Kiedy ktoś mówi, że kocha Polskę i jest proszony o sprecyzowanie, co właściwie kocha, często odpowiada: ulicę, którą chodziłem do szkoły i taki akacjowy park obok domu babci. I kartoflankę mamy. I zapach lasów nad Wdą, i widok z południowych tarasów Szczelińca Wielkiego, kiedy wstaje słońce. I jasne, żywe i kolorowe cmentarze w listopadzie. Kolędy. Koziołki. Jana Kochanowskiego i Irenę Kwiatkowską. Pyry i bimby. Czasem się powie o bitwie pod Grunwaldem albo odsieczy wiedeńskiej, no ale to raczej duma. Trudno kochać bitwę pod Grunwaldem. Studenci zresztą już wiedzą, jak zabawne jest mówienie, że MY pokonaliśmy krzyżaków albo MY zwyciężyliśmy pod Wiedniem.
Bardzo istotnym elementem patriotyzmu jest pamięć - w listopadzie odczuwana szczególnie silnie.
Tak i właśnie tu oczywiście historycy mają wiele do zrobienia, by ta pamięć nie była zafałszowana, by nie zanikała, by dawała się zrozumieć. Świętowanie odbywa się przecież również w tym celu: żeby pamiętać. Historycy często wydobywają z zapomnienia osoby i sprawy, pokazujące różnorodność postaw i dokonań - to zawsze pierwsza ważna lekcja historii: nie ma czasów i ludzi jednowymiarowych. Przypomina mi się cytat z cudownego księdza Kitowicza (XVIII wiek): "nie masz nic tak złego w rzeczach ziemskich, żeby oraz nie miały w sobie jakiej cząstki dobroci". Taka ludzka wyrozumiałość i szukanie dobra, wydaje się cennym przekazem. To dobrze, że poznańskim obchodom patronuje święty Marcin (bardzo międzynarodowy święty!), z połą płaszcza odciętą dla żebraka. Dobrze, że pojawiają się rogale, przypominające miłosierny gest tutejszego cukiernika - nawet jeśli to tylko legenda. Bo patriotyzm polega i na tym, by się zainteresować, czy ktoś obok ma co jeść.