Żyje za 5 zł dziennie. Ale gorsza od biedy jest samotność
Stary Kleparz, plac targowy w Krakowie, wyznacza jej horyzont spacerów. Tam wymijają się, odwrócone plecami, dwa światy. Z kawiarni wychodzi mężczyzna z kawą za 10 złotych. W ręce trzyma budżet Katarzyny Szmiłyk na dwa dni.
Bladym świtem włącza czajnik. Bierze do ust kromkę chleba, zaraz drugą i sięga po tabletkę. Jak zażyje, to dopiero herbatę wypija. Siada na łóżku, pacierz zmawia. Herbata szybko stygnie, to sobie podgrzewa na farelce. - Śniadanko zjem i człowiek żyje! - uśmiecha się, jak gdyby nigdy nic.
Jedynym dochodem Katarzyny Szmiłyk jest zasiłek MOPS - 563 zł - a po odjęciu kosztów utrzymania mieszkania oraz wydatków na leki, co razem daje 381 zł, na życie pozostaje miesięcznie około 170 zł - 5 złotych dziennie. Słownie: pięć złotych.
Ale na brak pieniędzy nie narzeka. Bardziej niż głodu obawia się samotności.
Do Krakowa przeprowadziła się lata temu, z miłości, z rodzinnego Przemyśla. Tu pracowała jako pomoc domowa.
Dziewięć
Drobna twarz z szarą, gładko zaczesaną fryzurą wystaje zza kołnierza ciepłego swetra. - Więcej tu ciuchy ważą niż skóra i kości - żartuje, poprawiając wiszący rękaw.
Żartuje często: z siebie, z życia i śmierci, bogactwa i biedy. Ale wagi w domu już dawno nie trzyma. Nie chciała się denerwować. Kiedy w 1993 roku z mieszkania zabierało ją pogotowie, ważyła 32 kilogramy. Do dziś nie nadrobiła straconego ciała.
Zresztą, gdzie miałaby ją trzymać?
Całe mieszkanie ogrzewa jeden elektryczny grzejnik, ale w środku jest ciepło. Osiem metrów kwadratowych musi pomieści cały dorobek 77-latki. Jest więc urządzone funkcjonalnie, tak że każdy kąt pokoju spełnia inne zadanie.
Pierwszy, po prawej, zajmują kran, szafki kuchenne oraz telewizor. Programy można oglądać z sypialni, bo szafa i łóżko znajdują się w przeciwległym rogu. Z zawieszonych nad nim obrazów spoglądają święci. W jadalni po lewo, przy dużym oknie, postawiono stół. Używany z jednej strony blat w pozostałej części zajmują gazety, kwiaty.
- Gwiazda betlejemska - wskazuje na czerwoną miniaturową roślinę. - Nowy nabytek. Dostałam od koleżanki, na Katarzyny. Taka malutka, piękna! - chwali się, wpatrując się w kolekcję ustawioną na parapecie. W czwartym rogu jest lodówka z kuchenką. Używane trochę rzadziej.
Jest także toaleta, ale to osobna historia. Żeby do niej wejść, trzeba przejść korytarzem na drugą stronę kamienicy. To dodatkowy metr kwadratowy do mieszkania Katarzyny. Należy do niej i nikt więcej z tej przestrzeni nie korzysta.
W sumie więc - dziewięć metrów kwadratowych.
Sześćdziesiąt
W 2019 roku w Polsce odnotowano najniższe bezrobocie od czasów transformacji ustrojowej. W tym samym roku Raport o Biedzie przygotowany przez Szlachetną Paczkę wykazał, że o ponad 400 tys. wzrosła liczba osób żyjących w naszym kraju w skrajnym ubóstwie w porównaniu z rokiem ubiegłym. W 2018 roku były to ponad dwa miliony osób, w tym prawie pół miliona dzieci.
Raport wykazał to, co na co dzień bywa niedostrzegalne. W ciągu ostatnich dwóch lat liczba seniorów żyjących w ubóstwie wzrosła o 60 tysięcy.
Za liczbami stoją prawdziwi ludzie. Niemal co drugi senior nie jest w stanie samodzielnie wykonać codziennych czynności, takich jak gotowanie, ubieranie się czy sprzątanie. Co czwarta wypłacana w Polsce emerytura jest niższa niż 1600 zł. Z tytułu niezdolności do pracy rentę pobiera w Polsce 740 tysięcy osób.
Co czwarte z tych świadczeń to minimalne 1100 zł miesięcznie.
Jeden z oddziałów Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów znajduje się w kamienicy przy ul. Krowoderskiej w Krakowie. W tym samym budynku Katarzyna wynajmuje swoje mikroskopijne mieszkanie.
Ale jej te świadczenia nie przysługują. Z MOPS-u dostaje połowę minimalnej renty.
Dziesięć
- To nie jest kwota, to jest jałmużna. Normalna jałmużna - mówi ciszej i jakby tylko do siebie, przeglądając rachunki.
Trzyma je wszystkie razem, poukładane w jednej teczce. Są trzy rodzaje najpilniejszych wydatków: opłaty za mieszkanie, za jedzenie oraz lekarstwa. Liczy, sprawdza, kalkuluje. Żeby wszystko się zgadzało. Żeby nie zabrakło. - Nie życzę nikomu - dodaje. - Ale cóż ja będę płakać? Trzeba się cieszyć z tego, co jest.
Wybija dziewiąta i to znak, że już można pomalutku wychodzić na plac. Gdy idzie na zakupy, robi tak: w jeden dzień kawałek chleba sobie przyniesie, w drugi ziemniaki, to troszkę fasolki. Trzeciego dnia bierze masło. Nie wolno dźwignąć wszystkiego na raz. I tak po troszeczku, po troszeczku wnosi na drugie piętro. Tam czeka na kolejny dzień, bo wtedy kupi owoce. Owoce uwielbia.
Stary Kleparz wyznacza horyzont spacerów. I to w jego okolicy zderzają się dwa światy.
Chociaż właściwie te światy wcale się nie zderzają, tylko umiejętnie wymijają, odwrócone do siebie plecami, przedzielone przecznicą. Po jednej stronie z kawiarni wychodzi mężczyzna w średnim wieku z kawą, za którą zapłacił 10 złotych. W ręce trzyma budżet Katarzyny na dwa dni. Gdyby nie płaciła za rachunki, nie kupowała lekarstw i nie jadła, mogłaby usiąść w kawiarni co drugi dzień.
Z kim?
Po drugiej stronie spotyka znajome twarze. - Tam sobie wyjdę między ludzi, pogadam trochę. Dzisiaj długo byłam na placu. Wróciłam o jedenastej - słyszę. Na Starym Kleparzu zwykle robi zakupy, ale czasem idzie tam po zupę. Albo na drugie zje coś skromnego.
- Ja całe lato tam przesiedziałam! - ożywia się. - Handlowałam dla starszych zakonnic kwiatkami. Siedziałam sobie na ławeczce i sprzedawałam po siedem, po sześć złotych - wspomina.
Nie chciała za to pieniędzy.
- Nie wolno! Gdzie ja bym wzięła od takich bidaków, jak oni potrzebują tego do hospicjum. A ja gdy siedzę i spotykam ludzi, to mi jest wesoło! To się dla mnie liczy: między ludźmi być. A nie samej w domu.
Połowa
Zimą do mieszkania wraca przed południem. - Już mi tęskno - nie kryje. Przed progiem zwalnia, pochyla głowę, sięga po klucze. Po wewnętrznej stronie drzwi wisi kalendarz z 2014 roku. Katarzyna zdzierała z niego dzień po dniu, aż do połowy roku. Druga część została. Czas zatrzymał się w pierwszy dzień lata. - Na pamiątkę. Odtąd jestem tu sama - wyjaśnia, rzucając przenikliwe spojrzenie, które bada, czy nie musi już niczego dodawać. Tamtego dnia miesiące i lata zaczęły płynąć inaczej. Ich drogę śledzi teraz kalendarz zawieszony obok łóżka. Niedługo wartę przejmie nowy, zadbała już o to na poczcie.
Ubrania zostawia na wieszaku między drzwiami a kuchnią. Z torebki na zakupy wyjmuje lekarstwa, które musi mieć w zasięgu wzroku. - Zawsze pod ręką - powtarza jak mantrę. Od 26 lat jak mantrę przypomina jej o tym lekarz.
Zaczęło się niewinnie. Przeziębiła się, ale przeziębienie nie przechodziło. Ona zaś nie prosiła lekarzy o pomoc. Kiedy zaczęła pluć krwią, mąż wezwał pogotowie. Był rok 1993. Trafiła na oddział pulmonologiczny.
- Dali mi tlen, dali kroplówki, wszędzie tu mnie kłuli - podnosi drobną dłoń. - Nawet chodzić mnie nauczyli. Ale przeszło, minęło.
Nie od razu. Po pierwszym, półrocznym pobycie przyjechała na oddział ponownie, ze względu na powikłania. Po trzech miesiącach mogła wrócić do mieszkania. Do zimnej wody w kranie i ogrzewania farelką. Lekarze przepisali lekarstwa, część z nich dożywotnio. Nie było na nie pieniędzy, ale bez nich nie było życia. Pomógł MOPS. - Dzięki nim funkcjonuję. Inaczej bym nie dała rady - mówi wyciągając z pudełka inhalator. Jeden lek, który przyjmowała w zastrzykach, kosztował 800 złotych. Wtedy był jeszcze nierefundowany. W trakcie tych lat doszły kolejne. Dziś leczy płuca, chorobę wieńcową i wrzody żołądka.
Poza tym niewiele się zmieniło. Od czasu do czasu zwiększają się tylko dawki. Zimą, cyklicznie, rachunki i kalendarze. Ale w kranie nadal nie ma ciepłej wody, a mieszkanie nie jest podłączone do gazu. Zapytana w ubiegłym roku przez wolontariuszy Szlachetnej Paczki o to, czego najbardziej potrzebuje, odpowiadała wprost: zdrowia. Więcej niczego.
Siedem
Katarzyna należy do grona siedmiu milionów seniorów żyjących w Polsce.
W rodzinach złożonych z osób wyłącznie po 65 roku życia, które w ubiegłym roku otrzymały wsparcie Szlachetnej Paczki, średni dochód na osobę wynosił niespełna 12 zł na dzień. To dlatego aż jedna trzecia z nich ma kredyty. Zadłużają się, by wykupić leki i żywność albo zostają zmuszeni do wyboru.
- Raz zadzwonił do mnie telefon: czy pani Kasia? Mówię: tak, o co chodzi? - My ze Szlachetnej Paczki, chcemy wywiad zrobić. I przyszli pierwszy raz, potem drugi i mówią: - ma pani sponsora, który przekaże paczkę świąteczną. No i pytam: ale kto, co? A oni, że tajemnica. No to jak tajemnica to tajemnica. I nie wiem do dziś. A dostałam tak: czajnik, środki czystości, papucie, żywność, koc. Wszystko to w tym jednym pomieszczeniu zostawili. Na stole było naukładane, na ziemi postawili, przy łóżku. Na początku długo płakałam. A potem tak mnie to cieszyło, że jeszcze ktoś pamiętał o mnie. No i skorzystałam z tego, bo to tak się mówi, ale to był duży ratunek.
Podczas pierwszej wizyty wolontariusze zbierają najważniejsze informacje o potrzebach odwiedzanych domów. Kiedy przypada moment na pytanie o marzenie mieszkańców, pojawia się niezręczna cisza. Blisko dwie trzecie Polaków rezygnuje z realizacji marzeń. Powód? Problemy finansowe.
Zenon z żoną nie mają bieżącej wody, dom opalają chrustem, marzą o pralce Frani. Marta marzy o nowych okularach, na które receptę ma już od dawna, ale nie stać jej na jednorazowy wydatek rzędu 400 zł. Urszula odpowiedziała, że chciałaby trafić do domu pomocy społecznej.
Cisza bywa prostsza.
W tym roku Katarzyna nie wzięła udziału w Szlachetnej Paczce. Gdyby jednak miała odpowiedzieć na to pytanie, to ucieszyłyby ją dzieci - jak mówi o studentach-wolontariuszach - w jej mieszkaniu, żeby podyskutować. Własnych nigdy nie miała.
- Szczerze, to cóż mi brak, prócz tego tu - składa ręce na klatce - mówmy szczerze, ludzie.
Dużo
Odkłada klucze i podchodzi do łóżka. - Tak człowiek siedzi i tak myśli nad czymś.
Co kilka dni gotuje zupę. Raz pomidorową zrobi, żurek, innym razem barszcz czerwony. - Żołądek mi się trochę poprawił i zaczęłam więcej jadać. Dzisiaj była już jedna gruszka i jedno jabłko. I ze trzy, cztery łyżki barszczu plus jedno jajko. A rano kanapka z serem była! Jem dużo, ale nic z tego.
Ból, który towarzyszy jej na co dzień, wywołuje silna przepuklina. Lekarze nie mogą operować, bo w krwi Katarzyny płynie za mało czerwonych krwinek. Powiedzieli, że zaczekają, aż nabierze ciała.
- Nie narzekam nigdy. Staram się cieszyć, bo problem człowiek ma tu, w głowie - poucza.
I dodaje, już mniej pewnym głosem, dla uzupełnienia:
- Tylko gorzej jak coś boli. Wtedy to już jestem nieswoja. Wszystko bym porozbijała.
Na razie nie przytyła, ale udało jej się wyprosić lekarkę o receptę na mocniejsze tabletki.
Na lodówce stoi też syrop. To prezent od siostry zakonnej. W połowie grudnia przeziębienie odcięło ją od świata. Siostra przyniosła obiad, a wraz z nim lecznicze zioła. - Tu jest syrop z sosny, a tu - sięga dalej - z mniszka. Tak ostrożnie go popijam, żeby mi na dłużej starczyło - uśmiecha się zadowolona z własnej gospodarności.
Ale barszcz, który ostatnio ugotowała, nie wyszedł - mówi. Nowy przygotuje na święta. Tu, we własnym mieszkaniu, zasiądzie do prywatnej wigilii. I barszcz będzie, i uszka.
Dwie
Przychodzi wieczór. Światło dużej lampy zawieszonej na środki sufitu wydobywa z ciemności każdy kąt mieszkania.
Ale ostatnio w jednym z kloszy przestała działać stara żarówka, a nowa nie chciała zacząć. - Coś w środku pękło - podejrzewa, dodając, że w naprawie pomoże jej sąsiad. Co prawda teraz przebywa za granicą, ale wraca latem. Są umówieni. Te pilniejsze usterki na co dzień pomagają usuwać pracownicy MOPS-u.
Wieczorem włącza telewizję. Szczególnie czeka na sport, od skoków narciarskich nie odrywa wzroku.
Kiedy oczy były zdrowe, często szydełkowała. Lubiła to. Pętelki nici same przeplatały się w jej sprawnych dłoniach, a spod rąk wychodziły pajęcze wzory. Potem lewe oko zaczęło słabnąć, a szydełkowanie straciło urok. Próbowała zająć się krzyżówkami. Miało to tę korzyść, że - co podkreśla - ćwiczyło umysł. Ale litery malały i rozmywały się z czasem, aż całkiem przestały być widoczne. Pewnego razu po prostu zginęły w polu kwadratów.
Ich hasła, tak jak nici, zostawiła nierozwiązane.
Nocą zanim położy się spać, wykonuje ostatni rytuał. Sięga po tabletkę na sen. Dopiero gdy zaczyna działać, Katarzyna może zasnąć. Po kilku godzinach bierze kolejną, wtedy może spać do rana. Leki nie zawsze pomagają.
Kiedy powstrzymuje łzy, zaciska mocno obie dłonie. Szczupły palec oplata obrączka z różańcem. Wierzy, że zaraz przejdzie.
Innych i siebie pociesza:- Jak Pan Bóg siłę w nóżkach daje i oczy otwiera, to trzeba wstawać. Człowiek powinien się cieszyć tym dniem, co nastał.
***
W tegorocznej edycji Szlachetnej Paczki pomoc otrzymało ponad 14,5 tysiąca rodzin, a łączna wartość tej pomocy przekroczyła 45 milionów złotych (dokładnie osiągnęła kwotę 45 860 684 złotych). Zapytaliśmy pracowników Stowarzyszenia WIOSNA, odpowiedzialnego za organizację Szlachetnej Paczki, dlaczego w tym roku Katarzyna nie wzięła udziału w przedświątecznej akcji charytatywnej.
Odpowiedź, jak wiele trudnych spraw, dla niej była prosta: przekonywała wolontariuszy, że trzeba pomóc tym, co mają gorzej.