Zygmunt Kmita - początek afery pana starosty
W ustroju II RP starosta był ważną figurą. Decydował o wielu sprawach państwowych. Tym większe było zdziwienie i oburzenie, gdy zaczęła wychodzić kompromitująca działalność Zygmunta Kmity.
Ciągnący się od początku obecnej kadencji białostockiego sejmiku powiatowego spektakl z odwoływaniem starosty będzie z pewnością w przyszłości ciekawostką historyczną. Historia składa się bowiem z wydarzeń doniosłych i tych trącących śmiesznością. Czasem jednak ta śmieszność wcale nie jest śmieszna. Tak było gdy w latach 1922-1924 starostą białostockim był Zygmunt Kmita.
Historia starostwa białostockiego w okresie międzywojennym zaczęła się w lutym 1919 roku. Pierwszym starostą był dr A. Cyfrowicz, a jego zastępcą późniejszy prezydent miasta Bolesław Szymański. Jednak urząd zorganizowany został dopiero w 1920 roku, gdy stanowisko to objął dr Feliks Rybołowicz. Początkowo mieścił się, tak jak wiele powstających w mieście instytucji, w pałacu Branickich. Później, aż do 1939 roku jego siedzibą była nieistniejąca obecnie kamienica przy ulicy Sienkiewicza 28. W ustroju II RP funkcja starosty była istotna. On sam podlegał bezpośrednio ministrowi spraw wewnętrznych. Do jego kompetencji należał nadzór nad wszystkimi sprawami państwowymi na terenie powiatu z wyjątkiem zagadnień wojskowych, skarbowych, oświatowych, sądowych i kolejnictwa. Sprawował też bezpośredni nadzór nad samorządami niższego szczebla. Tak więc można stwierdzić krótko - starosta to była znacząca figura. Tym większe było zdziwienie i oburzenie, gdy na światło dzienne zaczęła wychodzić kompromitująca działalność Zygmunta Kmity.
Urodził się w 1877 roku. W biogramie opracowanym przez Andrzeja Matusiewicza czytamy, że „wraz z bratem Janem był współwłaścicielem majątku Dybła w pow. szczuczyńskim. 14 listopada 1918 roku premier i minister spraw wewnętrznych mianował go pomocnikiem komisarza rządu polskiego w powiecie suwalskim. Urząd objął 24 stycznia 1919 roku, a w lipcu tego roku, po wyjeździe Ludwika Wisłockiego, objął urząd komisarza. W sierpniu 1921 roku złożył rezygnację. Jego oficjalne pożegnanie przez sejmik powiatowy odbyło się 25 sierpnia, ale urząd opuścił dopiero 23 listopada 1921 roku”.
Autor biogramu taktownie przemilcza, że Kmita z Suwałk odchodził w niesławie. Ciągnęła się za nim sprawa wagonu cukru, który zniknął z bocznicy kolejowej w Suwałkach. Po przyjeździe do Białegostoku Zygmunt Kmita nie zerwał kontaktów z Suwałkami. Ale nie były to sprawy związane z piastowanym przezeń urzędem. W 1922 roku ex starosta został udziałowcem i członkiem zarządu powstałego Polsko-Amerykańskiego Towarzystwa Handlowo-Przemysłowego „Polamtow” w Suwałkach. Składy towarowe towarzystwa mieściły się w rodzinnym budynku Marii Konopnickiej, w którym dziś jest poświęcone jej muzeum. Z zarządzania biznesem Kmita zrezygnował w 1923 roku, aby w następnym roku wycofać się całkiem z chyba mało dochodowego przedsięwzięcia.
Po przyjeździe do Białegostoku mało kto zwracał na niego uwagę. To wydaje się, było na rękę nowemu staroście. Skandal wisiał jednak w powietrzu. Wybuchł po ogłoszeniu interpelacji poselskiej dr. Karola Polakiewicza. Ten prawnik z piękną kartą wojskową zapisaną w latach I wojny światowej, w 1922 roku został posłem PSL Piast, startując z okręgu 5, w którym znajdował się Białystok. Bywał tu często. Znał miejscowe układy. W 1927 roku został prezesem wojewódzkiego zarządu Stronnictwa Chłopskiego w Białymstoku. W 1928 roku wystąpił z tej partii i związał się z Bezpartyjnym Blokiem Współpracy z Rządem. W wyborach parlamentarnych w 1928 roku ponownie uzyskał mandat poselski startując z Białegostoku. Polakiewicz szybko dał się poznać jako bezwzględny i wnikliwy tropiciel lokalnych afer. Pierwsze jego interpelacje dotyczyły niegospodarności w powiecie wołkowyskim. Ale gdy poinformowano go o działalności starosty białostockiego, to uznał, że to co dzieje się w stolicy województwa przyćmiewa afery z Wołkowyska. Pisał: „byłem moralnie przekonany, że w siedzibie Województwa, niedaleko Warszawy, nie mogą dziać się rzeczy powodowane przez urzędników, które muszą być skwalifikowane jako rabunkowa gospodarka groszem publicznym, defraudacja, oszustwo i działanie na szkodę Skarbu Państwa”. To przekonanie skłoniło go do złożenia oskarżycielskiej interpelacji na ręce premiera Władysława Grabskiego 22 października 1924 roku. Ujawnił w niej osobiste powiązania miejscowych urzędników, którzy w jego ocenie wykorzystywali swoją pozycję do osiągania korzyści materialnych.
O wyczynach Zygmunta Kmity już od 1923 roku krążyły po mieście niezbyt pochlebne opinie. Polakiewicz postanowił zająć się nim na początku 1924 roku, gdy dowiedział się o podejrzanych machinacjach związanych z budową kościoła w Goniądzu. Kmita wraz ze swoim najbliższym współpracownikiem Kopydłowskim dokonywali budzących sprzeciw transakcji przy zakupie cegieł przeznaczonych na budowę świątyni. Fikcyjna umowa opłacana była z kasy powiatowej.
Cegły i owszem dostarczane były do Goniądza, ale różnica w cenach ich kupna lądowała - no właśnie gdzie? - dopytywał Polakiewicz. Interpelujący poseł idąc po nitce do kłębka przytaczał sprawę z 1922 roku, kiedy to do białostockiego starostwa zostały przekazane przez ministerstwo pracy i opieki społecznej 3 miliony marek na pomoc dla repatriantów.
Polakiewicz pisał wprost: „pieniądze te zniknęły bez wyliczenia, mam podstawy do twierdzenia, że zostały zdefraudowane”. W tym przekonaniu utwierdzało go postępowanie Kmity, który raz stwierdzał, że pieniądze bez pokwitowania dał urzędnikowi starostwa, który niestety zmarł, a jednocześnie obiecywał, że już wkrótce zwróci całą kwotę. Poseł sugerował, że starosta za pieniądze przeznaczone dla repatriantów kupił samochód, co prawda służbowy, ale permanentnie używany do celów prywatnych. Przytaczał fakty, że bliski przyjaciel Kmity, poseł ksiądz Stanisław Nawrocki wielokrotnie używał samochodu, którym jeździł do Zabłudowa, nie płacąc rachunków za paliwo. To właśnie proboszcz zabłudowskiej parafii, jednocześnie działacz Narodowo-Chrześcijańskiego Stronnictwa Pracy był w opinii Polakiewicza promotorem Kmity.
Dodatkowego smaczku całej sprawie dodawały rozpowszechniane w mieście plotki, że jakoby starosta był krewnym premiera Grabskiego. To powodować miało u Kmity poczucie bezkarności. Graniczyło ono z bezczelnością, która uwidoczniła się, jak to określił poseł, w „oskubaniu Wasilkowa”.
W czerwcu 1923 roku Kmita oddelegował Kopydłowskiego do przeprowadzenia sprzedaży działek należących do samorządu tego miasteczka. Kopydłowski wykorzystując sytuację zakupił dla siebie po znacznie zaniżonej cenie 15 mórg ziemi ornej. Dodatkowo załatwił sobie jeszcze 3 morgi lasu, które otrzymał bezpłatnie. W komisji realizującej tę transakcję zasiadał burmistrz Wasilkowa, który był jednocześnie członkiem komisji rewizyjnej sejmiku powiatowego, co było naruszeniem obowiązujących przepisów. Oburzenie posła wywołała sama transakcja jak i to, że Kopydłowski zainkasował jeszcze z kasy powiatowej diety, bo swój pobyt w Wasilkowie traktował jako delegację.
Obskubywanie Wasilkowa niestety nie zakończyło się na tym. Pozostali radni sejmiku, widząc jak postępują prominentni urzędnicy starostwa, poszli za ich przykładem. Działki w Wasilkowie sprzedane zostały za bezcen. Polakiewicz w swojej interpelacji wspominał też o zasługujących na śledztwo prokuratorskie działaniach księdza Nawrockiego i jego brata, który był burmistrzem Zabłudowa. Dostało się też posłowi poprzedniej kadencji Hieronimowi Łosiowi z Dobrzyniewa „który partycypował w udogodnieniach dawanych przez Sejmik, dostawszy np. stado zarodowej trzody chlewnej”.