Tanzańskie kobiety coraz częściej przynoszą do Centrum Medycznego w Maganzo swoje niemowlęta. Niekiedy już w stanie agonalnym, gdy za późno na pomoc. Krakowscy lekarze chcą dać maluchom szansę, by mogły zdrowe wrócić do domu.
Ta misja od początku była naznaczona cudem. Gdy tylko krakowscy lekarze pojawili się w Centrum Medycznym w Maganzo w drzwiach szpitala stanęła matka z bliźniakami. Miały dwa, może trzy dni. Każde z nich ważyło niecały kilogram. Były niedożywione, odwodnione, wychłodzone. Niemalże nie oddychały. Nie wiadomo, co by się z nimi stało, gdyby matka zabrała je do domu. Na szczęście okazały się silne, walczyły. I na szczęście w Maganzo byli wówczas lekarze, którzy tę walkę wsparli. Po kilku tygodniach maluszki mogły wrócić do domu. Ale nie zawsze tak jest. Tanzania to kraj, w którym nie walczy się o słabe dzieci. Fundacja Doctors Africa chce to zmienić.
Początek
Misję czasami się planuje, bywa jednak że sama człowieka znajduje, jakby przez przypadek. Ale czy istnieją przypadki? Dr Katarzyna Starzec miała niemalże jeden dzień, by podjąć decyzję. Wyjazd był za dwa miesiące, a ona nie była przecież przygotowana. I choć dziś wie, że do takiego zadania nie da się do końca przygotować, wówczas musiała rozważyć wszystkie „za” i „przeciw”. Nigdy tego nie żałowała, choć musiała się skonfrontować z rzeczywistością, w której lekarz czasami jest bezradny i nie może pomóc.
Z rzeczywistością, którą dobrze określa słowo „brak”. - Czasami tutaj w Polsce narzekamy, że czegoś nie mamy. Dziś przestałam narzekać, bo zobaczyłam na własne oczy czym naprawdę może być „brak” - mówi dr Starzec, na co dzień pediatra i neonatolog w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu.
Maganzo jest niewielką wioską w północno-zachodniej Tanzanii. Większość mieszkańców zajmuje się rolnictwem i hodowlą bydła. Ziemia jest tutaj nieurodzajna, co czwarta osoba cierpi z powodu niedożywienia. To właśnie tutaj polskie siostry elżbietanki prowadzą Centrum Medyczne pw. Ojca Pio. Tu przyjechała krakowska misja Doctors Africa z projektem #DrNewborn. - Kiedy ląduje się w Tanzanii i wchodzi do szpitala trzeba szybko zmienić perspektywę - nie kryje dr Katarzyna Starzec. Odciąć się od tego, na co znane, na co można liczyć w Polsce i przygotować się niemalże na partyzantkę. - Połączyć rurki, które wydawałoby się nie pasują do siebie, naprawiać przez telefon inkubator, dokonywać cudów, robić wiele niemalże z niczego - wylicza dr Starzec.
Lubi działać w takim trybie, potrafi szybko odnaleźć się w sytuacji bez wyjścia. Kiedy nie ma się zaplecza, kiedy trzeba liczyć na własny instynkt i wiedzę. Dziś już dobrze wie, że trudno się na to wszystko wcześniej przygotować. Mówi: - Próbowaliśmy zabrać ze sobą to, co nam się wydawało konieczne, ale na miejscu i tak trzeba było wdrożyć plan „B”. Nasza wyobraźnia przed wyjazdem nie sprostała temu zadaniu.
Wzbudzić zaufanie
W Centrum zastali jeden zepsuty inkubator, jedno urządzenie do nieinwazyjnej wentylacji, nie było sprzętu do monitorowania najmniejszych pacjentów, brakowało specjalistycznych odżywek i preparatów niezbędnych w opiece nad wcześniakami, a poprawiających ich szanse na przeżycie, leków. To co w Polsce jest standardem, w Tanzanii okazało się luksusem lub zwyczajnie rzeczą niedostępną.
Byli za to nieufni lekarze i personel medyczny, których trzeba było przekonać, że to co lekarze z Polski chcą im pokazać, ma sens. Że wcześniaka, który waży kilogram da się uratować, nawet wtedy, kiedy sprzętu jak na lekarstwo. Że jeśli da mu się czas, wsparcie, by urósł, może normalnie funkcjonować. Tej świadomości brakowało. - Ale najpierw to my musieliśmy się dostosować, tak, by oni, widząc co robimy i jakie przynosi to efekty, zaczęli się od nas uczyć - wspomina dr Starzec.
Opieka nad wcześniakiem w Tanzanii nie istnieje. Matkę wypisuje się do domu z niemowlakiem, który albo przeżyje, albo nie. Selekcja naturalna. Wiele kobiet rodzi w domu, nawet nie trafia pod opiekę lekarzy. Śmiertelność zarówno wśród wcześniaków, jak i noworodków hipotroficznych, czyli takich, które są mniejsze niż wskazywałby wiek płodowy jest olbrzymia. Dokładnych statystyk nie ma. Ale jest potrzeba, by nieść matkom i ich dzieciom pomoc. - Widzieliśmy to - mówi Katarzyna Starzec. - Wieści, że przyjechali lekarze, którzy pomagają noworodkom, szybko się rozchodziły. Zanim wyjechaliśmy pojawiły się kolejne mamy z wcześniakami - opowiada dr Katarzyna Starzec. - Jest ich coraz więcej.
Bliźnięta
Na początku nie mieli nawet pewności czy żyją. Spowolniona akcja serca, wolny oddech. Bliźnięta, które przyniosła do Centrum młoda matka były niedożywione, wychłodzone, odwodnione. Potrzebowały natychmiastowej opieki. Dr Katarzyna Starzec: - Na początku dostawały kroplówki, wsparcie oddechu, miałyśmy przy nich dyżury całodobowe. Mijałyśmy się nocą na korytarzu z matką, która też ich doglądała, wymieniałyśmy uśmiechy. Bardzo się zresztą ze sobą związałyśmy. Na szczęście ta kobieta miała wsparcie w rodzinie, mogła zostać z dziećmi w szpitalu, opiekować się nimi, uczyć je jeść. Nie musiała wrócić do pracy, nie czekały na nią w domu starsze dzieci, którymi musiałaby się zająć. Nie zawsze tak jest. Nie zawsze walka o maluszka się udaje. Czasami jest za późno, i tego też doświadczyliśmy.
Historia bliźniąt, które na cześć polskiej lekarki i tanzańskiego pielęgniarza dostały imiona: Catherine i Constantin zmieniła też świadomość ludzi pracujących w Centrum Medycznym. Zobaczyli, że czasami bez respiratora, który jest towarem luksusowym, można uratować maluszkowi życie. Starannie dbając o to, by było mu ciepło, by był właściwie nawodniony i odżywiony, cały czas monitorowany.
I to jest właśnie to, co ujęło Dominikę Kondyjowską, studentkę wydziału lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego i przekonało, by wziąć udział w marcowej misji w Tanzanii. - Doctors Afrika jest pomocą która faktycznie coś zmienia - podkreśla. Bo to nie tylko jednorazowa akcja, zbiórka sprzętu, ale także szkolenie personelu na miejscu, pokazywanie im, jak mogą korzystać z doświadczeń krakowskich lekarzy. - To wpisuje się w moją filozofię pomagania długofalowego. Dlatego jestem zaszczycona, że mogę brać udział w misji. Przygotowuję się, bo wiem, że to, co zastanę na miejscu, nie będzie porównywalne z tymi standardami, z jakimi spotykam się na co dzień w Polsce. To, że nie ma tam wenflonów, strzykawek, rzeczy absolutnie podstawowych albo są tam na wagę złota, jest dla mnie niewyobrażalne - przyznaje Dominika Kondyjowska.
Pomagamy
Czego potrzeba. Jeśli napiszemy, że wszystkiego, nie będzie to nieprawdą. Potrzebne są podstawowe rzeczy, jak wenflony, cewniki do odsysania, stetoskopy, worki Ambu, jak również bardzo specjalistyczne urządzenia, jak CPAP, czyli urządzenie do nieinwazyjnej wentylacji, otwarty i zamknięty inkubator, przenośne USG.
Paląca potrzebą są podstawowe w opiece nad wcześniakami preparaty kofeiny, odpowiednie witaminy, wzmacniacze pokarmu kobiecego czy specjalne mieszanki mlekozastępcze dla tych dzieci, których matki nie mogą karmić swoim mlekiem. - Mamy możliwość uratowania życia, które waży kilogram - podkreśla dr Katarzyna Starzec. - Czy to nie piękna misja?
Możemy pomóc dzieciom w Tanzanii:
link do zrzutki: https://zrzutka.pl/bpjmu4
Strona internetowa Doctors Africa - Fundacja Centrum Dobroczynności Lekarskiej : http://www.doctorsafrica.org/