Włodzimierz Knap

Życie codzienne w getcie. To była gehenna, ale jego mieszkańcy chcieli normalnie żyć

Ulica w krakowskim getcie. Prawdopodobnie lata 1941-42 Fot. fot. archiwum Ulica w krakowskim getcie. Prawdopodobnie lata 1941-42
Włodzimierz Knap

13-14 marca 1943 r. Niemcy przeprowadzili ostateczną likwidację getta w Krakowie. To była gehenna, ale jego mieszkańcy chcieli normalnie żyć. Działały teatry, kabarety, chodziło się do kawiarni, restauracji na czulent.

Ja też jestem człowiekiem. Chcę żyć, uczyć się, pracować, kochać” - zanotowała w swoim „Pamiętniku z getta w Krakowie” pod datą 29 października 1941 r. 18-letnia wtedy Halina Nelken. Życie w getcie już wtedy było straszne. Bo wcześniej było nieco lepiej.

Juliusz Feldman, rówieśnik Haliny Nelken, pod koniec 1941 r. pisał: „Życie w getcie stawało się z dnia na dzień coraz gorsze. Wyprzedaliśmy się ze wszystkiego, byle kupić cokolwiek do jedzenia. Panowało coraz większe przeludnienie”. Ale przyszedł jeszcze bardziej straszny czas dla krakowskich Żydów.

Czas przed gettem

Od września 1939 r. polscy Żydzi przez Niemców byli traktowani gorzej niż zwierzęta. W Krakowie okupanci już 8 września 1939 r. powołali Judenrat, żydowski urząd, który miał im pomagać w relacjach z krakowskimi Żydami, a przede wszystkim organizować im życie i pomagać najbardziej potrzebującym. Na jego czele postawili Marka Biebersteina.

„Dzielnica żydowska”

W grudniu 1940 r. 15-letnia Irena Gluck pisze w swoim dzienniku: „Wolałabym umrzeć niż być świadkiem tego bestialstwa i sadyzmu. Tego się nie da opisać słowami”. To była reakcja na to, że Niemcy przystąpili do deportowania Żydów z Krakowa. Z domów i tramwajów wyciągali mężczyzn. Łapanki stały się niemal powszechne. Odbywały się w dzień i w nocy. Tysiące krakowskich Żydów zostało wywiezionych. Ojciec Ireny Gluck, lekarz, przekupił niemieckiego urzędnika, który załatwił mu nowe kenkarty. Rodzina została w Krakowie, ale nadal dręczyło ich pytanie: zostać, czy wyjechać? Niedługo później pojechali do Niepołomic.

3 marca 1941 r. wyszło zarządzenie szefa dystryktu krakowskiego Otto Waechtera o utworzeniu do 20 marca „dzielnicy żydowskiej” w Podgórzu. Polacy zaś musieli wynieść się z Podgórza na Kazimierz. Tadeusz Pankiewicz, Polak, który odegrał ważną rolę w historii krakowskiego getta, prowadząc aptekę „Pod Orłem”, tak opisał reakcję swojego otoczenia na rozkaz utworzenia getta: „Zdumienie ogarnęło ludzi (chodzi o polskich mieszkańców Podgórza). Nikt nie chciał wierzyć, żeby to postanowienie było ostateczne”. W efekcie podgórzanie zaczęli się wyprowadzać dopiero 19 marca. Ale pierwszeństwo w zajmowaniu mieszkań opuszczonych po Żydach na Kazimierzu mieli Niemcy, którzy wybierali najlepsze dla siebie.

W Podgórzu przed wojną mieszkało ok. 3 tys. ludzi. Na ich miejsce miało przyjść ponad 15 tys. pozostałych w Krakowie Żydów (przed wojną było ich 60 tys.). W getcie znajdowało się 300-320 kamienic, w większości jednopiętrowych, z reguły w fatalnym stanie technicznym.

Judenrat zajmował się przeprowadzką od strony organizacyjnej. Bałagan był potworny. Zenon Salpeter z Judenratu wspominał, że 20 marca „bardzo dużo ludzi pozostawało bez dachu nad głową. Nieszczęśliwcy zajmują lokum w suterenach, piwnicach, na strychach”. A Natan Gross, wtedy 22-latek, relacjonował: „W jednym pokoju mieszkało po 12, 14 osób; ludzie często zupełnie sobie obcy, nieraz nie mówili nawet w tym samym języku”.

Mur

Od ciasnoty i smrodu można było uciec, wychodząc na zewnątrz. Ale możliwości spacerowe były niewielkie. Obejście całego terenu getta zajmowało kilka minut. W dodatku okna i drzwi, które wychodziły na „aryjską” stronę, zostały zamurowane. Wkrótce całe getto zostało otoczone murem.

Roman Polański, słynny reżyser, miał 8 lat, gdy widząc robotników stawiających mur, wybuchnął płaczem: „To był pierwszy, prawdziwy znak, że z Niemcami nie ma żartów” - wyznał po latach.

Powstanie getta i otoczenie go murem i drutami kolczastymi diametralnie zmieniło i tak tragiczne życie Żydów. Helmuta Steinitza, który jako dziecko przyjechał z rodziną do Krakowa, do rozpaczy doprowadzał widok „polskich dzieci idących do szkoły samemu lub z mamami”. Halina Nelken w sierpniu 1941 r. napisała wiersz, w którym skarży się: „Na murze siedzisz, patrząc smutno w dal/.../ uwięziona pośród Krzemionek skał./ Że na świecie są szkoły, tramwaje,/radia i auta, kina, łąki, pola, gaje,/ a ty tu siedzisz, jak uwięziony ptak/”.

W getcie dzieci musiały przejąć rolę dorosłych. W wielu rodzinach brakowało ojców, również dlatego, że przed Niemcami uciekli do Związku Sowieckiego, jak np. ojciec Haliny Nelken. Matki musiały zarabiać na życie. Dochodziło do konfliktów. Zachwiana została dotychczasowa hierarchia społeczna, głównie dlatego, że jedni mieli więcej do jedzenia niż inni.

Ludzie chcieli żyć

Życie w getcie jednak nie zamarło, a na początku jego istnienia była nawet stosunkowo bogate. Młodzież flirtowała, tańczyła, kochała się. Mówią o tym relacje. Na przykład Stella Muller-Madej wspomina, że jej brat wracał bardzo często w szpamapńskim humorze i opowiadał rodzicom, jak było wesoło. Halina Nelken pisała o randkach, burzy uczyć. Renia Knoll i Irena Gluck w dziennikach opisywały swoje kłopoty związane z dojrzewaniem, kłótnie z przyjaciółkami. Zastanawiały się nad tym, czy są ładne?

Zanim getto nie zostało całkowicie zamknięte, spora część dzieci chodziła do Krakowa do szkoły. Po jego zamknięciu kwitło tajne nauczanie, a w sierocińcu opiekunowie czytali dzieciom książki. Lazar Panzer, przed wojną dyrektor ortodoksyjnej szkoły żydowskiej, prowadził zajęcia z religii dla dzieci i młodzieży. Ortodoksyjni Żydzi spotykali się w piwnicach czy strychach, by studiować Talmud. Wielu z nich mimo warunków starało się przestrzegać reguł religii mojżeszowej. W synagogach i domach modlitwy odbywały się nabożeństwa, celebro-wano święta. Wiara niektórym dawała nadzieję. Bernard Offen wspominał: „Byliśmy ortodoksami i modliliśmy się. Nie mogliśmy uwierzyć, że będzie gorzej. Żyliśmy nadzieją, że wojna niedługo się skończy i Bóg na pewno nas uratuje”. Tadeusz Pankiewicz napisał: „W okresie żydowskich świąt można było zaobserwować żarliwą pobożność. Z okien apteki widziałem sędziwych starców o siwych brodach i pejsach, ubranych w rytualne szaty, kiwających się rytmicznie, wsłuchanych w żałosny ton pieśni kantora”.

W krakowskim getcie nie brakowało sklepów, restauracji, kawiarni, działała piekarnia, fryzjer. W kawiarni przy Limanowskiego można było kupić dobre ciastka, w restauracji przy Lwowskiej serwowano śledzia po żydowsku, a w szabat czulent czy gulasz z koszernego mięsa.

Jazz w getcie

W „Cafe Restaurant Variete Polonia” na Rynku Podgórskim do tańca przygrywał zespół jazzowy „Rosner’s Players” (złożony z pianisty, skrzypka i perkusisty). Halina Nelken, której brat był pianistą w „Rosner’s Players”, napisała: „Cóż to był za kontrast - słuchać muzyki w tym okropnym otoczeniu! Udawaliśmy, że żyjemy”. W niektórych lokalach odbywały się koncerty dobroczynne. Ze wspomnień wynika, że koncerty stały na wysokim poziomie. Pod pretekstem kontroli czasami przychodzili posłuchać muzyki niemieccy policjanci. W hali byłej fabryki czekolady „Optima” wystawiono balet. Główną rolę grała młoda, utalentowana Rena Lux. Działał teatr i kabaret. Kwitł szmugiel, głównie w początkowym okresie istnienia getta, gdy istniały w miarę liczne kontakty z krakowianami.

Praca

Do pracy chodzono - kolumnami, pod eskortą strażników - głównie poza obszar getta, przede wszystkim do fabryki kabli w Płaszowie, cegielni „Bonarka”, na lotnisko w Rakowicach, do fabryki emalii Oskara Schindlera przy Lipowej 4 czy do Fabryki Części Barakowych inż. Chmielewskiego.

Na żydowskiej taniej sile roboczej zarabiały nie tylko firmy niemieckie, lecz też polskie. Tadeusz Pankiewicz wspominał, że gdy Żydzi wieczorem wracali, esesmani przy bramie czekali na nich, by ich bić. W getcie działała m.in. fabryka tekstyliów Austriaka Juliusa Madritscha przy Rynku Podgórskim 2 i fabryka szkieł optycznych Polaka Feliksa Dziuby, PPS-owca, przy Targowej 6. Dziuba miał też poza gettem fabrykę szkieł do zegarków i szyb samochodowych. Dzięki temu, że pracował na potrzeby Wehrmachtu, bez problemu załatwiał przepustki dla swoich pracowników, a zatrudniał wielu Żydów. On, ale też Madritsch i Schindler, załatwiali, co było szczególnie ważne, dodatkowe porcje żywności dla swoich pracowników.

W najlepszym położeniu było ok. 20 Żydów, którzy znaleźli pracę na Wawelu przy sprzątaniu. W trakcie pracy mogli zdejmować opaski identyfikacyjne, a zadowolony z nich był Hans Frank. Władysław Rath, który tu pracował, przyznał po wojnie, że traktowani byli przyzwoicie.

Renia Knoll miała 14 lat, gdy zapisała pod datą 22 maja 1941 r.: „Tu w getcie wszystko jest szalenie drogie”. A nieco dalej: „A oni chcą, by człowiek wyżył z kartek żywnościowych. Dają dwa chleby na cztery osoby na tydzień!” Oficjalny przydział ograniczał się często do chleba i ziemniaków. Zenon Szpingarn podał, co oficjalnie można było dostać na kartkę żywnościową: „20 dag chleba dziennie, 20 dag cukru miesięcznie, 50 dag marmolady miesięcznie”. Ten sam Szpingarn napisał, że na początku w nędzy żyli tylko przedstawiciele inteligencji, bo trudno im było znaleźć pracę. Dla nich powstała odrębna „stołówka dla inteligencji”. Ale na talerzu dostawali zwykle tylko ziemniaki i brukiew.

Z czasem życie w getcie stawało się coraz trudniejsze. Wszystkiego brakowało. Halina Nelken 25 października 1941 r. zapisała: „Leje mi się do butów. Nie mam rękawiczek ani pończoch, w kółko ceruję tę jedną, ta jedyna para to cera na cerze. Na kolację znów będą ziemniaki”. Sytuację starał się ratować Judenrat, ale z coraz gorszym skutkiem. Działała Żydowska Pomoc Społeczna. Brakowało mydła. Walka z brudem była niczym praca Syzyfa.

Istna plaga

Przy Józefińskiej 17 znajdowała się siedziba Ordnungsdienst, czyli policji żydowskiej. Służyło w niej najpierw 40 osób, potem 200. Jej komendantem był Symche Spira, szklarz, człowiek bezwzględny, opętany żądzą władzy. Henryk Zvi Zimmermann tak go opisuje: „Miast rozumu i wykształcenia charakteryzowały go brutalność i wyrachowanie. Brutalność wobec słabych, uległość wobec przełożonych. Był takim człowiekiem, jakiego Niemcy potrzebowali”. Rodziny policjantów żydowskich nie podlegały deportacjom. Oni sami liczyli, że dzięki tej służbie ocalą życie swoje i najbliższych. Większość z nich została jednak przez Niemców zabita, w tym Spir, rozstrzelany w grudniu 1943 r. w Płaszowie. Szpicle w getcie byli w ocenie Michała Weicherta, szefa Żydowskiej Samopomocy Społecznej, „istną plagą”.

W październiku 1941 r. getto na rozkaz Franka stało się dzielnicą zamkniętą. Jeszcze w tym samym roku, a zwłaszcza w następnym Niemcy przeprowadzili kilka akcji deportacyjnych. Łapali ludzi lub strzelali do nich bez opamiętania. W czerwcu 1942 r. w czasie trzech akcji deportacyjnych zabito na miejscu ok. 7 tys. Żydów. Złapani zostali wywiezieni do obozu zagłady w Bełżcu. 28 października 1942 r. z getta wywieziono do Bełżca ponad 4,5 tys. Żydów. 600 zabito na miejcu.

13-14 marca 1943 r. Niemcy przeprowadzili ostateczną likwidację getta. 8 tysięcy Żydów uznanych za zdolnych do pracy zostało przetransportowanych do obozu Kraków-Płaszów.

Włodzimierz Knap

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.