Paweł Stachnik, redaktor Białego Kruka

Zwycięska roszada Marszałka. Wielkie lanie pod Warszawą

Atakuje 1. Armia Konna Siemiona Budionnego Fot. fot. archiwum Atakuje 1. Armia Konna Siemiona Budionnego
Paweł Stachnik, redaktor Białego Kruka

15 sierpnia 1920. Trwa Bitwa Warszawska. Bolszewicy próbują zdobyć Warszawę. Oddziały ochotnicze bronią stolicy. Nad Wieprzem szykuje się polskie kontruderzenie. Piłsudski stosuje zaskakujący ruch.

Gdy jesienią 1918 roku Polska znów pojawiła się na mapie Europy, dla większości sił politycznych było oczywiste, że Rzeczpospolita nie może zrezygnować z Kresów Wschodnich. Póki co zajęte były one przez wojska niemieckiego frontu wschodniego, ale w miarę ich wycofywania się do Niemiec na opuszczone przez nich miejsca wchodziły siły bolszewickie.

Czerwoni bowiem - wbrew oficjalnym enuncjacjom - wcale nie zamierzali rezygnować z ziem wchodzących niegdyś w skład carskiego imperium. W perspektywie zaś zamierzali przenieść ogień rewolucji w głąb Europy, a droga tam, jak wiadomo, wiodła przez Polskę.

Zaczyna się wojna

Rzeczpospolita jednak nie miała zamiaru ułatwiać bolszewikom eksportu rewolucji, a względem Białorusi i Ukrainy miała swoje własne plany. Nadciągająca ze wschodu Armia Czerwona natknęła się tam najpierw na siły miejscowej polskiej samoobrony, później zaś na regularne oddziały Wojska Polskiego. W ten właśnie sposób w lutym 1919 r. doszło do pierwszego kontaktu bojowego między WP a bolszewikami i nieoficjalnego rozpoczęcia wojny polsko-rosyjskiej.

Własne plany co do Kresów miał Józef Piłsudski, który zamierzał zrealizować swoją koncepcję federacyjną. Ona jednak także wymagała najpierw zbrojnego opanowania terenów na wschód od Bugu.

Wykorzystując zaangażowanie bolszewików w walki z białymi oddziałami kontrrewolucyjnymi Marszałek rozpoczął w 1919 r. ofensywę na wschodzie. W jej wyniku polskie oddziały stosunkowo łatwo doszły na północy aż do Dźwiny i Berezyny, a na południu do Zbrucza.

Wiosną 1920 r. Piłsudski przystąpił do realizacji drugiej części rozgrywki na Wschodzie. Po zawarciu sojuszu z Ukraińską Republiką Ludową atamana Petlury ruszyła wielka polska ofensywa na Ukrainie, która doszła aż do Kijowa. Wydawało się, że polskie plany zostały zrealizowane. Polscy żołnierze stanęli na granicach I Rzeczypospolitej.

Nadchodzą bolszewicy

Wtedy jednak ocknęli się bolszewicy. Na front zachodni ściągnęli poważne siły z innych frontów i rzucili je do ataku na białoruskim kierunku operacyjnym. Dzięki wielkiej przewadze liczebnej nieustannie nacierająca Armia Czerwona odepchnęła Wojsko Polskie głęboko na zachód, za Niemen i Bug, pod samą Warszawę. Natarcie zaczęło się też na Ukrainie, gdzie atakowała 1. Armia Konna Siemiona Budionnego, prąc na zachód w kierunku Lwowa.

- W 1919 r. bolszewicy zajęci byli walką o przetrwanie z kontrrewolucyjnymi armiami białych generałów atakującymi na północy, wschodzie i południu. Front zachodni był wtedy dla nich drugorzędny i de facto był starciem o jakieś pograniczne terytoria. Gdy jednak uporali się z Denikinem, Wranglem i Kołczakiem, przerzucili gros sił na zachód. Uzyskali tam zdecydowaną przewagę i przeszli do ataku. Armia Czerwona liczyła wtedy 5 milionów ludzi pod bronią. Wojsko Polskie natomiast wiosną 1920 r. miało sześćset kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, a w kulminacyjnym momencie wojny, latem 1920 r. - dziewięćset kilkadziesiąt tysięcy. Stąd właśnie wzięło się to pasmo sukcesów bolszewików - mówi prof. Grzegorz Nowik z Muzeum Józefa Piłsudskiego w Warszawie, autor książek o polskim radiowywiadzie podczas wojny 1920 r. i członek zespołu naukowego wydającego dokumenty tego konfliktu.

Ruch roszujący

W krytycznej sytuacji, gdy bolszewicy stali u bram Warszawy, na północy maszerowali na Płock, a na południu zbliżali się do Lwowa, przed naczelnym wodzem stanęło trudne zadanie znalezienia wyjścia z tej strategicznej matni.

Marszałek postanowił wydać bolszewikom decydującą bitwę na obszarze między Wisłą a Bugiem, uderzając odpowiednimi siłami w któreś miejsce mocno rozciągniętego sowieckiego frontu.

Piłsudski, który we własnym zakresie studiował literaturę wojskową i historię wojen polsko-rosyjskich doskonale zdawał sobie sprawę, że cały obszar działań między Bałtykiem a Morzem Czarnym podzielony jest na dwa wielkie teatry działań wojennych: białoruski i ukraiński. Rozdziela je pas bagien poleskich, a ich posiadanie jest kluczem do powodzenia w tej rozgrywce.

- Oto bowiem wiodące przez Polesie z północy na południe linie kolejowe pozwalały na zastosowanie ruchu roszującego, czyli - termin zaczerpnięty z lubianych przez Marszałka szachów - roszady. Polegało to na przerzucaniu wojsk z północy na południe lub na odwrót, stworzeniu lokalnej przewagi, możliwości zaatakowania przeciwnika z flanki i pobicia go. Bitwa Warszawska to nic innego, jak tylko roszada sił, które zostały wyciągnięte z południa do przeprowadzenia kontrofensywy znad Wieprza. A jej plan powstał już 9 lipca 1920 r. - wyjaśnia prof. Nowik.

Jak zauważa historyk, intencją Piłsudskiego wyrażoną w tym planie było pobicie wojsk Budionnego na południu, przerzucenie wojsk przez bagna poleskie i uderzenie w skrzydło wojsk Tuchaczewskiego. Takich prób pobicia Budionnego podjęto kilka: pod Kijowem, nad Uszą, pod Korcem, pod Równem i pod Brodami. Po tej ostatniej bitwie na przełomie lipca i sierpnia Budionny został na dwa tygodnie zmuszony do odwrotu.

To pozwoliło wyciągnąć z południa część polskich sił i wykorzystać je do kontrnatarcia. Na początku sierpnia Piłsudski dostosował wcześniejsze założenia do aktualnej sytuacji i postanowił, że nad Wieprzem zostaną skoncentrowane siły frontu środkowego, na które składała się 4. Armia i część 3. Armii.

Wchodziły do nich najlepsze polskie jednostki, m.in. 1. i 3. Dywizja Piechoty Legionów, 14. i 16. Dywizja Piechoty z Wielkopolski oraz 4. Brygada Jazdy. Manewr w swoich założeniach miał przypominać nieco rozwiązanie zastosowane przez Hindenburga w bitwie pod Tannenbergiem w 1914 r.

Niezwykle pomocne dla naczelnego wodza były dane dostarczane przez polski wywiad, a zwłaszcza radiowywiad. Służba nasłuchowa WP została zorganizowana przez mjr. Karola Bołdeskuła, doświadczonego specjalistę z wywiadu austro-węgierskiego.

Z kolei dzięki umiejętnościom por. Jana Kowalewskiego udało się odczytać najpierw jeden, a potem kolejne rosyjskie szyfry używane w korespondencji radiowej. Przy ich łamaniu pracowali potem wybitni matematycy: Wacław Sierpiński, Stanisław Leśniewski i Stefan Mazurkiewicz.

Najważniejsze sowieckie meldunki przechwycone przez radiowywiad trafiały na biurko naczelnego wodza i szefa sztabu WP, dając im niezwykle istotne informacje do planowania działań wojennych.

I tak np. 12 sierpnia 1920 r. przejęto długą depeszę skierowaną do 16. Armii bolszewickiej. Do jej przesłania użyto nowego szyfru. Depesza została w całości przechwycona i od razu skierowana do dekryptażu.

W ciągu godziny nowy szyfr został złamany. Wtedy okazało się, że jest to obszerny rozkaz podający wytyczne do decydującego natarcia na Warszawę. Czwarty punkt tekstu nakazywał, aby 27. Dywizja Strzelców wykonała główne uderzenie, przeprawiła się w rejonie Pragi na drugi brzeg Wisły i zajęła Warszawę.

Odszyfrowany tekst rosyjski szybko przekazano do Belwederu, gdzie zapoznał się z nim marszałek Piłsudski. Ta i inne depesze pozwoliły mu odpowiednio zaplanować obronę stolicy, a także kontruderzenie znad Wieprza.

Obronić stolicę

13 sierpnia bolszewicy uderzyli na przedmoście warszawskie. Rozpoczęły się zacięte walki o Warszawę i miejscowości pod nią leżące. Bolszewicy, mający już stolicę Polski bez mała w zasięgu wzroku, atakowali zawzięcie. Miasta ofiarnie broniły oddziały złożone z uczniów, studentów, harcerzy i robotników.

- Oddziały te, mające w swoich szeregach z ochotników o wysokim morale, były niestety słabo wyszkolone. Do walki ruszały chętnie, ale szybko też szły w rozsypkę pod wpływem silniejszego uderzenia. Potrzeba było czasu, aby jednostki te okrzepły - mówi prof. Grzegorz Nowik.

15 sierpnia pod Warszawą trwały zacięte walki o Radzymin. Polacy przypuszczali kontrataki, by odzyskać utracone dwa dni wcześniej miasto. Bolszewicy odpierali je, ale widać było u nich pierwsze oznaki kryzysu. 16 sierpnia stronie polskiej wreszcie udało się odbić Radzymin, a znad Wieprza ruszyła kontrofensywa.

Rolowanie frontu

Grupa uderzeniowa natarła na rozciągnięte na ponad 100 km jednostki rosyjskiej Grupy Mozyrskiej, rozbiła je i przerwała front. Następnie zaś uderzyła na tyły odwróconych na zachód oddziałów bolszewickich.

Sowieci zostali zupełnie zaskoczeni. Nie spodziewali się tak mocnego uderzenia ze strony polskiej, którą mieli za wyczerpaną i bliską klęski. Grupa uderzeniowa zrolowała bolszewicki front, rozbijając kolejne sowieckie oddziały lub zmuszając je do ucieczki.

17 sierpnia Tuchaczewski zorientował się w sytuacji i wydał rozkaz odwrotu. Jednostki polskie wyprzedziły już jednak uciekających bolszewików, doszły do Bugu i skręciły na północ ku granicy z Prusami Wschodnimi, by odciąć operujące tam armie sowieckie.

Zmarnowana okazja

Przed decydującym uderzeniem bolszewicy mieli okazję poznać polskie plany. 13 sierpnia pod Brześciem zginął dowódca pułku ochotniczego im. Stefana Batorego mjr Wacław Drohojowski. W jego mapniku znajdowały się m.in. dwa rozkazy operacyjne dotyczące działań 3. Armii podczas planowanego kontruderzenia znad Wieprza. Bolszewicy - a konkretnie: Tuchaczewski - uznali je za fałszywkę i polski fortel zmierzający do odciągnięcia ich spod Warszawy.

- Piłsudski uważał przeciwnika za rozsądnie myślącego. Dlatego spodziewał się, że skoro kierunki uderzenia bolszewickich wojsk zamiast schodzić się ku Warszawie na Ukrainie, odginają się na południowy zachód, a na Białorusi na północny zachód, to pomiędzy nimi w rejonie Brześcia muszą być zgromadzone jakieś strategiczne rezerwy. Tymczasem tam nie było żadnych rezerw. Dlatego ofensywa znad Wieprza rozwijała się tak dobrze - opowiada prof. Nowik.

Sławetne lanie

Rozmiary klęski były wielkie. Po Bitwie Warszawskiej była jeszcze bitwa nad Niemnem, w której bolszewicy też zostali pobici. Gdy dowódca bolszewickiego frontu północno-zachodniego gen. Tuchaczewski meldował dowódcy Armii Czerwonej o porażce, starał się pomniejszyć jej skalę.

- Nad Niemen wysłano więc Trockiego, by na miejscu ocenił, czy da się jeszcze podjąć ofensywę na Warszawę. W raporcie Trocki napisał, że to wojsko może się jeszcze bronić, ale ruszyć na Warszawę szlakiem mogił swoich poprzedników jest już absolutnie niepodobna… - podsumowuje prof. Grzegorz Nowik.

pawel.stachnik@dziennik.krakow.pl

Paweł Stachnik, redaktor Białego Kruka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.