Stal jest złota. Sport lubi niespodzianki, ale nie tym razem. Pewnie - łatwo nie było, bo rywal nie zamierzał się poddawać. Skończyło się zgodnie z oczekiwaniami i tytuł mistrzowski wrócił do Gorzowa. Ze wszech miar zasłużenie.
Patrząc na cały sezon - owszem jakaś zadyszka była, nawet jakiś zgrzyt i to nie jeden był – ale to gorzowianie jechali od początku do końca na mistrzowskim poziomie. Wygrali rundę zasadniczą, wygrali i play off, ale przede wszystkim mieli Bartosza Zmarzlika.
Stal ma jednak innego bohatera. Facet trochę z cienia, ale bez dwóch zdań najważniejszy w tej całej zabawie. Trener, czy jak kto woli menedżer, Stanisław Chomski. Zadanie miał niełatwe, a jednak zakończył misję sukcesem. Postawił na swoim w spawie juniorów. Miał rację, bo Adrian Cyfer odpłacił punktami na wagę złota w finale. Ugasił „pożar” w drużynie, tonując medialne nastroje żądające głów. Wszystko odbyło się za zamkniętymi drzwiami, w białych rękawiczkach, bez prania brudów w internecie, gazetach czy przed kamerami. Trener mistrz i to nie pierwszy raz. Wielu o tym nie pamięta. On sam o to się nigdy nie upomina, ale to właśnie jego nazwisko jako trenera reprezentacji widnieje przy pierwszym Drużynowym Pucharze Świata zdobytym przez biało-czerwonych. Dziś też jakoś w cieniu, bo przecież ojcami sukcesu są inni. Dla mnie lokomotywą mistrzowskiej Stali 2016 jest Stanisław Chomski.
W Gorzowie radość, w Zielonej Górze też, choć trochę mniejsza. Mobilizacja na „mały finał” była i to najważniejsze. Umieć pozbierać się po nieoczekiwanej porażce. Zielonogórzanie dali radę, a smaczku ostatniemu meczowi sezonu przy W69 dodawał fakt rywalizacji ustępującego mistrza świata z tym, który już za kilka tygodni stanie się królem światowego żużla.
Jason Doyle nie zwalnia tempa, dziś wyprzedza rywali o kilka długości motocykla. Trzecim kolejnym triumfem w turnieju Grand Prix dołączył do największych sław. Za chwilę jego nazwisko zapisane zostanie złotymi zgłoskami. Tai Woffinden znów nie obroni tytułu - to sztuka nie lada - a medalu nie może być pewien. Goni go Zmarzlik i mam nadzieję, że już w Toruniu dogoni.
Sezon ligowy zakończony. Nikt nie awansował, nikt nie pojedzie w barażu. Taki scenariusz - nieprawdopodobny dla wielu - należało przewidzieć. Lokomotiv wbrew naszej mentalności nawet pozbawiony szansy awansu udowodnił, że nad Wisłą jest Speedway Ekstraliga i... przepaść. Na zapleczu Łotysze już drugi raz z rzędu ogrywają wszystkich. Meczów nie odpuścili - nasi działacze mieli takie podejrzenia - a jeszcze zrobili psikusa łodzianom. Orzeł na elitę poczeka, a klub z Daugavpils jest najlepszy. Na Łotwie mają charakter i fajną zabawę. Brawo.
I tak na koniec jeszcze jeden szczegół. To już trzeci zakończony cykl rozgrywkowy, kiedy to mimo zapisów o spadkach i awansach oraz meczach barażowych wszystko dzieje się inaczej. Na przestrzeni ostatnich lat tylko drużyna z Rzeszowa wywalczyła awans. Od tego czasu minęły dwa lata, a ligę zamknięto. Wszyscy boją się lokomotywy.
Rafał Darżynkiewicz