Miało się dziać i się działo. Swoje pięć groszy, a właściwie hektolitry wody do ostatecznych rozstrzygnięć sezonu zasadniczego dolała pogoda. To urok żużlowej rywalizacji i to też trzeba było brać pod uwagę. Na ile właśnie deszcz zmienił „planowane” wyniki tego nigdy się nie dowiemy.
Wygranymi bez wątpienia są zespoły z Gorzowa i Wrocławia. Stal wygrała w Rybniku i w teorii wygrała część zasadniczą. W teorii, bo praktyka pokaże czy rzeczywiście tak będzie. O tym zdecyduje przełożony mecz Falubazu z Unią Tarnów. Jeśli zielonogórzanie wygrają różnicą trzydziestu dziewięciu punktów wyprzedzą gorzowian. W tak wyrównanej lidze to raczej niemożliwe, ale to tylko sport i jak to w sporcie wszystko zdarzyć się może.
Grzebiąc w historii to nie takie rzeczy działy się przy W69. Dawno, dawno temu w wyborach parlamentarnych startował prezes i właściciel klubu. Ostatni mecz sezonu pieczętujący tytuł mistrzów Polski odbywał się w Zielonej Górze. Zbigniew Morawski startował z listy numer 66 i coś co wydawało się niemożliwe stało się faktem. Mistrzowie zakończyli sezon z przytupem wyraźnie dając do zrozumienia na jaką listę kibic żużlowy głosować powinien. Morawski wygrał z drużyną Rybnika… 66:24. To, że rybniczanie zajęli wtedy ostatnie miejsce w tabeli to już zupełny przypadek, ale historia prawdziwa. Dawne to czasy, ale dziś czyli za kilka dni tą magiczną liczbą będzie 65, choć 64 byłoby śmieszniejsze.
Regulamin - setki stron przypominam - nie wyjaśnia bowiem, kto w takiej sytuacji zajmie pierwsze miejsce w Speedway Ekstralidze. Może rzut monetą? Dodatkowy mecz, a może tylko wyścig? Pytanie gdzie go rozegrać i kto ma w nim wystąpić. To byłaby dopiero komedia.
Na przeciwnika w półfinale czeka nie tylko Toruń ale także i to chyba niespodzianka Betard Sparta Wrocław. Aktualni wicemistrzowie Polski wygrali w Lesznie i jawią się jako czarny koń rozgrywek. To ekipa, która nic nie musi, a może naprawdę dużo. Mistrz z Poznania to byłby przypadek bez precedensu. Wrocławianie w meczu z ustępującymi mistrzami Polski mieli łatwo. I nie myślę tu o pogodzie. W Lesznie nastąpiła kumulacja wydarzeń, które dzieją się tam już od dobrych kilku miesięcy. Nicki Pedersen jest w parkingu i jest w składzie, choć jeszcze chwilę temu go nie było. Nie mija godzina i znika. Nie tylko ze składu, ale z Leszna w ogóle.
Adam Skórnicki przed kamerami telewizyjnymi bawi się w bajkopisarza. Wypada komicznie, by nie powiedzieć kompromitująco. Prezes klubu przyznaje bez żenady, że czasem lubi mieć wpływ na skład. Magia rodzinnej atmosfery, gdzie każdy kocha każdego, malowana jeszcze kilka miesięcy temu też najwyraźniej była bajką. Dziś biało-niebieski kabaret z Leszna, powinien pomyśleć jak tu z ligi nie spaść. Potrzebna twarda ręka. Pytanie czy to wystarczy. Nie chcę bowiem wierzyć, że nieobecność, obecność i znów nieobecność Pedersena miała drugie dno. Przy Strzeleckiej potrzebne jest poważne wietrzenie.
Rafał Darżynkiewicz