Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie potrzebuje zmian
Nowy prezes ZKP musi zerwać z dotychczasowym stylem, który doprowadził do podziału pisze Eugeniusz Pryczkowski, pokonany kandydat w wyborach na szefa związku.
Dokładnie od 30 lat, czyli od prezesury Józefa Borzyszkowskiego, władze Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego są ściśle związane z ugrupowaniami politycznymi. Borzyszkowski należał do koła parlamentarnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego, Jan Wyrowiński należał do Unii Wolności i Platformy Obywatelskiej. Z tą partią związani byli już kolejni prezesi, czyli Brunon Synak i jego uczeń Łukasz Grzędzicki. Pomiędzy nimi prezesem był Artur Jabłoński, najmniej zaangażowany politycznie, który bezskutecznie startował do parlamentu z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Po tylu latach ścisłego powiązania organizacji z do niedawna rządzącą opcją polityczną, obecnie opozycyjną, wreszcie pojawiła się szansa na uwolnienie się od partyjnych koneksji. Latem br. zgłosiłem, na prośbę oddziałów ZKP z północy Kaszub, swój akces w wyborach na prezesa organizacji. Nigdy nie byłem w żadnej partii. Przez wszystkie lata aktywności zawodowej związany byłem z kaszubskim dziennikarstwem. W minimalnym już zakresie tak jest do dziś. Ponadto jestem od niedawna nauczycielem języka kaszubskiego.
Zwłaszcza w obecnym czasie to odpolitycznienie ZKP byłoby szczególnie cenne i potrzebne. Otóż województwo pomorskie uważane było, i nadal jest, za bastion PO. Związane jest to w dużej mierze z osobą Donalda Tuska - członka ZKP. Struktury organizacji były często wykorzystywane do wyborów politycznych. Ostatnio, bezskutecznie, w wyborach Łukasza Grzędzickiego - szefa struktur PO w powiecie kartuskim, do Europarlamentu w 2014 roku. Aktywni członkowie tej partii, zwłaszcza w ostatnich dwóch kadencjach, dominowali we władzach zrzeszenia.
Niechciany kontrkandydat
Nic dziwnego zatem, że pojawiła się propozycja prof. Edmunda Wittbrodta, wieloletniego senatora z listy PO, na prezesa ZKP. Kandydaturę wysunął oficjalnie Łukasz Grzędzicki. Wszystko przebiegałoby bez zakłóceń, gdyby nie moja - a właściwie nordowych partów ZKP - inicjatywa startu na to samo stanowisko. Na wąskie środowisko związane z byłym prezesem i ściśle z nim współpracującym Instytutem Kaszubskim padł strach. Jestem osobą od niemal 30 lat bardzo zaangażowaną w organizacji. Piastowałem różne funkcje, włącznie z wiceprezesurą ZKP. Przede wszystkim jednak znane jest moje zaangażowanie w budowanie struktur. Miałem bezpośredni udział w powstaniu siedmiu oddziałów. Największym sukcesem jest zbudowanie partu w Baninie, obecnie jednego z największych w całej organizacji, a zdaniem wielu członków - najaktywniejszego. Dość wymienić choćby coroczne Festiwale Filmów Kaszubskich, wojewódzkie konkursy pieśni im. J. Trepczyka, konkursy dziecięcych zespołów ludowych „Od se cos dac”, festiwale humoru, Spotkania z Literaturą i Muzyką Kaszub. To tylko niektóre działania oddziału, który współtworzyłem i przez wiele lat prowadziłem. Establishment skupiony wokół Łukasza Grzędzickiego poczuł się zagrożony. Otóż do wyborów stanął człowiek spoza wszelkich powiązań, znany z dynamiki w działaniu, mający szacunek w terenie i dokonania w ruchu kaszubskim. Zaczęła się kampania, której finałem były wybory 3 grudnia i wygrana Edmunda Wittbrodta. O wygranej zdecydowało 21 osób na ok. 320 obecnych na zjeździe.
Najstarsi działacze ZKP nie pamiętają sytuacji, by w punkcie „Zgłaszanie kandydatur” aż cztery osoby wypowiadały się na temat tej samej osoby. Jedną z nich był prof. Cezary Obracht-Prondzyński. Wystąpienie to najtrafniej scharakteryzował na profilu FB Artura Jabłońskiego Ryszard Wenta z Lęborka w następujących słowach: Wystąpienie Cezarego Obracht-Prondzyńskiego odebrałem przede wszystkim jako atak na Eugeniusza Pryczkowskiego, kandydującego na prezesa zrzeszenia. Po „profesorsku”, bez wymieniania nazwiska Eugeniusza, ale ukazując go jako przeciwieństwo Edmunda Wittbrodta, zarzucił mu, m.in., że jest interesowny i nielojalny wobec zrzeszenia. W tle nielojalności był przykład Twojej osoby (bez wymieniania nazwiska), jako byłego prezesa zrzeszenia, który potem współtworzył konkurencyjną Jednotę. Niby w białych rękawiczkach, ale wredne bardzo to było. W tym lekceważeniu oczywistych faktów profesorowi sekundowali inni, w tym przedstawiciel „wszystkich młodych członków zrzeszenia”, który zaapelował, aby nimi się w końcu zająć, i dlatego po raz trzeci (!) zgłosił kandydaturę Edmunda Wittbrodta, seniora starszego o 22 lata od Eugeniusza Pryczkowskiego.
Upadające oddziały
W gruncie rzeczy Edmund Wittbrodt zgłoszony został przez Danutę Pioch. Ona również nie szczędziła negatywnych sugestii pod adresem kontrkandydata, zwłaszcza rzekomych korzyści czerpanych z kaszubskiej działalności. Dla jasności i zwykłej uczciwości wyjaśnijmy, że Danuta Pioch (jest dyrektorem SP w Mojuszu, zatem jej oświadczenie majątkowe jest jawne) zarabia w sumie 16,5 tys. miesięcznie, ja - 3 tys. łącznie z dietą radnego powiatowego.
Wraz z żoną jesteśmy jednak w stanie utrzymać 6-osobową rodzinę, dlatego ten fakt nie jest dla nas jakimś wielkim problemem. Mało tego, potrafimy jeszcze wygospodarować środki na różne cenne akcje charytatywne, typu „Szlachetna paczka”, czy też na organizację I Kongresu Młodych Kaszubów, który odbył się w listopadzie w Kartuzach i w niemałej części został sfinansowany z naszych prywatnych środków. Problemem jest to, że osoby, które rzeczywiście korzystają z ministerialnych projektów grantowych realizowanych przez ZKP, skupiły się wokół nich i w wąskim gronie decydują o najważniejszych sprawach organizacji. Tymczasem publiczne efekty ich działań nie satysfakcjonują. Coraz więcej ludzi to dostrzega, dlatego w terenie wzmaga się niezadowolenie. Starczy choćby zanalizować aktualny stan organizacji. W ostatnich latach upadło kilka jej oddziałów, część oddziałów funkcjonuje tylko na papierze. Zwłaszcza w powiecie urodzenia i zamieszkania Cezarego Obracht-Prondzyńskiego, czyli bytowskim. Mówiłem o tym podczas Zjazdu Delegatów, podając konkretne wskazania, które chciałem realizować. Oto te słowa: [...] Istnieją tereny, gminy kaszubskie i kociewskie, w których w ogóle brak oddziałów lub upadły one w ostatnich latach. Najsmutniej w tym względzie przedstawia się sytuacja w powiecie bytowskim. Jest moim gorącym pragnieniem wskrzesić upadłe party w Studzienicach, Tuchomiu, Parchowie, Kołczygłowach i w gminie Czarna Dąbrówka (kiedyś działał tam oddział w Jasieniu). Również chciałbym bardzo reaktywować kociewskie party. Przecież nie tak dawno działały one w Starogardzie, Lubichowie, Szlachcie, Osiecznej, Świeciu, gdzie przecież w pobliskim Przysiersku spoczywa budziciel naszego ruchu Florian Ceynowa patronujący średniej szkole w tym powiatowym mieście. Chciałbym, by w tych miejscach, może także w innych - nowych, np. w Skórczu, w którym wciąż bardzo żywa jest pamięć o wybitnym regionaliście Franciszku Szornaku rodem z Szemudu, działalność zrzeszeniowa weszła - za przykładem Pelplina, Tczewa i Zblewa - na nowe tory i zaczęła pięknie rozkwitać. Z wielką też troską - nie tylko jako historyk, ale zwłaszcza jako człowiek czujący głęboką odpowiedzialność za kaszubską spuściznę dziejową - patrzę w stronę Pomorza Zachodniego i widzę bardzo pozytywne działania w Szczecinie, Koszalinie, Słupsku i innych miejscowościach, jak choćby w Stargardzie Szczecińskim czy Polanowie. Te działania zasługują wielce na nasze wsparcie i intensywny rozwój. Myślami obejmuję także oddziały w Warszawie, Toruniu i Bydgoszczy o dużym potencjale intelektualnym, z którego warto i trzeba korzystać.
Mimo takich deklaracji oddziały kociewskie głosowały przeciwko mnie. Tak przynajmniej publicznie zadeklarował Michał Kargul z Tczewa wypowiadający się w imieniu tych partów, a także partów południowych Kaszub. O tym, że Kargul uzurpował sobie takie prawo, świadczy postawa oddziału ze Zblewa, który bynajmniej nie uległ jego nawoływaniom i - przynajmniej w części - głosował na mnie. Zdecydowana większość jednak tych oddziałów głosowała za Wittbrodtem, o czym jednak wcale nie przesądził występ Kargula, tylko kłamliwe pomówienie wypuszczone około miesiąca przed wyborami. Miałem rzekomo powiedzieć, że są to oddziały gorszego rodzaju. Mimo oczywistej bałamutności tego sformułowania ono jednak zadziałało, co potwierdziły telefoniczne rozmowy z przedstawicielami oddziałów w Brusach i Konarzynach.
Kampania pomówień
Niestety, podobnych pomówień było w tej kampanii znacznie więcej. O co najmniej dwóch nie godzi się nawet mówić, a tym bardziej pisać. Można by odnieść wrażenie, że Kaszubi są skłóceni. Tak wcale nie jest. Wręcz odwrotnie, Kaszubi się jednoczą, o czym świadczy mój tak dobry wynik. Przez 30 lat nie było do pomyślenia, by ktoś niemający „namaszczenia” poprzedniej władzy ZKP, niekorzystający z usług biura przy Straganiarskiej w Gdańsku, które prowadziło całą kampanię Edmunda Wittbrodta, mógł uzyskać tak wysoki rezultat. To dobitnie świadczy tylko o tym, że wzrasta społeczna świadomość o działaniu elity ze Straganiarskiej i narasta niezadowolenie społeczne w terenie, zwłaszcza na Kaszubach północnych, które zawsze najbardziej były zaangażowane w zachowanie i rozwój języka kaszubskiego, jako najważniejszego wyróżnika tożsamości naszego regionu.
Ciekawe, że tenże język kaszubski, bez którego nie istniałaby ta organizacja, stał się moim obciążeniem. Konsekwentnie mówiłem przed i na zjeździe o otwartości na cały świat, nie tylko Kociewie i Pomorze Zachodnie, ale także Warszawę i Kaszubów w Kanadzie, z którymi od lat prowadzę żywe kontakty ku radości wielu działaczy mogących tam dzięki temu jeździć (w maju br. zabrałem tam m.in. Wandę Lew-Kiedrowską ze Stężycy i Danutę Tocke z Kosakowa). Tymczasem moi oponenci, jak mantra, konsekwentnie szufladkowali mnie do jakiegoś getta, braku otwartości, wykluczaniu etc. Dlaczego? Jedynym wyjaśnieniem jest bardzo klarownie artykułowana przeze mnie dbałość o język kaszubski. To jest właśnie to getto w rozumieniu wspomnianej elity. To „getto” potrafi być jednak przyjemne, gdy przynosi pieniądze.
I na nic się zdają fakty o gwałtownym zamieraniu języka. To jest nieważne, przyszłość jest nieważna, ważna jest teraźniejszość. Zacytujmy jeszcze raz trafne spostrzeżenia byłego burmistrza i starosty lęborskiego R. Wenty: Z bólem, zwłaszcza przed samym sobą przyznaję, że moje dzieci nie mówią po kaszubsku, a też i ja ze znajomymi Kaszubami w Lęborku rozmawiam przede wszystkim po polsku. A przecież wiem, że sercem gwarantującym przetrwanie kaszubszczyzny jest język kaszubski, żywy, zakorzeniony w kulturze, będący jej nośnikiem. Nie może to być dla nas Kaszubów jeden z języków obcych. Pięknie o tym mówił w swoim wystąpieniu programowym Eugeniusz Pryczkowski. Nie zgadzam się tutaj zasadniczo z Edmundem Wittbrodtem, który już po wyborze mówił w Radio Gdańsk, że sercem, o które należy dbać, jest szeroko rozumiana kultura kaszubsko-pomorska.
Wydawałoby się, że wyartykułowanie tych zdań nie jest niczym nadzwyczajnym, a jednak R. Wenta jest prawdziwym bohaterem, bo jako jeden z nielicznych ma odwagę oficjalnie powiedzieć prawdę o dramatycznie zamierającym największym bogactwie, jakim jest język kaszubski i o konieczności jego zachowania i rozwoju. Język ten słusznie podlega ochronie państwa. Niestety, elity ze Straganiarskiej, a także włodarze wielu gmin uczynili z tego sposób na pozyskanie łatwego i dużego zysku. Dlatego właśnie tak ciężko dziś o cywilną odwagę w tym temacie.
Ostrzeżenie dla elit ze Straganiarskiej
W tym kontekście szczerze współczuję prezesowi Edmundowi Wittbrodtowi. Jest to człowiek, którego darzę dużym szacunkiem. Był moim rektorem na Politechnice Gdańskiej. Wraz z nim, a przede wszystkim dyrektorem jego biura śp. panem Kulasem (Kaszuby, którego imienia już nie pamiętam) doprowadziłem na PG do rejestracji klubu studenckiego Pomorania w 1992 roku. Pomagał mi przede wszystkim mój przyjaciel ze studiów śp. Marek Breza. Był to jeden z nielicznych, z którym na studiach mogłem rozmawiać po kaszubsku. Trzy lata temu podjęliśmy wspólne starania o założenie partu ZKP w Bolszewie. Pewnie już dawno by on funkcjonował pod jego przewodnictwem. Niestety, nagła śmierć wyrwała Marka z naszego grona. Na jego grobie wdowa po nim, Beata, umieściła inskrypcję, którą mu napisałem: Niech ta miłota, co westrzód nas bëła, nigdë nie ùmrze i wiedno bãdze żëła.
W obecnej sytuacji prezes Wittbrodt nie będzie miał lekko. Wierzę, że funkcjonujące kociewskie oddziały, zwłaszcza tczewski z M. Kargulem, pomogą prezesowi w rychłej reaktywacji upadłych partów kociewskich i z ziemi bytowskiej, o które się upomniałem. Jeśli jednak prezes będzie chciał cokolwiek zmieniać, rozpocząć proces koniecznej reformy skostniałej organizacji, bez akceptacji ścisłego otoczenia Łukasza Grzędzickiego, no to mogą się zacząć problemy. Na pewno nie pomoże słaba orientacja w sprawach kaszubskich, także słaba znajomość języka kaszubskiego. Wszystkie listy do delegatów wysyłane były przez biuro ZKP na Straganiarskiej w jego imieniu. Potwierdza to też wypowiedź w telewizyjnym „Forum Panoramy”, kiedy to na ponawiane pytanie red. Piotra Świąca o liczbę Kaszubów Edmund Wittbrodt odpowiedział: - Pewnie ze dwadzieścia tysięcy będzie!
Coraz częściej słychać głosy oburzenia skromnych i uczciwych członków ZKP, którzy w pocie czoła i z ogromnym przekonaniem o słuszności swego działania robią, co mogą, byleby zachować najcenniejsze bogactwo regionu - język kaszubski. Utrzymywanie dotychczasowego postępowania władz ZKP może się zakończyć źle. Rzucenie legitymacji ZKP przez jej prezesa Artura Jabłońskiego z lat 2004-2010 dobitnie świadczy, że coś już pękło, że coś zaczyna się dziać poza kontrolą elit ze Straganiarskiej. Nowy prezes musi zerwać z dotychczasowym stylem, który doprowadził do podziału i działając w pełni autonomicznie, skoncentrować się na zjednoczeniu wszystkich członków organizacji. Do tego potrzebna jest współpraca z oddziałami, wspieranie słabszych i reaktywacja upadłych partów. Fundamentalną jednak kwestią jest spojrzenie w stronę młodych. Nadchodzi nowe pokolenie zaangażowanych Kaszubów, co znakomicie wykazał I Kongres Młodych Kaszubów zorganizowany w listopadzie w Kartuzach. Trzeba uczynić naprawdę ile się da, by oni, którzy wnet przejmą pałeczkę po obecnych władzach, nie mieli w przyszłości żalu, że nie przekazano im tej wielkiej spuścizny Kaszub i Pomorza. Na nic się zdadzą w przyszłości współczesne tarcia. Liczyć będą się wyłącznie prawdziwe i szczere dokonania dla kaszëbiznë, a złe działanie zostanie na zawsze pogrzebane w ludzkiej niepamięci.
Autor jest doktorem nauk historycznych, kandydował na prezesa Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w ostatnich wyborach.