„Żółte kamizelki” chcą zmienić świat. Planują protestować do skutku

Czytaj dalej
Fot. DAMIEN MEYER/AFP/East News
Katarzyna Stańko

„Żółte kamizelki” chcą zmienić świat. Planują protestować do skutku

Katarzyna Stańko

Od dwóch miesięcy zakładają żółte kamizelki i wychodzą na ulice. Kim są i czego tak naprawdę chcą ludzie francuskiego ruchu protestu, o którym mówi Europa?

„Współczesna klasa polityczna nie odpowiada potrzebom społeczeństwa przyszłości. My nim jesteśmy i żądamy zmian. Natychmiast. Nie odpuścimy” - mówią mi „żółte kamizelki”. Nie boją się ani prowokacji, ani brutalnej reakcji francuskich sił specjalnych CSR. Mówią, że są przeciwko przemocy, choć nie wszyscy.

Z „żółtymi kamizelkami” spotykam się w symbolicznym dla Francji miejscu. W Wersalu, przed pomnikiem króla słońce, Ludwika XIV, le Roi-Soleil przed jego pałacem. Ludwik XIV objął władzę dopiero w wieku 22 lat, po śmierci kardynała Mazarina, pierwszego ministra Francji. Młody królewicz długo przygotowywał się do rządów i chciał je sprawować sam i sam decydować o wszystkim, co się działo w królestwie. Swój kult władzy budował na wystawności i bogactwie dworu królewskiego oraz na organizowaniu festynów i widowisk sławiących monarchę i jego czyny. To on rozbudował Wersal, największy i najwspanialszy pałac królewski w Europie, w którym w czasach świetności uwijało się 10 tys. dworzan i służących czujnie wpatrujących się w twarz swojego monarchy i próbujący zgadnąć każde jego życzenie zanim król słońce zdąży je wyartykułować. Wersal do dziś przygniata swoją wspaniałością. W czasach monarchii absolutnej przytłaczał jeszcze bardziej, był jak siedziba Boga, przed którym każdy musi się ukorzyć, nieważne, czy mieszkaniec okolicznych lepianek, czy król innego, mniej wspaniałego imperium niż Francja.

„Nie macie chleba, jedzcie ciastka”
- Jeśli chcecie więcej zarabiać - weźcie się po prostu do roboty - do grupy „żółtych kamizelek” podchodzi Murzyn w eleganckim płaszczu i zaczyna im tłumaczyć, że trwający od 17 listopada ruch protestu „żółtych kamizelek” jest bezcelowy i bezsensowny. Rozpoczyna się żywa dyskusja. - To nie jest kwestia naszych oczekiwań finansowych. To problem strukturalny rynku pracy i naszej archaicznej piramidy społecznej - odpowiada starszy mężczyzna w żółtej kamizelce, w okularach à la Woody Allen. Jak się później okazuje, zarządca osiedla mieszkaniowego pod Wersalem i gorący zwolennik teorii wychowania Jean-Jacques’a Rousseau. - Francuskie firmy skarżą się na brak rąk do pracy, a wy tu stoicie godzinami. Nie ma hydraulików, nie ma robotników, we Francji nikt nie chce pracować - nie daje za wygraną Murzyn. W grupie „żółtych kamizelek” są sami biali. Dwie panie w wieku późno balzakowskim, starszy Woody Alen, młody nieśmiały chłopak na oko student oraz wysoki czarnowłosy lider, który żywo, ale ze spokojem zbija liberalne argumenty Murzyna namawiającego białych do bardziej aktywnego poszukiwania lepiej płatnej pracy. - To nic nie da, że będziemy więcej pracować. Zyski, które wypracujemy, nie trafią tam, gdzie trzeba. Tort, który wypracowujemy, nie jest sprawiedliwie dzielony. Ludzie nie są już w stanie wyżywić się z pracy własnych rąk. Nie rozumiesz tego?! - lider zaczyna się niecierpliwić. I nie mów mi, że jak nie mamy chleba, to mamy jeść bułki - ironizuje. Grupa „żółtych kamizelek” wybucha śmiechem. - Jestem nauczycielem matematyki, jak potrzebuję więcej, to udzielam korepetycji. Wystarczy się tylko postarać, a wy oczekujecie, że państwo za was wszystko załatwi - Murzyn nie daje się zbić z tropu. Po półgodzinnej wymianie poglądów na tematy społeczne adwersarze żegnają się kulturalnie. Nikt nikogo nie przekonał, ale też i nie obraził. Nie poszczuł, nie kazał milczeć, nie mówił: „ja panu nie przerywałem”. Każda ze stron uważnie słuchała argumentów tej drugiej strony i próbowała je logicznie zbijać. Sztuka dyskusji, konwersacji i retoryki na zimnej wersalskiej ulicy, przed pomnikiem króla słońce spoglądającego na swój lud z grzbietu konia na cokole na lud, który ponownie się burzy, który chce radykalnych zmian. Czy we Francji ponownie dojdzie do rewolucji? Niebezpiecznej, nieposkromionej, która przekształca się w terror i zjada własne dzieci?

- Nie jesteście zmęczeni? Manifestujecie już dwa miesiące. Co dalej? - pytam „żółte kamizelki”. Formuła naszej rozmowy jest taka, że jesteśmy na ty, ale nie podajemy swoich imion. Ze względów bezpieczeństwa. Mogę robić zdjęcia, ale protestujący nie chcą podawać swoich danych personalnych. Proponują mi wstąpienie do ruchu protestu i kolejne kontakty za pomocą mediów społecznościowych. - Tak się skrzykujemy na manifestacje, tak się komunikujemy - tłumaczą. Dzisiejsze spotkanie jest spontaniczne. Nikt się wcześniej nie znał. Demonstrujący poznali się osobiście dopiero na miejscu. Starsza dama, przedstawiająca się jako komunistka, przyjechała do Wersalu z La Rochelle, przepięknego miasteczka w zachodniej Francji położonego nad Atlantykiem. Pozostali dołączyli z okolicznych miejscowości. Jedna osoba jest z oddalonego o około 20 km Paryża. Ruch „żółtych kamizelek” jest ruchem rozproszonym, wciąż nie ma stałych liderów, choć media rozpisywały się o kilku jego bohaterach. O bokserze, który walczył z trzema uzbrojonymi policjantami i wygrał pojedynek czy o aresztowanym kierowcy ciężarówki o poglądach prawi-cowych Ericu Drouecie i o Maximie Nicolle alias Fly Rider.

Pozostało jeszcze 65% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Katarzyna Stańko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.