Żołnierze Wyklęci. Tak to my ich szybko nie odnajdziemy
Brakuje pieniędzy na finansowanie poszukiwań szczątków Żołnierzy Wyklętych, badania genetyczne trwają zbyt długo. Wiceszef IPN złożył z tego powodu rezygnację.
O tym, dlaczego poszukiwania, ekshumacje, identyfikacje i pochówki żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego są tak ważne, mówił w zeszłym roku na pogrzebie majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” prezydent Andrzej Duda
- Sześćdziesiąt pięć lat, by przywrócić godność. Ale przywrócić godność nie panu majorowi Zygmuntowi Szendzielarzowi „Łupaszce”, pan pułkownik tę godność zawsze miał i nigdy jej nie utracił - podkreślał Andrzej Duda. - Poprzez te państwowe uroczystości pogrzebowe przywracamy godność Polsce. Godność, którą ci, którzy kiedyś katowali i zamordowali majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, którą podeptali, którą poprzez zacieranie pamięci razem z Żołnierzami Niezłomnymi wrzucili do bezimiennych grobów.
Dla wielu ta dymisja była szokiem
Dla środowisk patriotycznych poszukiwania, ekshumacje i identyfikacje szczątków Żołnierzy Wyklętych mordowanych przez komunistów w latach 40. i 50. były i są silnie związane ze wspieraniem tożsamości narodowej, odkrywają nieznaną wcześniej historię i są okazją do zainteresowania nią młodych ludzi. Dlatego złożona kilka dni temu dymisja wiceprezesa Instytutu Pamięci Narodowej prof. Krzysztofa Szwagrzyka dla wielu była szokująca. To właśnie prof. Szwagrzyk jako pełniący obowiązki dyrektora Biura Poszukiwań i Identyfikacji organizował i nadzorował te prace. Profesor nie komentuje swojej decyzji w mediach, wiadomo jednak, że głównym powodem miało być blokowanie prac związanych z identyfikacją genetyczną szczątków żołnierzy polskiego podziemia zamordowanych przez komunistów.
IPN: Sprawa poszukiwania i identyfikacji szczątków bohaterów pozostaje priorytetem
Według nieoficjalnych źródeł na złożenie dymisji nałożyło się kilka spraw, między innymi zła organizacja wewnętrzna instytutu oraz niskie nakłady finansowe przeznaczone na poszukiwanie ofiar komunistycznych zbrodni. Profesor wielokrotnie miał też zwracać uwagę na zbyt małą liczbę etatów, nie przystającą do zadań stojących przed IPN. Dodatkowo pojawił się jeszcze wątek wewnętrznego konfliktu we władzach instytutu. Według części dziennikarzy chodzi o spór między stronnikami wicemarszałka Sejmu Joachima Brudzińskiego a współpracownikami ministra obrony Antoniego Macierewicza. Brudziński szefuje PiS-owi w Szczecinie. Miejscowy Pomorski Uniwersytet Medyczny współpracuje z IPN w ramach Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów. W bazie gromadzony jest materiał porównawczy od 1500 krewnych ofiar, zabezpieczono też materiał od 750 ekshumowanych ofiar. Do tej pory zostały zidentyfikowane 62 osoby. Pozostałe będą mogły być zidentyfikowane w chwili przekazania materiału DNA przez krewnych ofiar. Tzw. układ szczeciński miał chcieć przejąć kontrolę nad finansowaniem badań.
Będziemy o tym jeszcze rozmawiać
Dr Jarosław Szarek, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, nie przyjął dymisji prof. Krzysztofa Szwagrzyka, swojego zastępcy. - Trwają rozmowy zmierzające do rozwiązania problemu. Sprawa poszukiwania i identyfikacji szczątków bohaterów narodowych jest i pozostaje priorytetem działalności Instytutu Pamięci Narodowej - informuje zdawkowo prof. Jan Draus, członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.
Prezes Szarek udzielił krótkiego wywiadu Polskiej Agencji Prasowej. Przyznał w nim, że nie jest tajemnicą, iż od pewnego czasu nie najlepiej układa się współpraca między Biurem Poszukiwań i Identyfikacji a Pomorskim Uniwersytetem Medycznym, który zajmuje się identyfikacjami. - Czy jednak jest to problem nierozwiązywalny? Wierzę, że nie - powiedział Szarek.
Szczególnie zastanawiające jest to, że do poważnych problemów, związanych m.in. ze zbyt niskimi nakładami na prowadzenie prac, doszło po ponad roku od przejęcia władzy przez PiS. Ta partia bardzo często podkreślała potrzebę przeprowadzania takich poszukiwań, a politycy PiS licznie uczestniczyli w pogrzebach odnalezionych i zidentyfikowanych Żołnierzy Wyklętych. Często podkreślali, że za czasów rządów Platformy Obywatelskiej państwo kompletnie o to nie dbało. To jednak nie do końca prawda.
Pierwsze prace prowadzono już od 2012 roku
Poszukiwania szczątków żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego, którzy mieli zostać pochowani na „łączce”, czyli jednej kwater cmentarza Powązkowskiego, rozpoczęły się już w 2012 roku. Ekshumacje prowadzone pod kierunkiem prof. Krzysztofa Szwagrzyka bardzo szybko potwierdziły przypuszczenia o masowych grobach ofiar zbrodni komunistycznych lat 1944-1956. Podczas prac prowadzonych w samym lipcu i sierpniu 2012 wydobyto szczątki 117 osób.
Jednocześnie prace prowadzono w wielu innych miejscach w Polsce. Faktem jest jednak, że państwo nie asygnowało na to zbyt dużych funduszy. Z tego też powodu w zbieranie pieniędzy na ten cel zaangażowali się zwykli ludzie: pasjonaci historii, harcerze, kibice i członkowie organizacji patriotycznych. Fundacja im. Zygmunta Szendzielarza „Niezłomni” od kilku lat zbiera pieniądze na ekshumacje i identyfikacje Żołnierzy Wyklętych. Swoich wolontariuszy ma także na Opolszczyźnie, między innymi w Kędzierzynie-Koźlu i Głubczycach.
Prace prowadzone były także na Opolszczyźnie. Rok temu na terenie byłego lotniska wojskowego z czasów II wojny światowej w Starym Grodkowie ekipa archeologów z Instytutu Pamięci Narodowej odkopała szczątki żołnierzy Henryka Flamego ps. Bartek. Oddział ten walczył po wojnie na Górnym Śląsku i w Beskidach. UB z pomocą swoich agentów doprowadziło do jego rozbicia w lipcu 1946 roku. Blisko 150 żołnierzy podziemia niepodległościowego wywieziono na Opolszczyznę i ślad po nich zaginął. Historycy zdołali ustalić, że UB podzieliło ich na grupy i mordowało, gromadząc w opuszczonych budynkach, które następnie wysadzano za pomocą min, ale przez lata nie można było trafić na miejsca tych zbrodni. Udało się w końcu w marcu. - Pierwsze, co znaleźliśmy, to krzyż harcerski z napisem „Czuwaj”, potem był orzełek, ryngraf, pistolet Walter - opowiadał o przebiegu poszukiwań prof. Szwagrzyk.
Te pogrzeby to manifestacje patriotyzmu
Pierwszy w Polsce uroczysty pogrzeb ekshumowanych żołnierzy polskiego podziemia antykomunistycznego odbył się 15 lutego 2015 roku w Orłowie (powiat giżycki). Pochowano w nim 9 żołnierzy 3 Brygady Wileńskiej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Ale uroczystość ta nie przebiła się do powszechnej wiadomości opinii publicznej. Dopiero zeszłoroczny pogrzeb „Łupaszki” stał się medialnym wydarzeniem na skalę całego kraju. W ostatniej drodze Zygmunta Szendzielarza towarzyszyło mu około 10 tysięcy osób, wśród nich liczna delegacja z Opolszczyzny. W sierpniu w Gdańsku odbył się pogrzeb „Inki”, czyli Danuty Siedzikówny, sanitariuszki 4. szwadronu odtworzonej 5 Wileńskiej Brygady AK.
Ostatnie poszukiwania prowadzono w grudniu zeszłego roku w piwnicach białostockiego aresztu śledczego. Odnaleziono jamę grobową ze szczątkami czterech osób. Na czaszkach dwóch z nich widnieją ślady postrzałowe. Stan zachowania pozostałych dwóch szkieletów nie pozwolił na wstępne ustalenie przyczyn śmierci dawnych więźniów. Szczątki zostaną poddane badaniom sądowo-medycznym i genetycznym. I to właśnie z badaniami wiążą się pewne problemy, które mogły rzutować na decyzję wiceszefa IPN. Profesor Szwagrzyk kilkakrotnie wypowiadał się negatywnie na temat szybkości prowadzonych badań genetycznych przez wspomnianą Polską Bazę Genetyczną Ofiar Totalitaryzmów.
- Ona ma pewien problem z wykonywaniem w sposób terminowy badań genetycznych. To widać gołym okiem. Sytuacja, kiedy badania genetyczne „Inki” trwają w PBGOT 7 miesięcy, „Zagończyka” 17 miesięcy, a niektórych ofiar z „Łączki” nawet 3 lata, jest nie do przyjęcia - mówił prof. Szwagrzyk. - Jest to pewien problem, z którym władze Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego muszą poradzić sobie same. IPN nie może akceptować sytuacji, w której tak długo oczekuje się na wyniki badań genetycznych przy pełnej wiedzy, że porównawczy materiał genetyczny jest w odpowiednim stanie, który umożliwia badania i ten materiał do badań również istnieje.
Doktor Andrzej Ossowski z Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów tłumaczył z kolei, że badania genetyczne „to nie jest bieg na 100 metrów” i aby były rzetelne, muszą trwać.
Krzysztof Szwagrzyk ma odejść 28 lutego. Chyba że odpowiednie instytucje podejdą do jego misji bardziej odpowiedzialnie.