"Żołnierz wyklęty" spod Wadowic oskarżony o oszustwa. Wyłudził pieniądze od państwa za zmyśloną historię o bohaterskiej walce z komuną?
Wydaje się, że na losy Stanisława M. wpływ miała jego praca w kinie pod Wadowicami. Stąd filmowe opowieści 83-latka o niedoli „żołnierza wyklętego”, którymi teraz zajmuje się krakowski sąd.
"Żołnierz wyklęty" spod Wadowic oskarżony o oszustwa. Wyłudził pieniądze od państwa za zmyśloną historię o bohaterskiej walce z komuną?
Trzeba być ostrożnym przy opisywaniu życia Stanisława M., bo do końca nie wiadomo co było faktem, co jest zmyśleniem i gdzie zaczyna się fikcja udająca prawdę. Z tych półprawd i wymysłów Stanisław M. stworzył opowieść o sobie i w ten sposób udało mu się zdobyć ponad 350 tys. zł. Śledczy twierdzą, że to było zwyczajnie wyłudzenie fortuny od skarbu państwa, czyli pobranie nienależnych odszkodowań za rzekomą walkę z komuną na przełomie lat 50-tych i 60-tych i wieloletnie więzienie.
Stanisław M. faktycznie przesiedział za kratkami, ale okazało się, że za czyny natury kryminalnej i nie mające nic wspólnego z działaniami na rzecz niepodległego bytu państwa.
List do sądu
Kreację fikcji Stanisław M. rozpoczął w 2012 r., gdy do krakowskiego sądu wysłał list, w którym domagał się unieważnienia swojego wyroku z 1959 r. Opisywał jak pięć lat przed skazaniem został zwerbowany w przez Romana P. do tajnej organizacji podziemnej Polska Walcząca. W tej antykomunistycznej strukturze był z nimi jeszcze kuzyn Andrzej G., a wszystkim kierował mjr Wacław Szczerbakowski.
O tym dowódcy Stanisław M. pisał, że przed wojną pod innym nazwiskiem i stopniem był oficerem Wojska Polskiego, podobno w wywiadzie, a za Niemca walczył w oddziałach Narodowych Sił Zbrojnych. Po wojnie zaś udzielał się w antykomunistycznej partyzantce.
- Moja działalność w początkowej fazie Polski Walczącej polegała na rozrzucaniu ulotek, zrywaniu komunistycznych haseł, malowaniu własnych haseł na murach i kamienicach oraz oblewaniu pomników i urzędów państwowych farbą lub innymi chemikaliami
- relacjonował Stanisław M. swoje dokonania w walce z reżimem.
IPN szuka w archiwach
Ruszyła machina sądowa, poproszono Instytut Pamięci Narodowej o informacje o wspomnianym Szczerbakowskim i trzech członkach jego grupy, czyli Romanie P., Andrzeju G. i Stanisławie M.
Potwierdziła się informacja o wyroku, który zapadł na nich w 1959 r. Z sentencji wynikało, że we trzech dokonali napadu rabunkowego z bronią na sklep Samopomocy Chłopskiej w Baczynie koło Suchej Beskidzkiej, przy „użyciu pistoletów wojskowych” sterroryzowali sprzedawczynię Anastazję S. i klientów. Zabrali kasę, wódkę, czekolady konserwy i cukierki towary za 10 tys zł po czym zbiegli. Cztery miesiące później wspólnie przeprowadzili napad na listonoszkę. Roman P. pogroził jej pistoletami i zabrał 145 500 zł. Wpadli dwa miesiące potem, wyroki były drakońskie. Andrzej G. dostał 10 lat odsiadki, Stanisław M. 12 lat, a Roman P. dożywocie.
Stanisław M. przekonywał, że to dowódca Szczerbakowski wydał polecenie tych napadów, by zdobyć pieniądze na funkcjonowanie nielegalnej struktury i druk ulotek. Ze skoku na listonoszkę Stanisław M dostał 20 tys. zł, Andrzej G. 10 tys., a Roman P. 30 tys. Reszta około 70 tys. poszła na tajną organizację. Skazani trafili do więzienia. Stanisław M. siedział w Wadowicach, Krakowie i w Sztumie. W trakcie odsiadki miał drugi proces tym razem za nielegalne posiadanie broni. Wyrok: 6 lat. Połączono mu do odbycia obie kary i miał w sumie odsiedzieć 12 lat, wyszedł z celi na przedterminowo w 1967 r. Odsiedział osiem i pół roku.
Już w wolnej Polsce postanowił unieważnić wyroki. W składanych zeznaniach rozwodził się o antykomunistycznej przeszłości, umniejszał rolę w napadach i winą obarczał dowódcę Szczerbakowskiego.
Zaczął opowiadać o swojej kombatanckiej przeszłości żołnierza wyklętego, brał udział w uroczystościach pod Wadowicami, gdy honorowano takich bohaterów, udzielał wywiadów, że znał innych niezłomnych i ich wspierał. Nikt nie weryfikował jego opowieści, a przecież gdyby były prawdziwe to miałby kilka lat, gdy rzekomo uczestniczył w walce z wrogim reżimem komunistycznym. Historycy są zgodni, że żołnierze wyklęci to była zbrojna formacja wojskowa, która nie angażowała do akcji 8-9 latków takich, jak Stanisław M.
Wstępna kwerenda w archiwach IPN nie dała rezultatów. O Szczerbakowskim ps. Żbik nie znaleziono niczego. Był niczym duch bez twarzy, bez dokumentów i adnotacji. Jakby Służba Bezpieczeństwa była ślepa i głucha. Zdaniem historyków IPN taki mężczyzna nie istniał. Co więcej, gdyby faktycznie w Małopolsce wtedy działała blisko 100 osobowa, jak twierdzi Stanisław M., podziemna organizacja, to służba bezpieczeństwa miałaby o niej wiedzę. I to SB zajmowało by się rozpracowaniem sprawy napadu na sklep i konwojentkę, a nie Milicja Obywatelska, której zadaniem było wyjaśnianie spraw kryminalnych.
Tajna organizacja
- My wtedy w śledztwie i na procesie nie wspominaliśmy o naszej organizacji zgodnie z dyrektywą dowódcy - zeznawał po latach Stanisław M. Twierdził, że wspólnikowi Romanowi P. na mocy amnestii zmniejszono wyrok, ale niestety zmarł w więzieniu. Zmarł też, podobno kilka lat po wyjściu na wolność, trzeci z napastników Andrzej G.
W trakcie sprawy dotyczącej unieważnienia wyroku z 1959 r. wyszło na jaw coś innego. Okazało się, że Andrzej G, zmarł, ale dopiero w 1994 r., miał wtedy 55 lat. Nieoczekiwanie okazało się, że żyje Roman P. 78-latek przyszedł do sądu i zeznawał jako świadek. Też mówił o Szczerbakowskim i ich spotkaniach oraz jego inspiracji, by dokonywać napadów z bronią. - Pistolet miałem z wojska, postraszyłem nim konwojentkę, pieniądze z napadu oddałem majorowi na cele organizacji. Część nam oddał jako rekompensatę - mówił. Wykluczył, by Szczerbakowski był oszustem. - I by wykorzystał naszą wiarę w ideały, by zdobyć pieniądze z napadów, które nam sugerował Jestem przekonany w jego działalność antykomunistyczną - zeznał świadek.
Niespodziewanie Stanisław M. wywalczył unieważnienie wyroku, a sąd uznał, że faktycznie działał w strukturze antykomunistycznej organizacji. Uznano bowiem za wiarygodne jego kombatanckie opowieści na ten temat, bo dokumentów na to nie było mimo kwerendy IPN.
To otworzyło mężczyźnie drogę do starania się o rekompensaty za krzywdy sprzed lat. Za pierwszym razem wywalczył 101 tys. zł. Tyle mu wpłacono, ale na tym nie poprzestał i wystąpił o unieważnienie drugiego wyroku za nielegalne posiadanie broni. I tym razem sąd uwierzył, że miał pistolet w ramach swojej nielegalnej organizacji. Wyrok unieważniono, a na konto Stanisława M. wpłynęło dodatkowo 253 tys. zł za krzywdy jakich doznał rzekomo walcząc z komuną choć domagał się wyższych kwot, bo 3 mln 780 tys. zł.
W kolejnych pismach opisywał jak został postrzelony przez milicjanta, gdy roznosił nielegalne ulotki. Z każdym kolejnym zeznaniem rósł rozmiar krzywd jakich doznał przed laty, a to podczas pobytu w więzieniu, a po jego opuszczeniu.
Znani rozmówcy
Podawał, że o swojej przeszłości rozmawiał z tragicznie zmarłym w katastrofie smoleńskiej Januszem Kurtyką z IPN i rzekomo uzyskał jego wsparcie w wyjaśnianiu swojej sprawy. Widział w Telewizji Trwam program o mordowaniu Polaków na Wschodzie i rozpoznał na zdjęciu mjra Szczerbakowskiego, ale nie udało mu się skontaktować z autorem audycji, choć prosił o to w rozmowie telefonicznej samego ojca Tadeusza Rydzyka. Złożył wniosek w Urzędzie ds Kombatantów i osób Represjonowanych, ale tam nie przyznano mu statusu kombatanta.
Niespodziewanie w ramach kwerendy w archiwach odkryto w końcu, że Stanisław M. siedział w więzieniu, ale za czyny natury kryminalnej. Prokuratura Rejonowa Kraków - Śródmieście Wschód oskarżyła więc mężczyznę o wyłudzenie 350 tys. w postaci niezależnych odszkodowań i zadośćuczynienia z tytułu uznania za nieważne orzeczeń sądowych, wydanych wobec niego, jako osoby represjonowanej za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego. Stanisław M. ma też zarzutu składania nieprawdziwych zeznań, do winy się nie przyznaje, grozi mu do 10 lat więzienia. Jego proces trwa przed krakowskim sądem.
[polecane]21026441, 21129203, 21018759, 21060267, 21014739,21017381[/polecane]