Zobaczyłem ją w Dzień Kobiet
Na Rynku w Krakowie tłum wiwatował, byłem w dobrym humorze, hasła mi bliskie, nie licząc może „Prawa kobiet prawami człowieka”, gdzie nie bardzo logikę złapałem.
Wszechobecny duch rewolucyjny był też niestety głośny, co mnie akurat drażni, wolę duchy ciche i spokojne. Schowałem się do sklepu odzieżowego. Wisiała tam czarna, z pomarańczową podbitką, na gruby metalowy zamek, oryginalna kurtka flyers, taka, której w dzieciństwie nie miałem, choć bardzo chciałem, ale też wszyscy chcieli i wszyscy nosili.
Coś we mnie wtedy pękło, bo taki byłem, że jak wszyscy, to ja nie, jeśli wszyscy we flyersach, dżinsach i skórzanych butach z metalową blaszką, to ja w garniturze, jeśli ogół w adidasowych dresach, to ja wełnianym sweterku i z zegarkiem z dewizką.
Przymierzyłem ją teraz, 20 lat później, i przestraszyłem się sam siebie. Bo w lustrze już nie tylko łysym, ale prawdziwym, preferującym kult siły i przemocy byłem skinem, co oczywiście wzbudziło podejrzenie ochrony sklepu. Pan ze słuchawką w uchu podszedł do mnie i zwrócił uwagę, że tu jest dział damski i to jest kurtka damska, że on rozumie, że ja jestem normalny, że nie jestem ten-tego, ale muszę wiedzieć, że tacy ulizani tu w rurkach też przychodzą, i żebym poszedł na inne piętro, gdzie są przeznaczone dla mężczyzn kurtki męskie.
No to poszedłem, ale tam takich flyersów nie było. Mężczyznom przysługiwały tylko zgniłozielone, co nawet za komuny mi się nie podobały, w dodatku z jakimiś głupimi napisami.
Swoją drogą, nie można wykluczyć, że cześć ONR-owców na Marszu Niepodległości maszeruje, de facto, w babskich ciuszkach.