Znacie? Kopsnij szlugę, daj zajarać
Złodziejska brać przedwojennych zaułków Białegostoku nie mogła żyć bez wódki, ale jeszcze bardziej bez tytoniu. Palono na potęgę.
Podczas nieustających libacji, przy grze w karty, w bramie czy na rogu ulicy, w palcach chanajkowskiego chojraka obowiązkowo tkwił papieros. Kiedy nie było już co zajarać, i nawet żaden z koleżków nie mógł kopsnąć szlugę, trzeba było iść w miasto. Ale rzecz jasna nie do najbliższej trafiki i nie w dzień.
Wybór papierosów był duży. Leżały one w specjalnych kioskach tabacznych przy ul. Lipowej, Rynku Kościuszki, Sienkiewicza czy Kilińskiego. Tytoń miał swój dział w sklepikach kolonialnych, hotelach, restauracjach, kinach, no i oczywiście w bufecie dworcowym. Oprócz tego działała kontrabanda. Poszukiwacze tańszego dymka mogli go znaleźć na Siennym lub Rybnym Rynku, u żydowskich straganiarzy lub ręcznych sprzedawców. Trafiały tam szlugi i zapałki z Niemiec, Estonii czy Łotwy przez Gdańsk.
Na samym szczycie papierosowej hierarchii stały przednie egipskie 1.80 zł za paczkę (20 szt.) i zwykłe egipskie o 40 gr tańsze. Potem szły popularne filtrowce -mewy, hele, płaskie, grand prixy czy damesy. Dla mniej wybrednych sprzedawano bezustnikowe - sfinksy, bałtyki czy rarytasy. Biedni palacze mogli za 1 gr kupić jednego papierosa marki junak, wiarus albo szczególnie paskudnego w smaku machorkowego.
Złodziei nie obowiązywały oczywiście żadne ceny. Kiedy włamywali się do sklepu, restauracji bądź innego obiektu, szukali najwartościowszego łupu. Papierosy zawsze były mile widziane. Kronika kryminalna prowadzona w przedwojennych gazetach co i rusz odnotowywała wyczyny papierosowych amatorów.
Oto na przykład, co wydarzyło się na początku 1931 r. Nocną porą jakiś przemyślny włamywacz usunął najpierw po cichu szkło okienne, później również sprawnie uporał się z wewnętrzną okiennicą i już był w środku restauracji Adama Aniśki przy ul. Sienkiewicza 39. Wyniósł z niej wiele cennych rzeczy. M.in. posrebrzane sztućce, kilkanaście obrusów i aparat radiowy marki Philips. Nie zapomniał o sporym zapasie papierosów. Z kolei wiosną 1932 r. okradziony został sklep Sielewicza przy ul. Sienkiewicza 109. Tym razem opryszki musieli się sporo natrudzić. Najpierw dostali się na sąsiednie podwórko, stamtąd przeleźli przez murek i wdrapali się na strych. Wykorzystali świder i przez dziurę w suficie spuścili się do sklepowego magazynu. Skok się opłacił. Jak odnotowano w policyjnym protokole, zginęło wyrobów tytoniowych na prawie tysiąc złotych. Urząd Śledczy oczywiście rozpoczął dochodzenie, a nawet znalazł podejrzanego o kradzież. Był to 22-letni Władysław Korn. Z braku przekonujących dowodów winy sąd jednak uniewinnił gagatka.
Jeszcze bardziej stratny okazał się Eugeniusz Wojdyński, który prowadził sklep kolonialny przy ul. Dąbrowskiego 29. Amatorzy jego towarów dostali się tam w nocy przez wybity otwór w ścianie i wynieśli moc wódki i papierosów. Strata - 2 tys. zł. W 1939 r., prawdopodobnie ta sama szajka, kradnąca papierosy, jeszcze parokrotnie dała znać o sobie. M.in. w styczniu okradziona została trafika Chany Dubnej przy ul. Piwnej 2. Znowu był otwór w suficie i ubytek blisko tysiąca papierosów. W marcu natomiast dziura pojawiła się w ścianie sklepu kolonialnego S. Gelberta (Mickiewicza 42), a z nią manko na 500 zł. Oczywiście w produktach papierosowych.
Papierosami interesowały się także małoletnie złodziejaszki. Widać to było choćby po spenetrowanym zimą 1933 r. kiosku „Plutos” przy Kilińskiego. Oprócz sfinksów i machorkowych nocni goście zainteresowali się też czekoladami, cukierkami i lizakami. No cóż, podniebienie, po smaku machorkowego trzeba było czymś osłodzić.