Zmartwychwstanie bobra. "Walka z nim jest próbą wynaturzenia krajobrazu Polski"
Mogliśmy się od niego uczyć budowania pięknych miast, ale postanowiliśmy go zjeść i wytępić. Bóbr od zawsze miał pod górkę. Był jak scyzoryk szwajcarski, nadawał się do wszystkiego. Dziś wrócił. Obyśmy tego nie zmarnowali - mówi Adam Robiński, autor książki „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”.
Dlaczego akurat tak dramatyczny bohater?
Bo lubimy sobie opowiadać klasyczne historie. Od zarania sięgamy zresztą po wciąż te same, ubierając je tylko w nową scenografię. Opowieść o zmartwychwstaniu jest jedną z nich. Ta historia mówi o pradawnym urodzaju, o tragicznym znikaniu i o niespodziewanym powrocie. Sto lat temu bóbr był w tej części Europy na skraju wyginięcia, dziś jest wszechobecny, a Polska to Bóbrpospolita. Zaczynamy właśnie nowym rozdaniem naszych relacji z bobrem, pytanie tylko, co my z tymi kartami zrobimy, jaką partię rozegramy. Czy znajdziemy w bobrze partnera do brydża, czy postanowimy z nim toczyć wojnę?
Wciąż widzimy w nim szkodnika?
Alergicznie reaguję na ten rzeczownik, który jednoznacznie ukierunkowuje nasze myślenie. A w przyrodzie nie ma czegoś takiego jak szkodnik, bo to ktoś, kto ma złe zamiary, kieruje się złośliwością, szkodliwość jego działań jest intencjonalna. A przecież bobry żyją w taki sposób, w jaki wyposażył je proces ewolucyjny. Chcą przetrwać, jak my wszyscy. Znam jeden organizm, o którym łatwiej powiedzieć, że jest szkodnikiem, tyle że chodzi na dwóch nogach i nie ma ogona. A kiedy zetnie drzewo, nie buduje z niego domu w miejscu, gdzie rosło, tylko ładuje na statek i wysyła do Chin.
„Na pewno nie było tak, że mi się te bobry wymarzyły. Po prostu do mnie przyszły” - mówi jeden z bohaterów pana książki. Jak było z panem?
Kiedy skończyłem pisać książkę o Bieszczadach, szybko zaczęło mi brakować tej ekscytacji, którą czułem, chodząc po tamtejszych imponujących starych lasach, gdzie spotkać można duże drapieżniki. Zacząłem więc szukać jakiegoś zbożnego celu spacerów, tyle że niedaleko Warszawy, gdzie mieszkam. Tak pojawiły się bobry, o których na początku wcale nie chciałem pisać. To było nowe hobby, nazwijmy je poznawcze. Im więcej o nich się dowiadywałem, tym mocniejsze było jednak pragnienie, by ich historię opowiedzieć, a nawet wykrzyczeć.
Zawsze musi pan mieć zbożny cel wędrówek?
Za tą zbożnością to właściwie kryje się zazdrość. Mam wykształcenie humanistyczne i nigdy nie miałem możliwości głębiej wniknąć w jeden przyrodniczy temat. Tak do spodu. Zazdrościłem więc osobom, które zawodowo badają zwierzęta czy rośliny, nie tak jak ja - po łebkach. Bobry okazały się idealnym tematem, zwłaszcza dla kogoś, kto prowadzi osiadły tryb życia, jak i one, i potrafi godzinami obserwować.
Jeden z leśników w pana książce mówi, że sprawa bobrza ma dwie strony medalu. Dlaczego zawsze widzieliśmy tę gorszą?
Bo jesteśmy w tej naszej ludzkiej perspektywie mocno ograniczeni. Mierzymy przydatność gatunku, kierując się zyskiem i stratą. A to dość staroświecka perspektywa. Nawet ci, którzy są żywo zaangażowani w ochronę przyrody, w swoich argumentach odwołują się do rachunku ekonomicznego, mówiąc o usługach ekosystemowych w taki sposób, jakby świat powstał tylko po to, by je nam świadczyć. Bobry są zwierzętami, które muszą wcinać drzewa i tamować zbiorniki po to, by przetrwać; to ich podstawowa funkcja życiowa, a nie złośliwość. Bobrzy lud nie dokonał jakiejś celowej inwazji na terytorium człowieka, po prostu powrócił w miejsca, gdzie zawsze był. Wystarczy spojrzeć na nazwy miejscowości: Bobrowniki, Bóbrki, Bieberhofy i wiele innych toponimów w całej Europie, które o tym świadczą. Bóbr jest naturalnym elementem świata przyrody na naszym kontynencie. Rodzimym gatunkiem. Walka z nim jest więc próbą wynaturzenia krajobrazu Polski.
Dobre sąsiedzkie obyczaje są możliwe?
Jasne, bo po co spierać się z tym, co po prostu jest naturalne, codzienne. Bóbr był w naszym krajobrazie wszechobecny, występował w każdym cieku wodnym, który mógł dać mu pokarm i schronienie. Uporczywe tępienie sprawiło, że wieku XVIII i XIX bobry zniknęły na dobre z naszych rzek. W XX wiek weszliśmy, znając go wyłącznie z kart książek, nie mając szans, by obserwować go w naturalnym środowisku. Amerykańska geolożka Ellen Wohl nazwała to dziedzictwem nieobecności, brakiem pokoleniowej pamięci. Miała na myśli co prawda bobra kanadyjskiego, gatunek bliźniaczy, ale w jego przypadku narracja o znikaniu jest podobna.
Zapłacił za to, że był - jak pan pisze - niczym szwajcarski scyzoryk.
Każdy centymetr jego ciała, od zębów po końcówkę ogona, był od wieków wykorzystywany. Bóbr został przez człowieka zjedzony, przerobiony na ubrania i perfumy, przetworzony do jednego włoska w futrze.
Zanim go zjedliśmy, trochę się od niego nauczyliśmy.
I to więcej niż tylko budowania tam, bo choćby ogławiania drzew, głównie wierzb, które stymuluje szybszy wzrost. Być może nauczyliśmy się od nich budowania konstrukcji drewnianych, wykorzystywania drewna jako budulca? Lubię sobie także żartować, że bobry miały jeszcze jeden wkład kulturowy - świetnie strugały kołki osikowe, którymi najlepiej zabija się wampiry. Ale tak serio, bóbr jest bardzo istotnym elementem ziemskich puzzli. Kojarzy nam się oczywiście z takimi rzeczownikami jak budowniczy, czy inżynier, jednoznacznie kierującymi nas do konstrukcji, które stawia, dla mnie jest to jednak o wiele głębsza metafora. Budowniczy, tak, ale nie tylko pałaców na wodzie i przetamowań, tylko całych ekosystemów. Może więc powinniśmy myśleć o bobrze nie jak o rzeczowniku, ale czasowniku, który oznacza te wszystkie procesy, jakie zachodzą w miejscu, w którym występuje, wszystkie konsekwencje związane ze spowolnieniem spływu wody czy też z jej pojawieniem się. A przecież to woda jest czynnikiem, który warunkuje byt na naszej planecie. Oglądając bobrze stanowiska, życie, które wokół nich się toczy, każdorazowo czuję się się jakbym miał przed sobą film dokumentalny, tyle że bez komentarza.
I co pan w tym filmie zaskakującego widzi?
Że bóbr bardzo przypomina człowieka; nie tylko w przekształcaniu otoczenia na swoją modłę, ale także jeszcze bardziej - w sposobie egzystencji. Łączy się w pary na całe życie, jest konserwatywny, długo opiekuje się potomstwem, z czasem i ostrożnie wypuszczając je na świat. Bywa, że młode osiedlają się blisko rodziców. W Kanadzie zauważono, że do żeremia rodziców dobudowywane są mniejsze, właśnie dla dzieci. To już przypomina sytuacje domków jednorodzinnych z naszych ludzkich osiedli.
Ale aktywny jest nocą.
Ale tak samo jak większość z nas prowadzi osiadły tryb życia, pilnuje godzin, ma swoje rytuały. Pojawia się na stanowisku przed zachodem słońca i zaczyna urzędować. Jeśli zachowamy dystans, ciszę i nie będziemy zbyt ruchliwi, możemy bez większych przeszkód je poobserwować. Akurat teraz jest dobry moment, bo roślinność nie taka jeszcze gęsta, stanowiska w miarę przejrzyste i dostępne. Dobrym rozwiązaniem jest znalezienie punktu w górze, bo to ssak, który nie ma naturalnych wrogów w powietrzu, więc ich tam nie szuka. Wystarczy zatem chęć i cierpliwość.
No i jakaś bobrza rzeka.
Jest ich mnóstwo. Kiedy o bobrach nie wiedziałem nic, wydawał mi się zwierzęciem całkowicie niewidzialnym, dziś dostrzegam je wszędzie. Idąc przez las każde jedno zgryzienie mówi mi, że tu był, tu funkcjonuje. Może się uzależniłem? Wciąż obserwuję je przy Pasłęce, czy bagnie Całowanie, gdzie, by je podpatrywać, nawet nie trzeba zakładać gumiaków. Najczęściej bywam nad rzeką Małą, bo blisko mojego domu, mogę tam dojechać w 15 minut, na dodatek nie ma tam innych ludzi. Siedzę tam sobie, patrzę na bobry, dziki, lisy, czasem pojawi się zimorodek, czasem gągoł. Po zmroku na niebo wjeżdżają nietoperze. Obserwacje rozlewają się na boki, świat mi się poszerza.
Liczy pan dziś bobry na sztuki, czy widzi w nich całe rodziny, matkę, ojca, dzieci?
Żadnych zwierząt nie liczę na sztuki. Zwierzę nie jest rzeczą, podobnie jak rzeczami nie są ludzie. Nawet polski system prawny to zauważa. Język bywa kluczowy w myśleniu o tym, co pozaludzkie. Bywamy jego niewolnikami. Na szczęście, gdy pojawi się właściwa refleksja, za pomocą tego języka jesteśmy w stanie zupełnie przebudować nasze myślenie o świecie. A potem i ten świat.