Zmarł Wojciech Młynarski, poeta, satyryk, tekściarz

Czytaj dalej
Fot. Bartek Syta
Lucjan Strzyga

Zmarł Wojciech Młynarski, poeta, satyryk, tekściarz

Lucjan Strzyga

Swoimi kunsztownymi piosenkami bardziej dopiekł komunie niż niejeden zawodowy opozycjonista. Z urodzenia warszawiak, z przekonań inteligent. Odszedł po długiej i ciężkiej chorobie. Miał 76 lat.

Zwrotami z jego piosenek mówiła przez kilka dziesięcioleci cała Polska: „Ach, co to był za ślub!”; „W Polskę idziemy”; „Moje ulubione drzewo - leszczyna”; „Nie mam jasności w temacie Marioli”; „Nie ma jak u mamy”. Niektóre traktowane były jak hasła przewodnie rodzącej się opozycji: „Róbmy swoje”, „W co się bawić” czy „Jeszcze w zielone gramy”. Jego łatwość składania słów sprawiła, że nie tylko zgromadził na koncie kilka tysięcy tekstów, ale doczekał się miana tego, który nauczył Polaków słuchać, a jak twierdzi prof. Jerzy Bralczyk, nawet rozumieć poezję.

O swoim najsłynniejszym tekście, czyli „Jesteśmy na wczasach”, zaśpiewanym w 1967 r. w Opolu, mówił przekornie: „Latami nienawidziłem tej piosenki, bo gdziekolwiek się pojawiłem, to musiałem ją śpiewać. Myślałem: Boże kochany, cokolwiek bym nie napisał, to już tego nie przeskoczę”. Ale to ona sprawiła, że miliony zwykłych Polaków dostrzegło w niej odbicie swoich marzeń i urlopowych przygód. Jak kraj długi i szeroki niosło się „Dla sympatycznej panny Krysi z turnusu trzeciego...”, a Młynarski wyrósł niemal na wieszcza narodowego. „Pamiętam, kiedy w okresie mojej popularności po zaśpiewaniu tej piosenki i paru innych w tym stylu pojechaliśmy na jakiś koncert i jeden z pijaczków pod restauracją powiedział: »Witamy cię Młynarczyk, ty nasz wieszczu«. Lubili mnie i ja ich lubiłem” - wspominał.

Mistrz poetyckiej lapidarności
Urodził się 26 marca 1941 r. w Warszawie. W 1963 r. jako absolwent polonistyki (temat pracy magisterskiej „O dramaturgii Witkacego”) zadebiutował na początku na scenie kabaretowej i teatralnej klubu studenckiego Hybrydy. Niedługo potem pierwszy raz sam publicznie wykonał swoją piosenkę, „Niedzielę na Głównym”, na Giełdzie Piosenki w Warszawie. Publika zobaczyła wysokiego chudzielca z fryzurą na jeża i ujmującym, nieśmiałym uśmiechem. Dostał pochlebną opinię Kazimierza Rudzkiego, co dodało mu śmiałości. Wcześniej słyszał, że ma „błędne oko i wiatrakowate ruchy”, a głosu wcale. Jako zawodowego tekściarza wylansowała go, co wielokrotnie podkreślał, Agnieszka Osiecka.

Rok później był już zdobywcą dwóch głównych nagród na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za utwory „Z kim będzie ci tak źle jak ze mną” w interpretacji Kaliny Jędrusik i „Spalona ziemia”. Autorem muzyki był kuzyn Młynarskiego Roman Orłow. W formie humorystycznej poruszał realne problemy społeczne, wobec czego krytyka ukuła nawet na piosenki Młynarskiego termin „śpiewanych felietonów”, w których podszczypywał władzę.

„Jednym z moich mistrzów był wówczas Jerzy Wasowski, znany jako człowiek bardzo miły, a zarazem niezwykle surowy, jeśli chodzi o sprawy artystyczne” - wspominał Młynarski po latach w jednym z wywiadów. „Kiedy przynosiłem mu teksty, wielokrotnie je krytykował, kazał poprawiać. W ciągu 10 lat współpracy z nim w kabarecie Dudek nauczyłem się lapidarności” - mówił.

Już później, w latach 70., zaczął pisać większe formy, zwłaszcza libretta operowe i musicalowe, m.in. „Henryk VI na łowach”, „Cień”, „Awantura w Recco”. Jest ponadto autorem przekładów piosenek ze słynnych musicali „Kabaret”, „Jesus Christ Superstar” i „Chicago”. Już w stanie wojennym Młynarski zamilkł. Tylko dla własnej przyjemności tłumaczył wtedy songi Brela. Klimat połowy ponurych lat 80. wyrażał legendarny spektakl Młynarskiego „Róbmy swoje”. Był on zgodny z życiową dewizą autora, że „w momentach trudnych trzeba pracować ze zdwojoną siłą”.

Na politycznej ścieżce
W 1976 r. Młynarski był jednym z sygnatariuszy tzw. Memoriału 101 polskich intelektualistów protestujących przeciwko planowanym zmianom w Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, mającym zapewnić PZPR „przodującą rolę”. Ale poeta niemal od początku kariery miewał problemy z cenzurą w PRL. Już w 1968 r. próbował opatrzyć swoją piosenkę „Lubię wrony” poważnym komentarzem, że - wbrew jej słowom - „polskie wrony faktycznie na zimę odlatują na południe, natomiast do Polski przylatują wrony z krajów ówczesnego ZSRR”. Cenzor nie zezwolił wtedy na „ujawnienie takich informacji”.

„Latami nienawidziłem tej piosenki, bo gdziekolwiek się pojawiłem, to musiałem ją śpiewać. Myślałem: Boże kochany, cokolwiek bym nie napisał, to już tego nie przeskoczę”

Ostatecznie nazwisko Młynarskiego znalazło się na specjalnej liście, na której umieszczono autorów pod szczególnym nadzorem cenzury. Tomasz Strzyżewski w swojej książce o cenzurze w PRL publikuje poufną instrukcję cenzorską z 21 lutego 1976 r. Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, na której umieszczono nazwisko satyryka oraz następujące wytyczne: „Wszystkie własne publikacje autorów z poniższej listy zgłaszane przez prasę i wydawnictwa książkowe oraz wszystkie przypadki wymieniania ich nazwisk należy sygnalizować kierownictwu Urzędu, w porozumieniu z którym może jedynie nastąpić zwolnienie tych materiałów. Zapis nie dotyczy radia i TV, których kierownictwo we własnym zakresie zapewnia przestrzeganie tych zasad. Treść niniejszego zapisu przeznaczona jest wyłącznie do wiadomości cenzorów”.

Mimo swoich kłopotów z cenzurą w 1987 r. Młynarski uhonorowany został Nagrodą Ministra Kultury i Sztuki za całokształt twórczości. Co ciekawe, rok później wspólnie z wieloletnim partnerem scenicznym Jerzym Derflem otrzymał nagrodę kulturalną „Solidarności” za recital „Róbmy swoje” i za tytułową piosenkę, która stała się de facto jednym z nieformalnych hymnów związku.

Upadkiem komuny był lekko rozczarowany. Mówił: „Podejrzewam, że kapitał 4 czerwca 1989 r. został w znacznej mierze zmarnowany, liczyłem na więcej. Na zbiorową mądrość, że się ujawni i będziemy dochodzili do kompromisów”.

O przyzwoitości i miłości
Wspomniana piosenka „Róbmy swoje” mogłaby by być mottem jego własnego życia. Mówił o niej: „Najważniejszy w tej piosence wydaje mi się postulat zdrowego rozsądku, że »niejedną jeszcze paranoję/ przetrzymać przyjdzie, robiąc swoje«. Żeby się nie dać zwariować, nie dać się uwieść myślom, które są urojone, nierealne. A jeśli chodzi o plan osobisty tej piosenki, to myślę, że trzeba mieć w życiu jakiś mniej więcej nakreślony cel - ku czemu ja zmierzam, co bym chciał osiągnąć. Są pewne linie, których nigdy nie przekroczę. W każdej sytuacji życiowej staram się, tak jak doradzał Słonimski, zachować przyzwoicie”.

Ale cóż po przyzwoitości, kiedy się jest samotnym? Przecież, jak mówił, „najgorszą rzeczą dla człowieka, a już zwłaszcza dla człowieka piszącego, jest samotność”. Badacze i egzegeci jego twórczości przypominają więc, że napisał całą serię piosenek, które opowiadały o zakochanych Polakach w różnych, poważnych, ale często również błahych sytuacjach: „Polska miłość”, „Kartoflanka” czy „Bynajmniej”. „Byłem nawet z tego znany, że zaproponowałem taki nurt liryczny polskiej miłości, która bywała zabawna, groteskowa, ale jednak zawsze miłością pozostawała” - wspominał.

Nawet jego krytycy przyznawali, że miał ucho perfekcyjnie nastawione na język ulicy. Przez całe życie kolekcjonował potoczne powiedzonka i bawił się nimi, np. w piosenkach „Żorżyk” („Piszę do pana, bo mi żal - norrrmalnie żal”), „Bynajmniej” („Za kim to, choć go przedtem nie znałem,/ przez tłoczny peron się przepychałem?/ Za panią, bynajmniej, za panią!”), „Absolutnie” (śpiewał ją w czołówce serialu „Droga” z Gołasem w roli głównej), „Piosenka o Maryni” czy „Sytuacja” („Nie od dzisiaj znam z relacji pańskie racje,/ ostre one, że ho-ho,/ panie, po co panu to,/ sam pan widzi, jaką mamy sytuację”). Drugiego Młynarskiego już po prostu nie będzie.

Lucjan Strzyga

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.