Złodziej powiedział, że kradł bo był głodny. Proces włamywacza
Kamil C. jest oskarżony o kilkanaście włamań dokonanych w Bydgoszczy. Twierdzi, że na sumieniu ma tylko jedno przestępstwo.
Wyjechałam akurat do sanatorium do Ciechocinka. Zadzwoniła do mnie sąsiadka i powiedziała, że ktoś włamał się do mojego mieszkania - mówi Barbara M., jedna z poszkodowanych w procesie, w którym oskarżony jest Kamil C.
Prokuratura oskarża go o włamanie i ograbienie kilkunastu mieszkań i garażów w Bydgoszczy. Według śledczych oskarżony działał głównie na Górzyskowie i Szwederowie.
Mieszkanie pani Barbary został ograbione na początku stycznia 2014 roku. Sprawca włamał się i wyszedł niepostrzeżenie wynosząc biżuterię rodzinną, telewizor, komplet sztućców, kolekcję monet (m.in. edycję z Janem Pawłem II). Straty wyceniono na około 1 tys. zł. O wiele większe szkody ponieśli jednak bracia Jarosław i Jacek Z., prowadzący firmę handlującą motocyklami. Z ich garażu na terenie Ligi Obrony Kraju, w którym trzymali pojazdy, w lipcu 2014 roku zniknęły trzy motory: dwie maszyny crossowe Yamaha 250 oraz Suzuki DL 650. Wartość skradzionych motocykli oszacowano na około 30 tysięcy zł.
- To jest niemożliwe, by za tę kradzież odpowiadała tylko jedna osoba - zauważył wczoraj Jarosław Z. - Jeden człowiek nie byłby w stanie wyprowadzić i załadować na samochód tych motocykli. Poza tym one miały włączone zabezpieczenia, między innymi blokady kierownicy. Jedna osoba nie mogła wyprowadzić tych motocykli również ze względu na ich gabaryty. Wysokość tych crossowych to około 185 cm.
Z kolei Marek S. właściciel warsztatu samochodowego na Górzyskowie stracił samochód Audi A4 wyceniony na 25 tys. zł. Auto zostało wyprowadzone z garażu pod osłoną nocy w kwietniu 2013 roku. - Około piątej nad ranem syn zauważył, że nie ma samochodu - Marek S. wyjaśniał wczoraj w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy. - Zadzwonił domofonem i zapytał moją żonę, czy tata - czyli ja - gdzieś pojechał. Brama była otwarta, garaż pusty.
Poszkodowany w tej sprawie jest również Henryk R., emerytowany policjant mieszkający przy ulicy Fałata. Do jego mieszkania na pierwszym piętrze bloku włamano się w marcu 2013 roku. - Zniknęły kosztowności, które wyceniam na około 25 tysięcy złotych - mówi R.
Początkowo w tej sprawie prokuratura brała pod uwagę kilku podejrzanych. Wycofali swoje zeznania, a wobec braku dowodów na ławę oskarżonych doprowadzony został tylko Kamil C. Początkowo przyznał się do wszystkich zarzucanych mu kradzieży, których wartość w sumie sięgała 150 tys. zł. Na pierwszej rozprawie w procesie jednak wycofał się z tych zeznań, przyznając się tylko do jednej kradzieży.
- Byłem głody. Tamtego dnia nie jadłem od długiego czasu - opisywał jedyny czyn, do którego się przyznaje. Twierdził, że o pozostałych kradzieżach dowiedział się od swojego kuzyna. Grozi mu dziesięć lat więzienia.