Złe prawo, ale nasze prawo
Formalnie nic nie grozi Polsce za paraliż Trybunału Konstytucyjnego. Ale wkrótce możemy zostać sami.
W ubiegłym tygodniu zapadły ostateczne decyzje rządu PiS w sporze z Komisją Europejską na temat stanu polskiej demokracji. Premier Beata Szydło podpisała odpowiedź do KE, z której wynika, że nie widzi żadnej możliwości wykonania zaleceń dotyczących sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Premier powiedziała wprost, że „Nie będziemy wprowadzać do polskiego porządku prawnego żadnych zaleceń, które są niezgodne z interesem polskiego państwa i obywateli”.
Czy w ten sposób Polska odwróciła się plecami do europejskiej wspólnoty? Jakie mogą być unijne retorsje wobec naszego kraju? Formalnie odmowa przyjęcia zaleceń „rządu” UE grozi sankcjami. Chodzi o to, że Bruksela ma prawo wystąpić z wnioskiem do przedstawicieli wszystkich rządów państw członkowskich o stwierdzenie poważnego zagrożenia rządów prawa w Polsce. Później, jeśli dojdzie do takiej sytuacji, wniosek ów musi zostać poparty przez 4/5 rządów wspólnoty. Procedurę zakończyć może nałożenie sankcji na nasz kraj zgodnie artykułem 7 Traktatu z Lizbony. Ale do stwierdzenia łamania praworządności konieczna jest jednomyślność wszystkich państw. A takiej nie będzie - premier Węgier Victor Orban już zapowiedział, że za-blokuje ewentualną procedurę wobec Polski.
- To dlatego w czwartek rząd w arogancki sposób odpowiedział Komisji Europejskiej i, jak zwykle, podparł się propagandowym kłamstwem, że nie łamie polskiego i europejskiego prawa - ocenia Tomasz Lenz, poseł PO i członek sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych.
Plecami do Europy
Lider regionalnej Platformy dodaje, że rząd de facto Jarosława Kaczyńskiego odwrócił się plecami do Europy. Obraża francuski rząd, z Niemcami mamy ledwo poprawne stosunki, Wielkiej Brytanii nie będzie w Unii. - A to przecież druga gospodarka kontynentu - podkreśla poseł Lenz. - To kto nam zostanie? Czasy są nieprzewidywalne, ale już dziś możemy powiedzieć, że w trudnych sytuacjach nie możemy liczyć na pomoc wspólnoty.
Odpowiedź rządu dla Komisji Europejskiej wydaje się zaskakująca także w tym fragmencie: „Zalecenie Komisji oparte jest na nieuprawnionej tezie o zasadniczej roli Trybunału Konstytucyjnego w zapewnieniu w polskim systemie prawnym praworządności w Polsce”. Według rządu taką rolę pełni... Trybunał Stanu i prezydent.
- W sensie wizerunkowym Polska traci i jeśli chodzi o literę prawa, to odpowiedź rządu jest falstartem - mówi prof. Janusz Golinowski, politolog z bydgoskiego UKW. - Natomiast jeśli weźmiemy pod uwagę ducha prawa, to zmienia postać rzeczy i nie rozdzierałbym szat. PiS w kontekście swojego elektoratu robi dobrą robotę, bo mamy dziwne czasy. Interesy narodowe coraz częściej krzyżują się ze wspólnotowymi, a władze Unii selektywnie interesuje się problemami różnych państw.
Profesor Golinowski dodaje, że w sytuacji rozchwianej Europy dbałość o interesy państwa nie jest czymś złym. - Tym bardziej że Unia nie ma pomysłu, jaką Europę chce tworzyć, a np. poziom nadmiernego zadłużenia Włoch, Hiszpanii, Grecji nie zmniejszył się, tylko wzrasta. Wobec rzeczywistych problemów wspólnoty sprawa Polski jest trzeciorzędna.
Już w piątek Komisja Europejska potwierdziła, że otrzymała dziesięciostronicową odpowiedź polskiego rządu i zapewniła, że przestudiuje ją dokładnie. Szefem zespołu analizującego nasze stanowisko będzie wiceprzewodniczący KE Frans Timmermans, ostro krytykowany przez PiS.
- To, co robi rząd Beaty Szydło, można nazwać dyplomacją widelcową - twierdzi z kolei Michał Stasiński, przedsiębiorca i poseł Nowoczesnej. - PiS we wszystkich widzi wrogów, a jeśli ich nie ma, to ich sobie tworzy. To bardzo źle wróży, ponieważ w Unii mamy do załatwienia bardzo wiele rzeczy.
Jedną z nich jest pomysł tzw. dyrektywy o delegowaniu pracowników. Bogate kraje Europy bronią się przed tańszymi firmami i pracownikami z naszego regionu, będącymi dla nich dużą konkurencją. By to zmienić, forsują prawne rozwiązania, by Polakom, Litwinom, Bułgarom czy Rumunom polscy pracodawcy płacili tyle samo, co ich odpowiednikom w krajach Zachodu. - Z oczywistych względów - tłumaczy poseł Stasiński - będzie to zabójcze dla naszych firm, bo przestaniemy być konkurencyjni i będziemy musieli zwijać z Zachodu nasze przedsiębiorstwa. I pracę we Francji, Holandii, Niemczech czy Belgii stracą setki tysięcy rodaków. Czy możemy w tej sytuacji szukać sojuszników we Francji i Unii?
Polska rzeczywiście od dawna sprzeciwia się wprowadzeniu tej dyrektywy. Proponowane zmiany znacząco zwiększą koszty polskich firm delegujących pracowników za granicę, a w konsekwencji spowodują przegrane w niemal każdym przetargu w krajach Zachodu.
Rząd nie zmieni zdania
- Najbardziej obawiam się tego - mówi europoseł SLD Janusz Zemke - że odpowiedź naszego rządu jest ostateczna i klamka, niestety, zapadła. Nie wierzę, by premier Szydło zostawiła sobie jakieś pole do dyskusji z Komisją Europejską.
- Najpierw powiedziano, że Komisja Wenecka nie ma nic do powiedzenia, teraz to samo usłyszała Komisja Europejska. Oczywiście, sprawa polskiego trybunału nie jest w Brukseli najważniejsza - komentuje europoseł. - Nie sądzę również, by doszło do nałożenia sankcji, ale musimy liczyć się z tym, że KE nie będzie już życzliwie tolerowała naszych błędów np. przy rozliczaniu naszych projektów.
Ale bydgoski poseł PiS Łukasz Schreiber, podobnie jak jego partia, nie widzi większego problemu. - Zarzuty Komisji Europejskiej są bezpodstawne i tendencyjne. Prawo w Polsce jest przestrzegane, nie ma mowy o tym, że rząd niszczy demokrację. Stanowienie polskiego prawa jest tylko w gestii polskiego parlamentu. Nie wierzę, by Komisja Europejska była w stanie nałożyć na Polskę jakieś sankcje. Groziła tym samym Węgrom, a tam chodziło o zmianę konstytucji. I nic się nie stało.