Zjednoczone Królestwo po Brexicie może rozpaść się na kawałki
Oficjalnie rozpoczął się już Brexit, a brytyjskie społeczeństwo jest wyjątkowo podzielone. Niepodległością straszy już prounijna Szkocja, która będzie zabiegać o drugie referendum, nie wiadomo również co zadecyduje Irlandia Północna. O oba kraje będzie jednak walczyła premier Theresa May.
Brexit podzielił brytyjskie społeczeństwo, a teraz podzielić może także brytyjskie terytorium. Kiedy premier Theresa May w środę napisała list do przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska i uruchomiła art. 50 Traktatu Lizbońskiego, z pewnością zdawała sobie sprawę, że zbliżające się żmudne negocjacje na linii Londyn - Bruksela to nie jedyny problem jej rządu. O drugie referendum walczy bowiem zażarcie Szkocja, która w unijnym referendum głosowała za zostaniem w UE, a o połączeniu się równie prounijnej Irlandii Północnej do Irlandii zaczęli mówić niektórzy parlamentarzyści.
Chęć przeprowadzenia drugiego referendum niepodległościowego (pierwsze przeprowadzono trzy lata temu: za pozostaniem w Wielkiej Brytanii zagłosowało 55 proc., a za utworzeniem oddzielnego państwa - 44 proc.) pierwsza minister Szkocji Nicola Sturgeon zadeklarowała w pierwszej połowie marca. - Wolałabym, żebyśmy nie musieli dokonywać takiego wyboru, ale musimy - powiedziała szefowa szkockiego rządu, nie ukrywając, że na decyzję o referendum wpłynął właśnie Brexit. Jak podkreśliła Sturgeon, wyjście Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty, przeciwko któremu w czerwcowym referendum unijnym opowiedziało się aż 62 proc. Szkotów, zagraża nie tylko szkockiej gospodarce, ale również całemu społeczeństwu oraz samej demokracji. - Brytyjski rząd miał wiele okazji, aby pójść na kompromis - dodała Sturgeon.
Szkocka pierwsza minister chciałaby przeprowadzić referendum między 2018 a 2019 r., czyli jeszcze przed definitywnym wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Jeśli negocjacje pójdą zgodnie z planem wyjście Londynu z UE nastąpi w marcu 2019 r. Plany szkockiego rządu poparł już parlament w Edynburgu, tzw. Holyrood - za referendum było 69 parlamentarzystów, przeciwko - 59. Jak relacjonuje magazyn „Vice”, atmosfera pod siedzibą parlamentu podczas wtorkowych obrad przypominała klimat filmowego hitu Mela Gibsona „Braveheart. Waleczne serce” o powstaniu Szkotów przeciwko rządom Anglików w XIII w. Szkoccy nacjonaliści machali flagą kraju i wykrzykiwali hasła „Za Albę!” [Alba to nazwa Szkocji w języku gaelickim szkockim - red.]. - Przez ponad 300 lat jesteśmy rządzeni przez państwo, które ma nas gdzieś. Oni tylko biorą i biorą, a w zamian dają nam zaledwie kieszonkowe - powiedział „Vice” 55-letni Szkot Fin Kenny, który pod budynkiem parlamentu cieszył się ze zgody na referendum.
Jednak radość szkockich nacjonalistów może być przedwczesna. Brytyjska premier Theresa May dała bowiem dobitnie do zrozumienia, że parlament w Londynie nie wyrazi zgody na drugie referendum - a bez tego nie będzie ono możliwe. Podczas posiedzenia parlamentu w Londynie w środę, tuż po podpisaniu listu do Donalda Tuska i rozpoczęcia Brexitu, May stwierdziła, że Szkocka Partia Narodowa (SNP) żąda dla Szkocji odrębnego traktowania, tylko dlatego, że większość Szkotów głosowała w referendum unijnym na „tak” dla Unii Europejskiej. - Mój własny okręg wyborczy też głosował za pozostaniem w UE, ale głos należał do całej Wielkiej Brytanii - zauważyła premier i przypomniała, że aż 400 tys. zwolenników SNP optowało za wyjściem ze Wspólnoty. - Chyba o tym zapomnieliście - zwróciła się do jednego z parlamentarzystów.
Theresa May próbowała też ułagodzić nacjonalistów. - Umocnimy unię naszych czterech narodów, które tworzą Zjednoczone Królestwo [Anglia, Szkocja, Walia, Irlandia Północna - red.] - zapewniała May. Premier obiecała również czterem wewnętrznym administracjom większą władzę i podkreśliła, że podczas negocjacji z UE będzie kierowała się dobrem „każdego narodu i regionu Wielkiej Brytanii”.
Nie przekonuje to Nicoli Sturgeon, która zapowiedziała, że jeszcze w tym tygodniu złoży formalną prośbę o zorganizowanie nowego referendum. - Twarde stanowisko brytyjskiego rządu w sprawie Brexitu to ryzykowana gra i nawet już teraz jasne jest, że ostateczna umowa [z UE - red.] będzie gorsza pod względem ekonomicznym niż obecne uregulowania. Prawdopodobnie znacznie gorsza - mówiła pierwsza minister Szkocji. Z kolei Angus Robertson, zastępca przewodniczącego SNP, zarzucił Theresie May w środę w parlamencie, że nie traktuje poważnie lokalnych rządów Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. - Powiedziała Pani, że Brexit zjednoczy Wielką Brytanię, ale tak nie będzie. Pod tym względem nie jest to więc wcale Zjednoczone Królestwo i musi Pani uszanować różnice dzielące wszystkie narody Wielkiej Brytanii. Jeśli dalej będziecie nieprzejednani, sprawicie, że szkocka niepodległość będzie nieunikniona - mówił Anderson.
Zarówno rządowi Sturgeon, jak i May może zagrozić jednak sceptycyzm unijnych liderów wobec żądania Londynu, aby jednocześnie prowadzić negocjacje dotyczące warunków wyjścia Wielkiej Brytanii z UE oraz handlu. Na ten pomysł nie zgodziła się już kanclerz Niemiec Angela Merkel. Oznacza to dla Szkocji, że brytyjski rząd nie będzie miał w ciągu tych dwóch lat czasu na przeprawę z gabinetem w Edynburgu. Sama May zapowiedziała już także, że wszystkie ewentualne rozmowy mogą się zacząć dopiero po Brexicie. Wielkiej Brytanii nie śpieszy się bowiem z referendum, które może pozbawić ją Szkocji, a tym samym zysków z wydobycia ropy naftowej z dna Morza Północnego, rybołówstwa czy produkcji whisky.
Jednak jak zauważa magazyn „Vice”, od czerwcowego referendum prounijne zapędy Szkotów trochę już osłabły. Szkocka opinia publiczna krytykuje też Sturgeon, liderkę SNP, że wykorzystuje Brexit w walce o niepodległość, której nie pragnie aż tak wielu Szkotów, jak mogłoby się wydawać. Z opublikowanego w tym roku sondażu wynika, że za odłączeniem się Szkocji od Wielkiej Brytanii jest obecnie 46 proc. ludzi, a to wciąż za mało by wygrać referendum.
Problem może stanowić też Irlandia Północna, której aż 56 proc. mieszkańców głosowało w czerwcu za pozostaniem we Wspólnocie (za jej opuszczeniem było 44 proc.). Theresa May zapowiedziała, że jednym z głównym punktów negocjacji z Brukselą będzie zachowanie otwartej granicy dzielącej Irlandię Północną od Irlandii, jednak niektórzy parlamentarzyści, m.in. z irlandzkiej partii nacjonalistycznej Sinn Féin, już zapowiedzieli, że Irlandia Północna powinna mieć prawo do odłączenia się od Zjednoczonego Królestwa.
To wszystko za sprawą tzw. porozumienia wielkopiątkowego (Good Friday Agreement) z 1998 r., które zakończyło konflikt w Irlandii Północnej. W jego treści znajduje się zapis, że Wielka Brytania powinna zapewnić Irlandii Północnej możliwość zorganizowania w przyszłości niepodległościowego referendum. Jeśli więc taka będzie wola północnoirlandzkiego rządu, kraj może odłączyć się od Wielkiej Brytanii i podłączyć się do Irlandii. Oznacza to więc, że Irlandia Północna nie będzie musiała jako oddzielne państwo ubiegać się ponownie o przyjęcie do Unii Europejskiej, jak byłoby w przypadku Szkocji, gdyby ta zdecydowała się na niepodległość.
Do tej propozycji brytyjskich parlamentarzystów także nawiązała już w środę w parlamencie Theresa May. - Oczywiście zależy nam na działaniu w interesie Irlandii Północnej - powiedziała brytyjska premier, zaznaczając, że rząd będzie przestrzegał porozumienia wielkopiątkowego. Podkreśliła jednak: „Nasz manifest był jasny: preferujemy, żeby Irlandia Północna pozostała w obrębie Zjednoczonego Królestwa i nigdy nie będziemy w tej kwestii neutralni”.