Zimoch: Ja generalnie nie lubię sztampy
Od kilku dni w łódzkich autobusach i tramwajach przystanki zapowiada jeden z najsłynniejszych komentatorów sportowych, związany z Łodzią Tomasz Zimoch. MPK podpisało z nim umowę na 25 tys. złotych
Jest Pan dumny, że został głosem MPK w swoim rodzinnym mieście?
Duma to za dużo powiedziane. Jestem tylko małym żuczkiem. Dziękuję za zaproszenie. Jest mi bardzo miło. Wszystko rozpoczęło się od propozycji kibiców Widzewa. Oni chcieli, by przystanek przy stadionie tego klubu był inaczej przedstawiany w środkach komunikacji miejskiej. Później ta propozycja się rozszerzyła. Ze strony MPK wyszła inicjatywa, żebym zapowiadał przystanki także w innych miejscach Łodzi.
Był Pan zaskoczony tą propozycją?
Na pewno. Jest to odważna propozycja. Tym bardziej że zaproponowałem, żeby oprócz oficjalnych nazw przystanków pojawiły się komunikaty trochę w innym stylu. Nie takie typowo służbowe, informacyjne. Żeby na przykład komunikaty ostrzegające przed kieszonkowcami miały trochę inną formę. Ja generalnie nie lubię sztampy. Cieszę się, że ta moja propozycja została życzliwie przyjęta. Pojawiają się więc ciekawe zdania, komunikaty, są wypowiedzi o Łodzi znanych osób.
Miał Pan wiele pracy, bo trzeba było zapowiedzieć wszystkie przystanki, a ich jest sporo...
No tak. Tym bardziej, że każda nazwa była nagrywana dwu-, trzykrotnie, po to żeby wybrać coś odpowiedniego. Mam na szczęście bardzo dobrą realizatorkę, z którą to robiłem. Jednak pewne rzeczy wymagały dopieszczenia.
Są przystanki, do których ma Pan szczególny sentyment?
Będą to na przykład przystanki na łódzkich Stokach, gdzie się wychowałem. Tramwajem linii 12, gdy byłem mały, jeździłem na stadion Łódzkiego Klubu Sportowego. „Siedemnastką” wracałem z tego stadionu z ojcem z Nowego Złotna na Stoki. W przyszłości chciałbym, aby w tych zapowiedziach nie były podawane tylko oficjalne nazwy. Łodzianie znają swoje miasto. Ale przecież środkami komunikacji miejskiej jeżdżą też ludzie, którzy tu przyjeżdżają z zewnątrz. Dodałbym więc jeszcze jakiś komentarz przybliżający historię Łodzi, charakterystycznych miejsc. Przy przystanku w pobliżu Szkoły Filmowej mógłby znaleźć się komentarz, że to miejsce słynnych schodów Polańskiego. Szedłbym w takim kierunku. Trzeba iść z duchem czasu. Ale generalnie fajnie, że MPK tak odważnie postąpiło. Powinna się tylko poprawić się głośność tych komunikatów. Byłem przez weekend w Łodzi, jeździłem tramwajami i moim zdanie na razie te komunikaty są za ciche i przez to nieczytelne. Zgodził się ze mną prezes MPK. Nawet przy mnie dzwonił i prosił, by poprawić głośność. Przy czym problem polega na tym, że trzeba to zrobić w każdym tramwaju. Nie zrobi się tego odgórnie, przez naciśnięcie klawisza komputera. Sam tramwaj, stukot kół nie powinien zagłuszać tego, co jest najistotniejsze. Jeśli jest nagranie, to po to, żeby było słyszalne.
Spędził Pan wiele czasu w łódzkich tramwajach. Dojeżdżał nimi do liceum, na Wydział Prawa Uniwersytetu Łódzkiego...
No jasne! Na Stokach przy ul. Giewont znajdowała się krańcówka tramwajowa. Zresztą przy szkole podstawowej, do której chodziłem. Tramwajem dojeżdżałem też do liceum. Nawet wyskakiwałem z niego podczas jazdy. Dziś powiem, że była to głupota. Ale wtedy uznawałem to za wyższą szkołę dorosłości. Pamiętam tramwaje z pomostami, rozsuwanymi drzwiami. Tak jak tramwaj z numerem zero.
Co to za tramwaj?
Jeździł ulicą Główną. Pamiętam też konduktorów w tramwajach, którzy siedzieli na tylnym pomoście. Konduktor dawał sygnał motorniczemu, że ma ruszać. Zimą na Stokach tramwaj uznawaliśmy jako wyciąg narciarski, a raczej saneczkowy.
Jak to?
Przy zimach, jakie były dawniej, zjeżdżaliśmy sankami dwa przystanki w dół. Potem nie podchodziliśmy, tylko wsiadaliśmy w tramwaj i jechaliśmy do góry.
Pewnie na gapę?
Rzadko jeździłem na gapę. Ale może i wtedy jeździliśmy bez biletu? Pamiętam też czasy, że oblężenie tramwajów było tak wielkie, że wisiało się na pomostach. Mówiło się, że jeździ się na „winogrono”. Tłoczno było zwłaszcza po meczach na stadionie ŁKS-u. Wracało się w takim ścisku, tłoku, wisząc na stopniach tramwaju. Mam wiele wspomnień związanych z łódzkimi tramwajami, ale też autobusami. Kiedyś autobus linii 57 kursował między placem Wolności a placem Niepodległości, ulicą Piotr-kowską. Tabor stanowiły jelcze. Marzeniem niemal każdego było usiąść koło kierowcy. To było coś fantastycznego! Tylko nie każdy kierowca na to pozwalał. Zawieszona tabliczka informowała, że trzeba było mieć skończone 14 lat. Tak więc trzeba było wyglądać na młodziaka.
Z sentymentem przyjeżdża Pan do Łodzi?
Jasne! Przecież jestem łodzianinem. Bardzo cieszę się, że moje miasto tak się zmienia. Jestem pod wielkim wrażeniem tych zmian, które tu zachodzą. Jestem dumny z tego. Opowiadam o tym wszystkim moim znajomym. W czasie ostatniego pobytu zorganizowano akurat Dzień Sushi. Przeczytałem, że ma miejsce przy ul. Piotrkowskiej 217. Zacząłem się zastanawiać, gdzie to jest. A tu się okazało, że to fantastyczne miejsce. Byłem zaskoczony, jak wykorzystano podwórka. To wspaniały pomysł. Mam tylko małe zastrzeżenia do komunikacji miejskiej.
To znaczy?
Rozmawiałem o tym z prezesem MPK. Brakuje mi tej jasności, przejrzystości. Dawniej wiedziałem, że „dziesiątka” jedzie z Retkini na Widzew. A teraz mamy tramwaje przykładowo 10 A, 10 B. Nie wiem, czy to strzał w dziesiątkę. Zamiast 10 A, 10 B lepiej było dać linii nowy numer, na przykład 11. Cieszę się za to, że na przystankach są przejrzyste tablice i plany.
Zostawmy już komunikację miejską i przejdźmy do sportu, który jest Pana żywiołem. Cieszy się Pan pewnie, że polska reprezentacja w piłce nożnej odnosi zwycięstwa i jest blisko wyjazdu na mundial.
Bardzo się z tego cieszę. To świadczy o postępie, jaki czyni drużyna Adama Nawałki. Cieszę się, że jemu się udaje. Pamiętam, że gdy zostawał selekcjonerem polskiej kadry, towarzyszyła mu spora doza nieufności, niepewności. Z drugiej strony jest chyba najmniej znanym trenerem reprezentacji w całej historii polskiej polskiej piłki. Proszę zwrócić uwagę jak Adam Nawałka jest „wycieniowany”. On nawet nie jest aktorem drugiego czy trzeciego, a pewnie i czwartego planu. Jest dyskretny, małomówny. Wypowiada się tylko na konferencjach prasowych i to też takimi schematami. Ja to rozumiem. Przyjął taką formę, może chce mieć święty spokój? Pomyślałem, że początkowo było to spowodowane tym, że sam nie wiedział, jak to wszystko się potoczy. Teraz być może jest to jakaś polityka prowadzenia reprezentacji. Mnie to martwi, że niewiele o nim wiemy. Nawałki jest za mało w mediach, na co dzień, ale należy to przyjąć i uszanować.
Wiele osób podkreśla, że najwięcej reprezentacji daje Robert Lewandowski, gdyby nie on to nie wiadomo, jak by to wszystko wyglądało...
Na pewno. Fajnie byłoby, gdyby przy tych ocenach naszej reprezentacji mówić szczerze, żeby nie zaklepywać pochwałami zawodników. W ostatnim czasie zagłaskana była reprezentacja młodzieżowa. Potem, gdy dochodzi do rozczarowania, to nie wiemy, jak sobie z tym poradzić. Cieszmy się z tego, co jest, ale gdy zauważamy coś złego, to mówmy o tym otwarcie. Nawet gdy dotyczy to kogoś bardzo znanego.
Robert Lewandowski to idol na miarę dawnych gwiazd futbolu?
Mamy inne, nieporównywalne czasy. Jak porównywać czasy Włodzimierza Lubańskiego z tymi, w których żyje Robert Lewandowski? Świat idzie tak naprzód, teraz słowo idol ma zupełnie inne znacznie dla młodych ludzi. Kiedyś wywieszało się plakaty, biegało się, żeby obejrzeć Lubańskiego na treningu. Teraz młodzież ma swych idoli na wyciągnięcie ręki, w internecie, telewizji, grach komputerowych.
Jak Pan patrzy na łódzkie drużyny piłkarskie, które grają w III Lidze?
Martwię się. Jest mi smutno. Łódź pięknieje, ale futbolowo jednak nie. Byłem ostatnio na meczu siatkarzy w hali Atlas Arena i przypomniałem sobie to miejsce z dawnych czasów. Grały tu siatkarki, koszykarki, koszykarze z Wojtkiem Fiedorczukiem. Dlaczego tak łatwo to uciekło? Dlaczego nie można tu zbudować silnej drużyny? Wszyscy mówią, że trzeba być optymistą. Choć łatwiej coś zburzyć, trudniej odbudować.
Widzew ma piękny stadion
Jest przepiękny, tylko nie stadion gra, a piłkarze. Panującej na niej atmosfery mogą zazdrościć drużyny grające w ekstraklasie. Niedawno rozmawiałem z kibicami Widzewa spoza Łodzi. Twierdzili, że nie można oceniać tego, w której lidze gra ten zespół. Kibice i tak będą kochać tę drużynę i przychodzić na mecze. Przywiązanie do klubu zostaje na lata. To fajne, choć lepiej by było, aby Widzew i ŁKS grały w eks-traklasie.
A co Pan teraz robi?
Robię bardzo wiele rzeczy. Myślałem, że będę miał więcej czasu, a mam go coraz mniej. Co tydzień przeprowadzam rozmowy do tygodnika „Angora”. Nie dotyczą tylko sportu. Bardzo mnie to wciągnęło. Ostatnio szczególnie przeżyłem rozmowę z ojcem Pawłem Gużyński, dominikaninem. W związku z tym odwiedziłem go kilka razy w Łodzi. Łodzianie powinni się cieszyć, że taka postać, taki duchowny i mądry człowiek mieszka w ich mieście. Pisze niezwykłą pracę doktorską. Jej temat wywoła lawinę dyskusji, pewnie nie zabraknie hejtu.
Wracając do mnie, to w każdą niedzielę, wieczorem o godzinie dwudziestej, mam audycję w Radiu Zet „Zimoch na gorąco”. Przez wakacje będzie miała przerwę. Nie jest to typowy magazyn informacyjny. Mam też kilka innych form pracy i pomysłów. Niektóre są związane z Łodzią. Może uda mi się je zrealizować.