Zielono mi. Obietnice Jacka Majchrowskiego
Prezydent Krakowa obiecał podczas inauguracji swej kampanii, że jeśli po raz piąty zostanie wybrany, uczyni z miasta prawdziwe królestwo zieleni, przekazując na nią co roku 150 mln zł.
Naprawdę nie mogę uwierzyć, że doradcy profesora uznali poruszenie akurat tego tematu za katalizator wzrostu poparcia.
Ja bym raczej starał się omijać szerokim łukiem tę kwestię, by nie wysłuchiwać potem żartów o tym, że prezydent chce przeprowadzić wyjątkowy na skalę świata eksperyment tworzenia zieleni w mieście, które wcześniej zabetonował. No ale oczywiście obiecać można wszystko, licząc na kiepską pamięć krakowian.
Niestety, wielu z nich nie cierpi bynajmniej na sklerozę i chyba najbardziej pamięta „zielony” eksperyment na Kazimierzu, gdzie urzędnicy postanowili wysmarować zieloną farbą ulicę i chodniki przy placu Nowym, po czym ustawić tam zużyte plastikowe sofy z Wiednia.
Jeśli chodzi o prawdziwą zieleń, to mam łatwiejszy pomysł na pozyskanie nowych głosów niż obiecanki cacanki. Jest w centrum Krakowa wielki obszar zielony zwany Plantami. Spacerują po nim w weekendy tłumy wyborców, w najróżniejszym wieku.
Zmuszone są oddawać się relaksowi w towarzystwie pijanej żulii, załatwiającej swoje fizjologiczne potrzeby na oczach dzieci i wymuszającej pieniądze od przechodniów, co przez kilka lat obserwowałem jako mieszkaniec tej okolicy.
Wiem, do wyborów zrobi się zimno i część tych nieszczęsnych ludzi opuści Kraków, jednak byłoby dobrze dla słupków sondażowych prezydenta, gdyby chociaż dla efektu wysłał na Planty Straż Miejską, dzięki której ludzie poczują się bezpieczniej, a elektorat nie będzie miał wrażenia, iż służba ta została powołana jedynie w celu zbierania myta od właścicieli aut.