ZIELONA GÓRA. Z Bukowiny wprost do miasta pełnego... sadów. Zielona Góra we wspomnieniach Jadwigi Brzezińskiej
Stare fotografie, które wciąż przechowuje Jadwiga Brzezińska, stały się okazją do wspomnień. O dawnych mieszkańcach Zielonej Góry, którzy budowali ją po wojnie, o zabawach, ale i trudach codzienności. I o tym, jak pełne zieleni było to miasto.
Piękny dom przy ul. Wrocławskiej. Wokół pełno zieleni, spokój. Enklawa w centrum hałaśliwego miasta. Od progu wita mnie Jadwiga Brzezińska. Głowę ma pełną wspomnień i chciałaby się nimi podzielić. Każde z nich to szansa na przeniesienie się do miasta sprzed wielu lat...
Dawniej było tutaj mnóstwo sadów
- Tutaj, gdzie mieszkam przez całe życie, dawniej były same sady: grusze, jabłka, czereśnie rosły przy samej alei Słowackiego. Chłopaki je zrywali - opowiada zielonogórzanka. - A niby dlaczego dziś osiedle Morelowe nazywa się właśnie tak? - dodaje z uśmiechem. I winnice. A na nich małe, ale dobre winogrona. Ulica Spółdzielcza, Podgórna - tonęły w zieleni. Wieża Braniborska stawała się miejscem zabaw.
- Bawiliśmy się tam od rana do wieczora - wspomina mieszkanka. - Wołało się sąsiadów, chociażby z ulicy Pięknej i grało się od rana do wieczora w piłkę.
Potem wszystko zaczęło się zmieniać. Pani Jadwiga pamięta jeszcze budowę komendy policji w latach 50. I kolejne domy, których było coraz więcej, a potem bloki, sklepy. To wszystko budowało się na jej oczach. A przecież dawniej na sankach bez problemu zjeżdżało się niemal... do samej Polskiej Wełny!
Z Bukowiny do Zielonej Góry
Pani Jadwiga do Zielonej Góry przyjechała w czerwcu 1945 roku. Wagonami, razem z ciocią. Ta się nią zajęła, ponieważ mama nie dożyła tej podróży. Umarła na tyfus jeszcze na Bukowinie.
- Mamcia tutaj już nie dojechała... - mówi pani Jadwiga.
Najpierw było mieszkanie na Chynowie, potem w Starym Kisielinie i wreszcie dom przy Wrocławskiej. Piękny, zadbany. Przed nim szpaler topoli. A w nim? Sprzęt po poprzednich właścicielach, nawet firanki w oknach.
- Wszystko po nich zostało - mówi szczerze mieszkanka Zielonej Góry.
Ojciec walczył w 1 Armii Wojska Polskiego. Był ranny, do dziś pani Jadwiga pamięta jego bliznę na szyi. Po wojnie zaczął szukać rodziny. Ktoś go rozpoznał w pociągu, gdzieś koło Leszna. I powiedział mu: „Panie Jackowski, niech pan dalej nie jedzie, pana rodzina jest w Zielonej Górze”. Udało im się odnaleźć.
Pani Jadwiga z dumą prezentuje kolejne fotografie ojca, szanowanego mieszkańca. Ze spotkań cechu rzemieślników, z przyznawania nagród, Winobrania. Ojciec był rymarzem, otworzył zakład przy Jedności. Prowadził go przez wiele lat. I kolejne zdjęcia. Tym razem jest na nich brat, który uczył się fachu cukiernika.
Dobrze i fajnie się dawniej żyło
Pani Jadwiga zaś całe życie przepracowała w banku przy ul. Sikorskiego. Jego dyrektorem był wtedy Kazimierz Jurga. - Wspaniały człowiek - mówi zielonogórzanka. - Dobrze i fajnie nam było.
Bo i ludzie chętnie się spotykali. A to na potańcówce w restauracji na ulicy Jedności, w Topazie, w Hali Ludowej.
- Można było potupać - śmieje się zielonogórzanka.
A to na filmach w nieistniejącym już kinie Włókniarz, w którym bilety nie były wcale drogie. Na nie pani Jadwiga chętnie chodziła wieczorami z mężem. Każdy każdego znał. Do dziś pani Jadwiga mogłaby wymienić, kto dawniej w jakim domu mieszkał przy ul. Wrocławskiej, Lwowskiej. Żyło się inaczej niż dziś. A Zielona Góra we wspomnieniach jawi się jako piękne miasto.
ZOBACZ TEŻ: Po wojnie biegaliśmy po okolicznych zielonogórskich schronach, czy wspomnienia Pionierki naszego miasta
[polecane] 19071451, 16811707, 16524545, 16270943, 5388894;1; TO WARTO ZOBACZYĆ[/polecane]