Zginął, bo nie podeptał różańca. Błogosławiony ks. Józef Kowalski z Siedlisk koło Rzeszowa
80 lat temu, 4 lipca 1942 roku, w obozie Auschwitz-Birkenau został zamordowany błogosławiony ks. Józef Kowalski, salezjanin pochodzący z Siedlisk koło Rzeszowa
Rankiem 4 lipca stojący przy bloku numer 2 zbiornik z fekaliami jest wyjątkowo ciężki. Do jego dźwigania kapo Hans Lugen (zniemczony Polak Błażejewski) wyznacza aż czterech więźniów. Po pewnym czasie wyróżniający się okrucieństwem kapo Józef Mitas zaczepia znajomego ks. Józefa Kowalskiego – Stefana Boratyńskiego. Wskazuje mu unurzane w fekaliach ciało, leżące nieopodal bloku karnej kompanii: – Gnojku, twój przyjaciel jest załatwiony. Załatwiliśmy go z rapportführerem Palitzschem. Boratyński stwierdza, że są to zwłoki i numer obozowy ks. Józefa.
Ale zanim do tego dochodzi, w ostatni dzień maja 1942 roku do Auschwitz dociera wiadomość, że 60 kapłanów – wśród nich ks. Józef Kowalski – zostanie przetransportowanych do Dachau, gdzie – jak sądzono – są większe możliwości przetrwania.
Podepcz to!
Jednakże 2 czerwca dochodzi do incydentu, który przekreśla te plany, przynajmniej w odniesieniu do ks. Józefa. – Stoimy nadzy w łaźni obozowej – wspomina współwięzień, ks. Konrad Szweda. – Przychodzi oficer raportowy – Palitzsch. Pada komenda „baczność”. Dowódca raportowy przechodzi obok więźniów. Spostrzegł, że ks. Józef Kowalski trzyma coś w zaciśniętej garści. „Co masz w ręku?” – pyta Palitzsch. Ks. Kowalski milczy. Dowódca uderza silnie w jego rękę, na ziemię wypada różaniec. „Podepcz to!” – krzyczy rozwścieczony oficer. Ks. Kowalski tego nie uczynił. Dowódca Palitzsch, zrażony stanowczą postawą ks. Kowalskiego, wyłączył go z naszego transportu. Zrobiło to na nas głębokie wrażenie. Wiedzieliśmy, że za różaniec czeka go karna kompania i surowe kary.
Ks. Józef zapewne ma świadomość, że odmową wykonania rozkazu Palitzscha tak jakby podpisał na siebie wyrok śmierci i że może być kolejną ofiarą krwawego oświęcimskiego kata. Ks. Zygmunt Ruszczak stara się pocieszać współbrata, że to pewnie jakieś nieporozumienie. Ks. Józef odpowiada: – Zygmuś, ja wiem, że pójdę stąd tam! – i wskazuje na niebo.
Ale nie zostaje zamordowany od razu. Perfidia oprawców polega na tym, że przenoszą ks. Józefa do karnej kompanii, która mieściła się wtedy w bloku nr 2 w Brzezince (Birkenau), by tym łatwiej znęcać się nad nim i go poniżać. Nie brakuje tam esesmanów i kapo – sadystów bijących i mordujących głodnych i wycieńczonych więźniów. Polscy więźniowie zostają zmuszeni do kopania rowu odwadniającego, zwanego „królewskim”.
Po ucieczce ok. 50 więźniów oprawcy mszczą się na Polakach – rozstrzeliwują tych, których udało się złapać, następnego dnia kolejnych dwudziestu, a około 320, wśród których jest ks. Kowalski, kierują do komory gazowej. Z nieznanych powodów kilku więźniów, wśród nich ks. Józef, zostaje wycofanych z kolumny idącej już na zagazowanie.
Modlitwa na beczce
Józef Kowalski, choć ocala życie, jest najbardziej dręczonym więźniem karnej kompanii. Kapo, którzy wiedzą, że jest księdzem, przy każdej okazji biją go i znęcają się nad nim. 3 lipca 1942 roku podczas kopania rowu prześcigają się w okrucieństwie wobec kapłana, nie dając mu spokoju nawet podczas przerwy obiadowej. Dla rozrywki zrzucają go z nasypu na dno głębokiego, bagnistego dołu. Po chwili wyciągają go, od stóp do głowy ubrudzonego cuchnącym szlamem. Przy akompaniamencie szyderstw zapędzają ks. Kowalskiego kijami do beczki.
Kapo Sepp drwi: – Duszyczki ci uciekają, wskakuj czym prędzej na beczkę, by udzielić owieczkom ostatniego błogosławieństwa na drogę do nieba. Bez twojego drogowskazu i bez twojej przepustki ich nie przyjmą.
Ks. Kowalski wspina się na beczkę, klęka i powoli, spokojnym głosem odmawia „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, „Pod Twoją obronę” i „Witaj Królowo”.
– Takiej modlitwy świat jeszcze nie słyszał! Tak nie modlono się nawet w katakumbach – szepcze Tadeusz Kokesz, młody student z Jasła (zostanie rozstrzelany 25 czerwca 1943 roku – przyp. JK), przycupnąwszy obok Józefa Kreta.
Po modlitwie kapo Langenhagen spycha kapłana z beczki, bije i kopie, a w końcu odsyła do więźniów rozpoczynających pracę po przerwie obiadowej.
Józef Kret, który podczas powrotu na obozowy blok idzie w jednej piątce z ks. Kowalskim, niepokoi się o zdrowie kapłana; ujmuje jego dłoń, pyta, jak się czuje. – Jestem spokojny – powtarza kilka razy ks. Józef. Nagle uderza się w pierś: – Jestem spokojny, a poza tym jestem silny i nieprędko mnie złamią.
Zbity i zmaltretowany, chociaż duchowo się nie załamuje, musi być fizycznie bardzo osłabiony, skoro – jak opowiada współwięzień Bolesław Marusa – po powrocie do obozu zapisuje się do lekarza.
Ostatnia porcja chleba
Ostatnie godziny życia, po wieczornym apelu, ks. Kowalski spędza na jednej pryczy z Zygmuntem Kolankowskim, historykiem prawa, późniejszym profesorem, organizatorem Archiwum Polskiej Akademii Nauk w Warszawie i jego wieloletnim dyrektorem (zmarłym w 1998 roku). Najpierw modli się na pryczy sam, a potem mówi do współtowarzysza: – Klęknij i módl się ze mną za tych, którzy nas prześladują.
Ponurą ciszę panującą w baraku przerywa wejście Józefa Mitasa. Więźniowie truchleją, wiedzą bowiem, że przychodzi po to, by zabrać tych, dla których nie będzie już powrotu. Wyczekiwanie trwa długo. Nagle Mitas zatrzymuje się przed pryczą, na której ks. Kowalski, jak zwykle, odmawia różaniec. Nie pyta go o nazwisko, tylko mówi: – Proszę powstać i iść za mną!
– Oddał mi chleb, który otrzymał przy kolacji i powiedział: „Zygmuś, weź ten chleb, mnie już nie będzie potrzebny” – wspomina po latach Kolankowski. – Zjadłem go natychmiast, tak byłem głodny. Schodząc zaś z pryczy, bo spaliśmy na górnej kondygnacji, powiedział głośno do wszystkich: „Módlcie się za mnie i za moich prześladowców”. Już go więcej nie widzieliśmy.
Oprawcy Gerhard Palitzsch i Józef Mitas najpierw swoją ofiarę biją i katują, a następnie w okrutny sposób topią w dużej beczce z fekaliami, stojącej pod daszkiem opartym o ścianę bloku numer 2. To wszystko dzieje się późnym wieczorem 3 lipca i w nocy z 3 na 4 lipca 1942 roku. Ciało kapłana - męczennika zostaje spalone w krematorium.
W chwili śmierci ks. Józef Kowalski ma zaledwie 31 lat.
Płacz i modlitwa
Według relacji przebywającego akurat w Siedliskach kleryka Józefa Hołyńskiego, młodszego kolegi przyszłego Błogosławionego, listonosz przynosi rodzicom ks. Kowalskiego urzędowy telegram o śmierci syna 19 lipca 1942 roku około godz. 15. Na jego widok matka, Zofia Kowalska, pyta, co dobrego przynosi. – Ano, nic dobrego, nic dobrego, bo przynoszę wam smutny telegram powiadamiający was, że ks. Józef nie żyje – informuje listonosz. Po tych słowach mamie kapłana robi się słabo i dopiero po zażyciu kropli uspokajających przychodzi do siebie.
Potwierdza to Maria Tłuczek, siostrzenica Błogosławionego: – Dom dziadków był zaraz przy drodze, listonosz podał nawet telegram przez okno. Babcia, kiedy go przeczytała, zaczęła strasznie płakać, a później położyła się krzyżem na ziemi i też płakała. A kiedy wypłakała pierwszy żal, zwołała wszystkich i zaczęli się modlić.
Inna siostrzenica Błogosławionego, nieżyjąca już Zofia Kołwa, wspominała w 1999 roku, niedługo przed beatyfikacją wujka: – Kiedy wiadomość o telegramie dotarła do naszego domu w Budziwoju, mama, szlochając, natychmiast poszła do Siedlisk. Pamiętam, jak biegłam za nią z butelką kropli nasercowych, które dał mi tato. W miarę, jak zbliżałyśmy się do domu dziadków, słyszałyśmy coraz wyraźniej jęk rozpaczy babki i ciotki Stanisławy, krewnych i sąsiadów. Ta ogromna boleść stopniowo przeszła w żarliwą i gorącą modlitwę w intencji zamordowanego.
20 lipca 1942 roku proboszcz parafii w Lubeni, ks. Franciszek Łuszczki, odprawia Mszę św. za duszę kapłana - męczennika.
13 czerwca 1999 roku papież Jan Paweł II beatyfikuje w Warszawie kapłana z Siedlisk w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.
Józef Kowalski przychodzi na świat 13 marca 1911 roku w Siedliskach k/Rzeszowa, w rodzinie chłopskiej, jako siódme z dziewięciorga dzieci Wojciecha Kowalskiego i Zofii z Borowców. Kończy cztery klasy Szkoły Ludowej w Siedliskach, po czym rodzice – za radą krewnego z rodziny matki, kleryka Jana Domino z Babicy, salezjanina – posyłają go do gimnazjum klasycznego przy Zakładzie Salezjańskim im. Św. Jana Bosko w Oświęcimiu. To determinuje jego dalszą drogę życiową. Młody Józef wstępuje do salezjanów. 29 maja 1938 roku otrzymuje święcenia kapłańskie. Pracuje jako sekretarz księdza inspektora w Krakowie, pomaga też w pobliskiej salezjańskiej parafii na Dębnikach (musiał się wtedy zetknąć z młodziutkim Karolem Wojtyłą, który zamieszkał na terenie tej parafii). Aresztowany wraz z kilkunastoma współbraćmi 23 maja 1941 roku. 26 czerwca tego samego roku zostaje przewieziony do obozu koncentracyjnego Auschwitz.
Chciał być świętym
2 października 1930 roku 19-letni kleryk Józef Kowalski na zakończenie rekolekcji zapisuje w notesie będącym jego duchowym dzienniczkiem tekst modlitwy zawierającej zdanie – program życiowy: „Ja mam być i muszę być świętym”. Na odwrocie tej samej kartki własną krwią wykonuje znak krzyża, a pod nim umieszcza napis: „Cierpieć i być wzgardzonym”. Udaje mu się zrealizować oba pragnienia: i cierpienia, i świętości.
Swoją świętość „wykuwa” codziennym, mozolnym wysiłkiem w pracy nad sobą. A kiedy przychodzi czas obozowej próby, potwierdza ją nie tylko męczeńską śmiercią. Obóz zagłady staje się dla niego miejscem dawania świadectwa wiary i ofiarnej posługi duszpasterskiej Współwięźniowie podkreślają jego pełną uśmiechu dobroć i gotowość służenia tym, z którymi dzieli obozowy los. Staje się ich przyjacielem, wsparciem i pocieszeniem. Z narażeniem życia potajemnie odprawia Msze święte i przewodniczy modlitwom. Spowiada współwięźniów, roznosi po obozowych blokach komunię świętą dla tych, którzy nie mogą osobiście uczestniczyć w Eucharystii. Ze współwięźniami dzieli się chlebem i innymi rzeczami. Nigdy nie przechodzi obojętnie obok cierpiących i potrzebujących.
Kościół w Siedliskach stoi na działce, na której kiedyś stał dom Kowalskich, a którą siostra Błogosławionego Stanisława Kowalska ofiarowała pod budowę świątyni. Przed kościołem stoi figura Matki Bożej, którą w 1925 roku, w dowód wdzięczności za łaskę uzdrowienia syna (Józef przez pierwsze dwa lata życia ciągle chorował – choroby ustały, gdy rodzice ofiarowali go Matce Bożej w sanktuarium w Borku Starym), Zofia i Wojciech Kowalscy ufundowali przed swoim domem, sprzedając na ten cel morgę pola. Na cokole widnieje napis „Ku czci i chwale M. Bożej Łaskawej 1925”. Na dolnym poziomie znajduje się kaplica błogosławionego ks. Józefa Kowalskiego, a w niej ekspozycja, która ukazuje jego drogę życia od urodzenia po męczeństwo.