CR7 mógł przesądzić o zwycięstwie Portugalii, ale zmarnował rzut karny, przed meczem szaleli za to Austriacy
- Jestem smutny, nie w taki sposób chciałem pobić ten rekord. - przyznał Cristiano Ronaldo po sobotnim meczu z Austrią. Dla kapitana i największej gwiazdy zespołu Fernando Santosa ten wieczór był szczególnym wydarzeniem, bo przeciwko Austrii rozegrał 128. spotkanie w reprezentacji Portugalii i poprawił osiągnięcie słynnego Luisa Figo. Zarówno przed, jak i po ostatnim gwizdku sędziego CR7 powtarzał w wywiadach ile to dla niego znaczy.
Do pełni szczęścia zabrakło mu tylko zwycięskiej bramki. Starał się o nią przez cały mecz. Do tego stopnia, że uderzał w zasadzie z każdej pozycji, był jednak straszliwie nieskuteczny. Gdy jednak w 79. minucie sędzia podyktował rzut karny dla Portugalii wydawało się, że tym razem po prostu musi się udać. Ronaldo trafił jednak w słupek.
Austriacy mogą mówić o szczęściu, bo choć w piłce nożnej nie ma not za styl, to jednak niemal wszyscy byli zgodni, że Portugalia bardziej zasłużyła na zwycięstwo. Mecz na Parc des Princes mógł się podobać, bo oba zespoły nie kalkulowały i od pierwszych minut były bardzo aktywne. Austriacy starali się dłużej rozgrywać piłkę. Portugalczycy z kolei zaraz po jej odzyskaniu wyprowadzali błyskawiczne kontrataki.
W drugiej połowie ich przewaga wzrosła i nietrudno zgadnąć, że z bezbramkowego remisu bardziej ucieszyli się podopieczni Marcela Kollera, którym udało się w ten sposób odbić choć trochę od dna (w pierwszym meczu sensacyjnie przegrali 0:2 z Węgrami).
- Byliśmy lepsi, ale nie potrafiliśmy tego udowodnić. Myślę, że każdy z nas wolałby zagrać brzydko, ale wygrać - przyznał, wybrany graczem meczu, Joao Moutinho - Wciąż wierzymy, że możemy awansować - dodał.
Nie bez racji, choć po dwóch kolejkach sytuacja w grupie F zrobiła się zagmatwana. Nieoczekiwanie prowadzą w niej z czterema punktami Węgrzy, pod dwa mają druga Islandia i trzecia Portugalia (ten pierwszy zespół ma jedną bramkę więcej na koncie), a ostatnia Austria jeden. W decydującej kolejce Portugalia zagra z Węgrami, a Austria z Islandią. Wszystko więc może się jeszcze wydarzyć.
- Jestem przekonany, że Portugalia będzie grać lepiej i że awansujemy do 1/8 finału. Choć muszę przyznać, że teraz jestem mocno rozczarowany swoim występem - zapewniał Ronaldo. - Zmarnowany karny to moja wina, ale takie rzeczy w futbolu się zdarzają - dodał.
Na boisku był remis, przed meczem pojedynek na gardła zdecydowanie wygrali za to kibice z Austrii, którzy rozruszali lekko senną dzień wcześniej stolicę Francji, kradnąc show rodakom Ronaldo. Tych ostatnich pojawiło się co prawda niemało, bo spacerując wczesnym popołudniem po strefie kibica pod Wieżą Eiffla co kilkanaście metrów wpadało się na kibica w koszulce reprezentacji Portugalii z numerem 7.
Zdecydowanie więcej było jednak Austriaków. W czerwono-białych strojach, z wymyślnymi nakryciami głowy, wymalowani, głośni. Zarazem jednak bardzo sympatyczni i kontaktowi, a widok kamery wręcz ich nakręca. Gdy zatrzymałem się na chwilę Pod Wieżą Eiffla, by poobserwować kopiącą w przejściu piłkę kibiców, nie minęła nawet minuta, a urządzili mi przed obiektywem mały happening. Krzyczeli, skakali, zapraszali do zabawy innych.
A już prawdziwy entuzjazm wzbudziła w nich informacja, że jestem z Polski. - Chłopie, ale się postawiliście Niemcom. Szkoda, że im nie dokopaliście, bo były okazje. Ten Wasz Milik mógł się bardziej postarać - usłyszałem na dzień dobry. - Mówimy tym samym językiem, ale poza tym niewiele nas łączy. Ja to ich, szczerze mówiąc, nie znoszę - kontynuował mój rozmówca, zupełnie nie przejmując się faktem, że jego przesłanie (wygłaszane w języku angielskim) mógł usłyszeć, jakiś sympatyk reprezentacji Joachima Löwa. Żaden na szczęście się jednak nie pojawił i może dobrze, bo rozochocony bieganiem za piłką i wypitym piwem kibic ogłosił światu, że Niemcy są głupi i a ich piłkarze to cieniasy.
Okrzyki mojego nowego kolegi zwabiły za to postawnego kibica z Walii. - Witamy! - przywitał go jak wytrawny konferansjer Austriak, wymachując mikrofonem AIP - Przegraliście 1:2 z Anglią - dodał z przekornym uśmiechem. - Tak, ale teraz wygramy z Rosją - zapewniał rodak Garetha Bale’a. Po chwili to on chwycił za mikrofon i zaryczał: - Walia! Walia! Nie musiał czekać długo na wsparcie rodaków. Na koniec Jedni i drudzy przybili sobie piątki i wspólnie poszli po więcej piwa. Bez agresji, bez awantur. Da się...
I pomyśleć, że Walijczycy (przynajmniej większość z nich) i Anglicy też mówią w tym samym języku…