Zero Waste, czyli życie bez śmieci jest możliwe
Jeśli nie zmienimy przyzwyczajeń, w okolicach 2050 roku czeka nas katastrofa. Brzmi jak daleka przyszłość? Nic bardziej mylnego - mówi Marii Mazurek Aleksandra Bocian, działaczka ekologiczna
Jak u ciebie to się zaczęło?
Zainteresowanie ruchem „zero waste”, polegające na tym, by nie produkować śmieci, a przynajmniej do tego dążyć? Kilka lat temu żyłam w Kanadzie. Zobaczyłam film „This changes everything”. Zdałam sobie sprawę, że żyjemy na tykającej bombie. Powodzie w Afryce czy huragany przetaczające się przez Amerykę niewiele nas obchodzą. Tak jest zbudowana ludzka psychika: przeraża nas to, co widzimy, co możemy sobie wyobrazić. Tymczasem spójrz naokoło: siedzimy w miłej kawiarni, jest słoneczny dzień, ludzie zadowoleni. Nie wygląda, jakby coś złego miało się wydarzyć. Z krótkiej i łagodnej zimy też się cieszymy, bo kto lubi zimę w mieście? A przecież to znak globalnego ocieplenia. Jeśli teraz nie podejmiemy bardzo konkretnych kroków, by zrobić coś dla naszej planety, około 2050 roku nastąpi najgorsza katastrofa. Jasne, można ulegać złudzeniu, że to jeszcze mnóstwo czasu. Ale dzieci, które rodzą się dzisiaj, w 2050 roku ledwo przekroczą trzydziestkę.
Co zmieniłaś najpierw?
Zaczęłam chodzić do sklepów ze swoimi pojemnikami i butelkami. W Kanadzie możliwości było mnóstwo. Pod górkę zrobiło się, gdy wróciłam do Polski. Tu jeszcze nie ma sklepów, do których możesz przyjść z butelką i kupić płyn do mycia naczyń albo preparat do podłóg. Dlatego musimy szukać innych możliwości. Śmieję się, że jesteśmy małymi chemikami: kupujemy w internecie komponenty - sodę czy ocet - i z nich przygotowujemy środki czystości. Chciałabym tego uniknąć. Staramy się przekonać producentów środków czystości i kosmetyków, żeby stworzyli możliwość kupowania tych środków bez opakowań. Każdy by na tym wygrał - przecież koszt opakowania, w które zapakowany jest produkt, często jest wyższy niż samej zawartości.
Zabawy w chemika, utrudnienia. Chyba niełatwo być „zero waste”?
Jeśli ktoś ma na celu całkowite wyeliminowanie produkcji śmieci - to rzeczywiście wyzwanie. Ale każdy z nas może zrobić małym kosztem coś dla planety. I to również z korzyścią dla portfela. Wiesz, że statystyczny Polak wyrzuca co miesiąc jedzenie warte około 50 złotych? Najwięcej żywności marnuje się właśnie w gospodarstwach domowych. Marnowalibyśmy mniej, gdybyśmy chodzili na zakupy przygotowani. Spójrzmy, co mamy w lodówce, a czego nam brakuje - i spiszmy listę zakupów. Nie ulegajmy pokusom typu „kup dwa produkty, trzeci dostaniesz gratis” - czym więcej kupujemy, tym więcej marnujemy. Jeśli ugotujemy za dużo, zamroźmy jedzenie albo podzielmy się nim. Jeśli wyjeżdżamy - zanieśmy to, co zostało nam w lodówce, do sąsiadów albo do jadłodzielni, czyli punktu, w którym każdy może oddać jedzenie. W internecie są też porady, jak przechowywać żywność, by jak najdłużej zachowała świeżość. Jeśli serek przeleży nam w domu dzień po dacie ważności, powąchajmy, spróbujmy, a nie od razu wyrzucajmy.
Mamy jeść przeterminowane produkty?
Absolutnie nie namawiam, żeby jeść produkty spleśniałe czy zepsute. Ale zachowajmy zdrowy rozsądek. Nasze normy spożywcze są restrykcyjne. Rozróżnijmy sobie też określenia „należy spożyć do” i „najlepiej spożyć przed”. To drugie jest terminem, do którego producent gwarantuje maksymalne walory smakowe i odżywcze. Szczególnie produkty suche - jak ryże, makarony, kasze - mogą przeleżeć jeszcze co najmniej pół roku. Zwłaszcza, jeśli przechowujemy je w zacienionym i chłodnym miejscu. Patrzmy, czy wygląd produktu nie uległ zmianie, próbujmy.
Czyli: nie marnujmy jedzenia. Co jeszcze?
Unikajmy plastiku! Nie chodzi o to, żebyśmy wszyscy przestali całkowicie go używać, wyrzucili wszystko, co mamy z tego tworzywa. Ala na litość, nie pakujmy jednej cytryny czy bakłażana do foliowego woreczka! Przecież my i tak później je myjemy, więc możemy umieścić je bezpośrednio w koszyku. Jeśli mamy w sklepie do wyboru dwa takie same produkty - jeden w szklanym opakowaniu, a drugi w plastikowym, wybierzmy pierwszy. Będzie zdrowiej i dla nas (plastik wytrąca szkodliwe substancje, a potem trafiają one do nas z zawartością opakowania), i dla planety. Wrzucamy plastik do recyklingu i mamy czyste sumienie, tymczasem większość opakowań plastikowych nie da się zrecyklingować. Kilka procent plastiku trafia do mórz i oceanów. Ryby i inne organizmy później się w to plączą lub mylą z pożywieniem. I się zatruwają. Nie mówiąc, że później, razem z rybami, owocami morza, to trafia do nas. Reszta plastiku jest spalana albo zalega na wysypiskach. Ten materiał potrzebuje aż 400 lat, żeby się rozłożyć! Przez ten czas emituje metan, który z kolei wzmaga efekt cieplarniany. Więc przynajmniej starajmy się ograniczyć plastik. Zamiast kupować wodę, możemy pić z kranu - w większości miejsc w Polsce jest ona dobra. Woda butelkowana to ściema, niepotrzebny wydatek. A tylko 10 proc. śmieci, które wrzucamy do kontenerów, jest recyklingowanych. Teraz prawo się zmienia, więc pewnie będzie trochę lepiej.
W wielu miastach wprowadzają pięć frakcji odpadów.
Tak. Papier i tektura, metal i tworzywa, szkło, bio oraz ostatnia frakcja, mieszana (inaczej mokra), czyli śmieci niepodlegające recyklingowi. Ja szczególnie cieszę się z wprowadzenia frakcji bio, bo większość śmieci, które wyrzucam, to odpadki warzywne bądź owocowe. Teraz będę mogła wynieść je do specjalnego kontenera i wiem, że trafią na kompost. Ostatnio miałam na swoim osiedlu debiut - pierwszy raz szłam wyrzucić śmieci bio. Niestety, zobaczyłam, że ludzie zdążyli już powrzucać tam resztki żywności zapakowane w folię. Jeśli naprawdę nie mamy w czym wynieść tych śmieci, to okej, wynieśmy je w plastikowej reklamówce, ale - po wyrzuceniu zawartości - reklamówkę wrzućmy do mieszanych.
Gdzie wrzucić karton po mleku czy soku?
Do tworzyw. Tzw. kartony nie są tekturą - to tetrapak. We frakcji papierowej mogą znaleźć się tylko tekturowe kartony i zwykły papier. Paragony, zużyte chusteczki, ręczniki kuchenne - to wszystko powinno trafić do odpadów mieszanych. Tak samo jak odpady „łazienkowe”, typu patyczki do uszu, płatki kosmetyczne, podpaski, pieluchy. Mówimy teraz o sytuacji, w której te śmieci są w ogóle produkowane. „Zero waste” dąży, żeby w ogóle ich nie było. Są kubeczki menstruacyjne, płatki wielorazowego użytku; tak samo podpaski i wkładki higieniczne, które pierzemy. Ja teraz już praktycznie nie produkuję śmieci łazienkowych.
A do sklepów chodzisz ze swoimi workami.
Do dziś spotykam się z pobłażliwym spojrzeniem sprzedawców. Ale jestem uparta. Jak ktoś wciska mi jednorazówki, to po prostu nic u niego nie kupię. I już nie wrócę. A że takich osób jest coraz więcej, to i podejście sprzedawców powoli się zmienia. W wielu miastach można już kupić na wagę takie produkty, jak mąki, kasze, płatki czy suszone owoce. Są takie sklepy i wydzielone sekcje w supermarketach.
Azjaci śmiecą na potęgę i nie widzą w tym nic złego. A skoro tak, to co zmieni taki ruch w stosunkowo małej Europie?
To raczej oni przejmują nasze wzorce, a nie odwrotnie. Poza tym to od nas zaczęła się kultura jednorazowości: wszechobecnego plastiku, foliowych woreczków, ciuchów z sieciówek wyrzucanych po trzech użyciach, gromadzenia na potęgę i pozbywania się tego, co się zgromadziło. To my napsuliśmy ten świat. Więc to my powinniśmy zacząć jego naprawę.