„Żelazny pęcherz” i inni, czyli długa historia sejmowych blokad
Z dr Agnieszką Łukasik-Turecką z Katedry Teorii Polityki KUL, rozmawia Aleksandra Dunajska.
Zagraniczne media określają to, co dzieje się w polskim Sejmie, jako „najpoważniejszy kryzys parlamentarny od lat”. Jednak od 1989 roku przy Wiejskiej nie brakowało wielkich wstrząsów.
Obecny kryzys jest na pewno istotny, bo dzieje się tu i teraz, bo wywołał także wielkie zaangażowanie społeczne. Czy jednak będzie to najpoważniejsza tego rodzaju sytuacja ocenimy dopiero z perspektywy czasu, kiedy będzie można zobaczyć i przeanalizować skutki.
W przeszłości w parlamencie rzeczywiście nie brakowało dramatycznych wydarzeń. Jedno z ważniejszych to tzw. „noc teczek” i odwołanie rządu Jana Olszewskiego w 1992 r., kilkanaście godzin po ujawnieniu „listy Macierewicza” z nazwiskami polityków będących w PRL tajnymi współpracownikami SB.
Ta sytuacja nie tylko dowiodła, jak bardzo ustawa lustracyjna skłóciła dawny obóz solidarnościowy. Społeczeństwo przekonało się też, że ugrupowania postsolidarnościowe nie są w stanie sformułować stabilnej większości rządowej. Rok później Lech Wałęsa rozwiązał parlament i doszło do przedterminowych wyborów.
Kolejna była „afera Olina”. Wybuchła w 1995 r. po tym, jak Andrzej Milczanowski oskarżył premiera Józefa Oleksego o współpracę z KGB . Rząd Oleksego podał się do dymisji, a afera poważnie nadszarpnęła polityczną karierę Oleksego - mimo że po latach oczyszczono go z zarzutów.
I jeszcze coś z nowszej historii - w 2007 r., w związku z tzw. aferą gruntową, w którą miał być zamieszany wicepremier i lider Samoobrony Andrzej Lepper, ówczesny premier Jarosław Kaczyński zerwał współpracę z Samoobroną i LPR. Potem Kaczyński poinformował o konieczności przeprowadzenia przyspieszonych wyborów.
W ostatni piątek, protestując przeciwko wykluczeniu z obrad posła Michała Szczerby z PO, posłowie opozycji zablokowali sejmową mównicę. To także dla doświadczonego obserwatora polskiej polityki nie pierwszyzna - parlament widział już niejedną taką sytuację.
Zdecydowanie brylowali w tej dziedzinie posłowie Samoobrony. W 2002 roku blokowali sejmową mównicę, kiedy głosowano nad uchyleniem immunitetu Andrzejowi Lepperowi. Trzy lata później protestowali w ten sposób przeciwko prywatyzacji służby zdrowia.
W 2012 roku 40 posłów Ruchu Palikota blokowało mównicę w ten sposób, że kolejno każdy przez chwilę przedstawiał raport na temat kosztów nauczania religii w szkołach. Sprzeciwiali się finansowaniu tych lekcji z budżetu państwa.
Najbardziej zasłynął chyba jednak Gabriel Janowski z LPR. W 2002 r. przez prawie dobę okupował mównicę, występując w ten sposób przeciwko polityce prywatyzacyjnej ówczesnego rządu. Sejm został sparaliżowany, a polityk zyskał miano „żelaznego pęcherza”, bo przecież kiedy stał na mównicy, nie mógł korzystać z toalety.
Co wówczas robili marszałkowie?
Marek Borowski negocjował - np. z Andrzejem Lepperem.
Tomasz Nałęcz w 2005 r. zarządził przerwę - jak tłumaczył „żeby posłowie ochłonęli”. Generalnie - radzili sobie lepiej niż ostatnio Marek Kuchciński. Funkcję marszałka powinna pełnić osoba, która ma autorytet, pewną samodzielność w ramach własnej partii, ale przede wszystkim - predyspozycje do rozwiązywania konfliktów. Nie może to być polityk, który dodatkowo „podgrzewa” spór. Niestety - marszałkowi Kuchcińskiemu najwyraźniej tych cech brakuje. A to bardzo istotne, bo chyba wszystkim powinno zależeć, żeby parlament kojarzył się Polakom z poważną instytucją.
Wspominamy dzisiaj powyższe sytuacje w konwencji zabawnych anegdot. Ale tak naprawdę nie ma się z czego śmiać. Paraliżowanie pracy Sejmu przez dobę czy wynoszenie posła z sali plenarnej za ręce i nogi przez Straż Marszałkowską, jak było w przypadku Gabriela Janowskiego, nie wpływa raczej pozytywnie na postrzeganie parlamentu i pracy posłów przez społeczeństwo.
Takiego efektu nie przynoszą też inne zachowania polityków z Wiejskiej. Parlamentarzyści jedzą podczas obrad Sejmu. Jarosław Kaczyński wystąpił z tabletem, na którym przedstawił wystąpienie Piotra Glińskiego. Nie wspominając o posłach, którzy zjawiali się na Wiejskiej „pod wpływem”. Potem tłumaczyli, że źle się czuli albo przedawkowali proszki.
Takie zachowania mają związek z niską kulturą polityczną. W krajach zachodnich, mających dłuższą tradycję demokratyczną, standardy są najczęściej bardziej wyśrubowane. Poseł oskarżony np. o czyn karalny raczej wycofuje się tam z życia publicznego, przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy.
U nas funkcjonuje zaś zasada - jeśli ktoś mnie zechce na liście, to mimo wszystko wystartuję w kolejnych wyborach.
Można się pocieszać, że nie jesteśmy najgorsi - internet pełen jest nagrań bijatyk posłów w Argentynie, na Ukrainie, Tajwanie czy w Korei Południowej.
Jednak powinniśmy chyba próbować równać do lepszych, nie odwrotnie. Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na rolę mediów. Próba ograniczenia ich dostępu do Sejmu była jedną z przyczyn obecnego kryzysu. Bo to właśnie dziennikarze mogą pokazać, czy posłowie w Sejmie pracują, czy przychodzą na salę obrad i oglądają kolorowe pisma; czy głosują „na cztery ręce”; czy zjawiają się na Wiejskiej pijani.
To bardzo istotne, bo dzięki temu Polacy mogą ocenić, czy dobrze wybrali swoich przedstawicieli. Oczywiście każdy, także parlamentarzysta, ma prawo do prywatności. Ale nie w Sejmie czy Senacie, bo to jego miejsce pracy.
W miarę jak dojrzewa nasza demokracja posłowie i senatorowie zachowują się bardziej „parlamentarnie” czy wręcz przeciwnie?
Na pewno można zaobserwować większą brutalizację języka. Posłowie częściej pozwalają sobie na wulgarne sformułowania. Wydaje się też, że coraz szczuplejszy jest katalog zachowań, których parlamentarzyście nie wypada robić.
Armand Ryfiński z Twojego Ruchu nazwał Jarosława Kaczyńskiego „kurduplem”, a posłanki PiS do Agnieszki Pomaskiej z PO stojącej na mównicy wołały „siadaj na miejsce, babo jedna”.
Zwykły brak kultury to jedno, ale do tego dochodzi też chęć zaistnienia w mediach. Niektórzy politycy są w stanie zrobić wiele, żeby pojawić się na ekranie. A o to najłatwiej, mówiąc albo coś skandalicznego, albo śmiesznego.
Pewną niechlubną epokę zapoczątkował w tym względzie Janusz Palikot. Pamiętajmy jednak, że to my, wyborcy, decydujemy o tym, kto znajdzie się w Sejmie, a kto nie. Problem w tym, że najwyraźniej nie przeszkadza nam polityk przychodzący do pracy nietrzeźwy, skoro ponownie go później wybieramy. Może wynika to z faktu, że wbrew pozorom, nie lubimy ludzi idealnych, także u władzy. Wolimy, żeby byli tacy, jak my, żeby mieli jakąś skazę.
Wracając do obecnego kryzysu - jak sytuacja dalej się potoczy?
Na pewno i rząd, i opozycja muszą się postarać ograniczyć emocje. Propozycja ugody powinna zaś wyjść od strony rządu jako tej, mającej silniejszą pozycję. Jarosław Kaczyński zaproponował w środę, żeby porządek dzienny co piątego posiedzenia Sejmu układała opozycja, a także powołanie instytucji szefa opozycji. Pozostaje jednak pytanie, kto miałby nim zostać. I czy np. PO z Nowoczesną są w stanie dogadać się w tej sprawie. Nie jestem więc pewna, czy nie jest to prezent, który opozycji będzie trudno przyjąć.
Na pewno konsekwencją tego kryzysu będzie pogłębienie i tak już wyraźnej polaryzacji społeczeństwa. Tym bardziej że można się spodziewać kolejnych protestów i kontrprotestów. A przy takim poziomie emocji nietrudno o wymknięcie się sytuacji spod kontroli. Bardzo ważną rolę negocjacyjną ma w tym momencie marszałek Marek Kuchciński.
Jarosław Kaczyński może zdecydować się na przedterminowe wybory? Czy będzie bał się ryzyka - w 2007 r. tak zrobił i przegrał.
Trudno powiedzieć. W polityce wszystko jest możliwe.