W czasach PRL-u brakowało permanentnie mięsa i wędlin, za to bywało w niektórych okresach, że pod dostatkiem było ryb. Zwłaszcza morskich.
Ryby morskie nie cieszyły się uznaniem Polaków. W zasadzie masowo konsumowano jedynie śledzie i szprotki w puszkach i... paprykarze. Już od lat 50., kiedy rozbudowano znacznie flotę rybacką po uzyskaniu 500-kilometrowej długości wybrzeża morskiego, rozpoczęto zatem promowanie konsumpcji ryb. Jednak przekonywanie o tym, ile mają wartości odżywczych i zdrowotnych jakoś do społeczeństwa nie trafiało. Ryby dalej spożywano raz w tygodniu, w piątek, w pozostałe dni domagano się mięsa.
Rybne degustacje
W czasach rządów Edwarda Gierka promocja objęła nie tylko ryby bałtyckie, ale także uzyskiwane dzięki połowom dalekomorskim w chłodnych oceanicznych wodach. Ponieważ na nowe gatunki mrożonych ryb, jakie pojawiały się w naszych sklepach klienci na ogół spoglądali z wielką nieufnością, rozpoczęto ich „oswajanie” poprzez działalność wojewódzkich central rybnych polegającą na wystawach, pokazach itp. akcjach, podczas których urządzano darmowe degustacje „dla świata pracy”.
Ponieważ na nowe gatunki mrożonych ryb, jakie pojawiały się w naszych sklepach klienci na ogół spoglądali z wielką nieufnością, rozpoczęto ich „oswajanie”.
Z dalszej części artykułu dowiesz się:
- jakie rybne smakołyki najbardziej przypadły do gustu bydgoszczanom podczas jednego z takich pokazów
- ile ton ryb trafiało wówczas do bydgoskich sklepów
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień