Zbytnia bliskość ołtarza i tronu szkodzi obu stronom
Ta oczywista prawda zdaje się przebijać do świadomości przynajmniej części Kościoła w Polsce. Świątynie nie są miejscami do uprawiania polityki, ale - jak podkreślał Jezus Chrystus - są domami modlitwy - przypomniał kilka dni temu rzecznik prasowy Episkopatu Polski.
Bezpośrednim powodem, dla którego ks. Paweł Rytel - Andrianik zabrał głos, było wystąpienie wicepremier Jadwigi Emilewicz w kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Pani premier w trwającym około 10 minut przemówieniu zwróciła się do przedsiębiorców.
- Mała przedsiębiorczość jest nazywana dobroczynnym kołem wspólnotowym, bo to ona generuje największe podstawy rozwojowe i podstawy wzrostu dla wielu wspólnot. W Polsce ma miejsce szczególne - mówiła.
Opozycja zawrzała. Wysokiej przedstawicielce rządu zarzucono, iż prowadzi kampanię wyborczą z ambony (bo też przemawiała z miejsca przy ołtarzu, gdzie zwyczajnie czyta się podczas liturgii Pismo Święte i głosi kazania) i wykorzystuje świątynię do schlebiania potencjalnym wyborcom.
Rzecznik Episkopatu Polski zareagował stanowczym oświadczeniem: - Msze św., nabożeństwa i liturgie są czasem rzeczywistego spotkania człowieka z Bogiem, budowania wspólnoty, pogłębiania wiary i korzystania z sakramentów. Ambona nie może służyć do żadnych innych celów niż głoszenie Słowa Bożego, przekazywanie nadziei i nauczania Kościoła katolickiego - podkreślił. - Katolicy, oczywiście tak jak inni obywatele, mają prawo do czynnego zaangażowania w politykę dla dobra wspólnego, ale kościoły nie są miejscami, w których mogą być podejmowane działania z tym związane.
Rzecznik Jasnej Góry, o. Michał Legan w ślad za tym przypomniał, że od chwili powołania nowego zarządu Jasnej Góry, trwają prace nad stworzeniem dokumentu regulującego publiczne wystąpienia osób świeckich podczas wydarzeń religijnych.
Są to głosy ważne, także dlatego, że nowe. A problem nie jest nowy i nie zaczął się razem z rządami obecnej ekipy. Co najwyżej się nasilił z braku delikatności i wyczucia rządzących i z powodu otwarcie okazywanego tej formacji poparcia przez część duchownych. Przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej klękał w blasku kamer telewizyjnych premier Józef Oleksy, a z jasnogórskiego szczytu przemawiali, czasem po, a czasem i w trakcie mszy św. wiele razy zarówno urzędujący prezydent Andrzej Duda, jak i jego poprzednik Bronisław Komorowski i wielu innych. Tradycyjną okazją do takich wystąpień „od ołtarza” stały się choćby jasnogórskie dożynki. A ponieważ przykład idzie z góry - zły także - wystąpienia polityków w czasie lub w bezpośrednim kontekście mszy św. stały się w wielu miejscach w Polsce powszechnym zwyczajem. Podobnie jak - często bardzo rozbudowane, przerywane oklaskami - powitania takich osób na początku mszy świętej.
Msza nie jest spektaklem
- Jasna Góra, która jest narodowym sanktuarium, w sposób szczególny jest miejscem, które przyciąga nie tylko pielgrzymów ale i władze samorządowe i rządowe - mówi ks. prof. Marek Lis, filmoznawca i medioznawca z Wydziału Teologicznego UO. - Między innymi doświadczenie z tego miejsca pokazuje konieczność zdrowej klerykalizacji, tzn. uznania, że to, co dzieje się przy ołtarzu, powinno być święte, Boże i w pewnym sensie wręcz oderwane od spraw tego świata. Stół Słowa Bożego nie powinien być jednocześnie stołem na pokarm doczesności. Św. Augustyn pisze wyraźnie, że świątynia to nie jest miejsce dla handlarzy spraw doczesnych. Koniec kropka.
Tymczasem w Polsce wszyscy trochę zapomnieli, że msza św. nie jest spektaklem teatralnym, ale Pamiątką, Ofiarą i Ucztą, uobecnieniem tego, co stało się z udziałem Pana Jezusa w Wieczerniku i na Golgocie. Jeśli naprawdę wierzymy, że przychodząc na mszę, stajemy na nowo pod krzyżem Jezusa, to wszelkie akcenty pozaliturgiczne, świeckie, tym bardziej polityczne muszą się kojarzyć z zachowaniem rzymskich żołnierzy, którzy na Golgocie - jakby nigdy nic - grali w kości, czekając na śmierć Skazańca.
- Liturgia nie powinna być manifestacją czegokolwiek poza wiarą - podkreśla ks. prof. Tadeusz Dola, emerytowany profesor Wydziału Teologicznego UO. - Osobiście nie rozumiem sensu obecności na mszy św. kompanii honorowych prezentujących broń na Przeistoczenie. Choć wiem, że ta tradycja nawiązuje do międzywojnia. Wolałbym, by żołnierz przyszedł na Eucharystię, bo ma taką potrzebę, a nie dlatego, że mu kapral wydał rozkaz i wręczył karabin.
Wydaje się, że przynajmniej część wierzących uczestników liturgii jeszcze bardziej niż wystąpienia w niej polityków drażni polityczna agitacja prowadzona przez kapłanów. Jednym z hitów internetu w ostatnich dniach stało się wystąpienie - skądinąd lubianego dzięki wieloletniemu udziałowi w telewizyjnym katolickim programie dla dzieci - bpa Antoniego Długosza. Emerytowany pomocniczy biskup częstochowski - wprawdzie nie w czasie liturgii mszalnej, ale w ramach apelu jasnogórskiego - mówił m.in.:
- Obecnie dwaj przedstawiciele naszej władzy, wybranej przez większość Polaków, uosabiają charyzmat dwóch ewangelistów. Ewangelista Mateusz, premier Morawiecki pochyla się nad egzystencją naszego narodu, by żyło się lepiej. Z kolei ewangelista Łukasz, prof. Szumowski jest przedłużeniem czynów Jezusa, troszcząc się o nasze życie i zdrowie.
- Po tej wypowiedzi, zadałem sobie pytanie - ironizuje ks. prof. Lis - czy po wyborach prezydentem będzie apostoł Szymon, apostoł Andrzej czy archanioł Rafał. Ta pochwała członków rządu, którzy ostatecznie wykonują swoje obowiązki, była zwyczajnie przesadna.
Wypowiedź o „ewangelistach” nie była pierwszym - w ustach tego hierarchy - zdaniem popierającym PiS, ale właśnie tę jeden z publicystów, zresztą zakonnik, nazwał bluźnierczą kanonizacją za życia.
Trudno nie pytać, czy polityk, obejmując ważną funkcję publiczną, powinien się wyrzec swojej wiary, a przynajmniej publicznego przyznawania się do niej? Czy ksiądz albo biskup powinien w sprawach polityki bezwzględnie milczeć?
Na oba te pytania odpowiadam przecząco. Nie ma w konstytucji ani w żadnej ustawie zapisu, który wiązałby jakikolwiek urząd w Polsce z obowiązkiem światopoglądowej neutralności. Jeśli ona w ogóle istnieje. Jeśli ktoś jest żarliwie wierzący ma prawo zostać sobą. To samo prawo do nieudawania mają i powinni mieć także politycy niewierzący, niezależnie od tego, jak wysoki urząd piastują. Tyle tylko, że czym innym jest wierność swojej wierze lub niewierze, czym innym wymachiwanie nią jak transparentem.
Problem zaczyna się nie tylko wtedy, gdy polityk staje za ołtarzem lub ambonką, by głosić poglądy swoje lub partii. Zresztą pokusa, by to robić, jest silna, bo części wyborców to się podoba. Zdarzało mi się nieraz słyszeć, że pan X czy pani Y mówił w kościele nawet lepiej niż ksiądz.
- To się zdarza, politycy są dziś czasem bardzo dobrymi kaznodziejami, w tym sensie, że potrafią zadowolić słuchacza. Także składając obietnice bez pokrycia. To jest kaznodziejstwo w najgorszym stylu - uważa ks. prof. Tadeusz Dola.
Problem zbyt małej odległości między ołtarzem i tronem uwiera także wtedy, gdy polityk przedtem w kościele niewidywany, nagle - na przykład w kampanii wyborczej - pojawia się w pierwszych ławkach kościelnych i w światłach fleszów i kamer. Warto żeby rozumny wyborca zadał sobie proste pytanie: Czy on by tu przyszedł, gdyby nie było mediów i specjalnie przygotowanego klęcznika.
Żadnej polityki z ambony
Problem poglądów politycznych osób duchownych jest złożony. Oczywiście, że je mają i tego prawa im fakt przyjęcia święceń nie odbiera. O tym, że nie powinni manifestować tych poglądów ani agitować podczas liturgii już było. A poza nią w kościele? Też nie, bo duszpasterz powinien pamiętać, że wśród wiernych, którzy siadają w kościelnych ławkach mogą być i są sympatycy różnych politycznych opcji. Nikogo z nich nie należy zrażać.
Wydaje się natomiast, że ksiądz ma pełne prawo pójść na przykład na spotkanie przedwyborcze. Byłby to może i dobry przykład dla wiernych, gdyby nie tylko tam był, ale i zadawał pytania kandydatom. Choć nie powinien wdawać się w jakieś pyskówki.
A co powinien zrobić ksiądz pytany przez parafian w prywatnej rozmowie, na kogo sam będzie głosował? Trudny wybór. Z jednej strony pytają go jako autorytet, szukając być może podpowiedzi dla własnych decyzji. A skoro tak ksiądz ma prawo - jeśli chce - ujawnić swoje preferencję. Ale też chyba nie musi. Zwłaszcza jeśli podejrzewa, że swoją deklaracją kogoś urazi.
- O moim udziale w wyborach rozmawiam z kolegami - przyznaje ks. Tadeusz Dola. - Wiernym mówię raczej: Bardzo chętnie pani powiem na kogo głosowałem, ale dopiero po wyborach.
Politykowania powinien unikać ksiądz, ale nie Kościół. Zwłaszcza jeśli będzie pamiętał, że polityka nie musi być przede wszystkim walką o władzę i jej utrzymanie. Czym innym jednak jest przypominanie, co jest dobre, a co złe, czym innym stawanie po konkretnej stronie politycznego sporu. “Nikomu nie wolno zawłaszczać autorytetu Kościoła wyłącznie na rzecz własnego rozwiązania” - przypomina soborowa konstytucja “Gaudium et spes“.
- Kościół jest polityczny, choć nie powinien uczestniczyć w sporach partyjnych - przypomina ks. prof. Dola. - Wystarczy, że się opowie za obroną najuboższych czy chorych. Jeśli politykę rozumiemy jako troskę o dobro wspólne, to Kościół jest jedną z tych grup społecznych, która wyraża poglądy - także katechizmowe - na ten temat. I powinien promować wartości. Te same, obojętnie kto rządzi. I tu jest niebezpieczeństwo grzechu zaniechania. Kiedy milczymy, gdy dzieje się źle, nie przypominamy, czego Kościół uczy, powstaje wrażenie ochrony władzy.
Nie tylko w kampanii wyborczej warto przypomnieć sobie, co o pokusie przysuwania tronu bliżej ołtarza i o właściwej reakcji Kościoła na nią napisał Benedykt XVI w pierwszej części „Jezusa z Nazaretu”: „Chrześcijańskie cesarstwo usiłowało od razu uczynić wiarę politycznym czynnikiem jedności cesarstwa - pisze. (…) - Bezsilności wiary, ziemskiej bezsilności Jezusa trzeba pomóc, dając im władzę polityczną i wojskową. Przez wieki ciągle na nowo w różnych odmianach powracała pokusa umacniania wiary z pomocą władzy. I za każdym razem groziło niebezpieczeństwo zduszenia jej w objęciach władzy. Walkę o wolność Kościoła, walkę o to, żeby królestwo Jezusa nie było utożsamiane z żadną formacją polityczną, trzeba toczyć przez wszystkie stulecia. Bo w ostatecznym rozrachunku cena, jaką płaci się za stapianie się wiary z władzą polityczną, zawsze polega na oddaniu się wiary na służbę władzy i na konieczności przyjęcia jej kryteriów”.