Zbity reflektor, płonące opony... Kierowca Kolejorza nie ma lekko
Krzysztof Bartkowiak z Kolejorzem jeździ po całej Polsce - od Niecieczy po Gdańsk. Kierowca Lecha opowiada nam zarówno o sytuacjach śmiesznych, jak i tragicznych w swojej pracy
Krzysztof Bartkowiak to rodowity poznaniak, tutaj też mieszka na Piątkowie, choć jego dziadkowie pochodzili z Gostynia. Kierowcą Kolejorza został nieco przez przypadek.
- Kiedy sześć lat temu moja firma podpisała umowę z Lechem i kupiła nowoczesny autokar, od razu poprosiłem szefa, czy mógłby mnie obsadzić do jeżdżenia z Lechem. Jestem kibicem Lecha od urodzenia i to było moje marzenie, żeby prowadzić autokar Kolejorza. Spełniło się - przyznaje pan Krzysztof. Jego pasję do kierowania rozumie też rodzina.
- Moja żona się przyzwyczaiła, że mnie nie ma w domu, trochę jej przeszkadza że najwięcej pracy mam w weekendy. Na szczęście nadrabiamy w tygodniu. Najbardziej jednak cieszą się wnuki, bo grają w Kanii Gostyń, więc zawsze mogą liczyć na autografy od dziadka
- kontynuuje kierowca Lecha Poznań.
Prawo jazdy od 40 lat
Pan Krzysztof za kierownicą jest od całych dziesięcioleci. Prawo jazdy zawodowe ma od 1977 roku, a uprawnienia do kierowania autokarami i autobusami od 1992 roku. Od tego momentu zza kółka się nie rusza. Zanim został przez firmę desygnowany do współpracy z Lechem, jeździł z wycieczkami po całej Europie. Teraz tylko po Polsce, gdyż w dłuższe podróże w europejskich pucharach Lech najczęściej wybiera się .
- Czasem mi brakuje dłuższych wyjazdów, ale jak jest przerwa w rozgrywkach, to wyjeżdżam z wycieczkami czy grupami szkolnymi z mojej firmy. Na szczęście wtedy nie nudzę się, nie siedzę w domu, cały czas się coś dzieje - uśmiecha się pan Krzysztof.
W Polsce odległości między miastami, w których są kluby ekstraklasy bywają jednak znaczne. Do Lublina, gdzie już Lech w tym sezonie grał z Łęczną, trzeba przebyć prawie 500 kilometrów.
- Trasę konsultuję z kierownikiem zespołu. Tam, gdzie możemy skrócić czas podróży, robimy to. Nieraz nawet nieco nadkładamy drogę, byle jechać szybko i komfortowo, bo w przypadku drużyny sportowej ma to znaczenie. Drogi się zmieniają, więc musimy cały czas śledzić, jak to wygląda, by wybrać jak najlepsze rozwiązanie. Czekamy z utęsknieniem na „piątkę” do Wrocławia, bo to nam mocno ułatwi podróże. Łęczna, Białystok, Nieciecza to miejsca, w które jedziemy przynajmniej pięć, sześć godzin mimo tego, że drogi stają się coraz lepsze - przyznaje Krzysztof Bartkowiak.
Zwolniony w autokarze
- Zazwyczaj jedziemy dzień wcześniej do miasta, w którym gramy i nocujemy w hotelu, więc nie zdarza się taka sytuacja, że nie zdążymy na mecz. Ale cztery lata temu przed wyjazdem mieliśmy wręcz prawdziwego pecha - przypomina sobie Krzysztof Bartkowiak.
Otóż przed planowanym wyjazdem do Chorzowa na mecz z Ruchem cała drużyna była już gotowa i czekała w autokarze na trenera Jose Bakero, który rozmawiał jeszcze z dziennikarzami. Wówczas to w autokar uderzył cofający fiat doblo jednego z pracowników klubu. Zbity został reflektor, pękła szyba, uszkodzone jest także lusterko i wgnieciona karoseria. Wówczas zawodnicy udali się na mecz zastępczym pojazdem. Tyle, że pech nadal ich nie opuszczał i w Chorzowie przytrafiła się kolejna kolizja - został zbity reflektor.
W klubie wszyscy śmiali się, że to dobry znak. Niestety, było jednak zupełnie inaczej - Lech przegrał z chorzowianami aż 0:3 a w autokarze zwolniony został hiszpański trener Kolejorza. Wszystko dlatego, że pod stadionem przy Bułgarskiej po fatalnym dla Lecha meczu zaczęli gromadzić się kibice, a atmosfera była łagodnie mówiąc napięta.
Kuchnia jak w domu
By kilkugodzinna podróż upływała przyjemniej, niezbędny jest komfortowy autokar. A takim dzięki współpracy z MAN-em, Kolejorz dysponuje. Zawodnicy Lecha na ligowe mecze od 2010 roku jeżdżą jednym z najnowocześniejszych autokarów firmy MAN. Podobnymi autokarami w przeszłości jeździły zespoły m.in. Bayernu Monachium, Manchesteru City, Panathinaikosu Ateny czy Dinama Zagrzeb. W środku jest 48 miejsc.
- W tej chwili z tego co wiem, to w Polsce są tylko cztery autokary tej klasy. Już po samej bryle pojazdu widać, że jest nowoczesny. Ma wszystko, co powinien mieć.
Przejechał już 600 tys. kilometrów, nie miał jakiś większych awarii
- przyznaje klubowy kierowca. Takie udogodnienia jak toaleta czy klimatyzacja to żaden luksus, a po prostu standard.
Na co jeszcze mogą liczyć piłkarze, wsiadając do autokaru? Bezprzewodowy internet, DVD z pięcioma 15-calowymi monitorami, tuner telewizji analogowej i cyfrowej umożliwiający odbiór podczas jazdy, gniazda elektryczne, kostkarka do lodu, kuchenka mikrofalowa, kuchnia z przepływowym podgrzewaczem wody, urządzeniem do podgrzewania kiełbasek, ekspresem do parzenia kawy. - Ten autokar ma wszystko - podsumowuje nasz rozmówca. Nic tylko skupić się na treningach i meczach.
„Lewy” też nim jechał
Pan Krzysztof, który piłkarzy Lecha wozi już od sześciu lat, miał przyjemność pracować z największymi gwiazdami, jakie przez klub przewinęły się w ostatnim czasie.
- Woziłem tym autokarem Roberta Lewandowskiego, Artjomsa Rudnevsa czy piłkarzy Borussii Dortmund, gdy Lech grał z nimi mecz towarzyski
. Z piłkarzami mam koleżeński kontakt, wszystko z uśmiechem na twarzy. Nawet jak przegrają mecz, to nie są złośliwi, nie wyżywają się, czy nie obwiniają. Najczęściej po prostu pytają, o której będziemy w Poznaniu. I mówią, oby jak najszybciej. A autokar może jechać tylko 100 km/h - śmieje się nasz rozmówca. - Zawodnicy są cierpliwi, nie mają pretensji, jak niektórzy turyści. Jeżdżą tym autokarem już kilka lat, wiedzą gdzie co jest i znają ten pojazd na wylot. Niczego nie trzeba im tłumaczyć - dodaje.
Pan Krzysztof jest osobą otwartą uśmiechniętą, ale też spokojną. - Kierowcą też jestem spokojnym, nie daję się wyprowadzić z równowagi. Jak kibic przeżywam porażki, chcę żeby Lech wygrywał, żeby grał dobrze. Po meczach jednak jest w autokarze cisza, więc wyniki nie mają wpływu na moją jazdę.
W Warszawie spokojnie
Piękny, niebiesko-biały autokar z widocznym herbem Lecha został odświeżony po ostatnim mistrzostwie Polski. Taka perełka to duma Poznania, ale wcale nie musi być najbardziej pożądanym widokiem w obcych miastach, zwłaszcza zaś takich, w których grają kluby niezaprzyjaźnione z Kolejorzem. Nic więc dziwnego, że nieprzyjemne incydenty, przypadki, że ktoś wykona jakiś niecenzuralny gest są wręcz na porządku dziennym.
- Mimo tego, co ostatnio słyszymy w mediach na temat kibiców Legii, to akurat nie miałem żadnych przykrych sytuacji z ich udziałem
- zaznacza pan Krzysztof.
Niebezpiecznie było za to niegdyś w Gdańsku, gdzie niewiele zabrakło do tragedii. Pracownicy recepcji obudzili kierowcę o 1 w nocy z krzykiem, że autokar płonie. Dzięki sprawnej reakcji parkingowego udało się uniknąć większych problemów i pojazd nie spłonął choć dym i ogień był już zauważalny.
- Opony już były nadpalone, a bok autokaru cały okopcony. Potem i tak trzeba było dać do oklejenia - wspomina „Szakal”, bo taki ma pseudonim przy Bułgarskiej. - Dlaczego „Szakal”? Geniu to wymyślił, nawet nie wiem dlaczego akurat tak. Po prostu przyszło mu do głowy „Szakal”. I przyjęło się.