Rozmowa z profesorem Zbigniewem Karpusem, historykiem z Uniwerytetu Mikołaja Kopernika o polsko-polskiej wojnie historycznej
Toczy się w Polsce walka o symbole. Rząd forsuje nową politykę historyczną. Już nie raz to przerabialiśmy...
Każdy polityk odwołuje się do przeszłości. Gdy historyk przygląda się polskiej scenie politycznej, widzi powtarzalne sekwencje. Mamy dziś bardzo ciekawą kontynuację układu przedwojennego, z dwoma obozami, które wyodrębniły się z dość rozproszonej sceny. Są jednak pewne różnice - partia rządząca przed wojną przejęła co prawda władzę w sposób niedemokratyczny i reprezentowała raczej centrolewicę. Narodowej Demokracji od 1919 nie udało się zdobyć władzy, choć miała wpływ na rządy w Polsce. Co ciekawe, jeśli chodzi o pomysły ekonomiczne, nie było radykalnych różnic pomiędzy tymi siłami. Odmienność polegała głównie na akcentowaniu spraw narodowych, no i w tle był oczywiście element żydowski.
Polacy wolą, gdy osią sporu są wartości symboliczne, a nie koncepcje ekonomiczne?
Owszem - jeśli tylko ten spór toczy się w sytuacji gospodarczego wzrostu. Wzniosłe hasła zawsze służyły osłabianiu tych głosów krytycznych, które wskazywały na niedomagania gospodarki w stosunku do państw bogatszych. Gwoli sprawiedliwości, trzeba przyznać, że w latach 20. powoływanie się na hasła patriotyczne i godnościowe miało swoje uzasadnienie, bo Polska odradzała się w czasach niezwykle trudnych, jako niejednorodny organizm.
I szybko musiała wykreować swoich bohaterów i mitologię.
Ci bohaterowie wykreowani zostali jeszcze w czasach zaborów i kształtowali postawy ludzi, którzy wywalczyli niepodległość. Na krótko tylko władze okupacyjne, a później komunistyczne usiłowały tę narodową mitologię stłamsić - już po 1956 powrócono do świata dawnych postaci. Na pewno warto rozmawiać o tym podręcznikowym przekazie, który nastawiony jest do dziś na kształtowanie postaw patriotycznych. Ale powinna być to ogólnopolska dyskusja, a nie wyłącznie spór polityków. Żałuję, że ta sprawa stała się przedmiotem walki. Większość z nas zgadza się zapewne, aby elementy kształtujące postawy patriotyczne były elementem nauczania, ale problemem jest forma i proporcje. Takie same spory toczyły się w Polsce sanacyjnej, choć nie musiały być one tak ostre, bo przecież nie staliśmy w obliczu globalizacji i bankructwa koncepcji neoliberalnych. Wówczas w tle debaty o sprawiedliwy podział dóbr majaczyły koncepcje komunistyczne.
Ale i wówczas Polaków dzieliła ocena historii.
Dyskutowano oczywiście o tym jak została odzyskana niepodległość. Prawica lansowała działania na Zachodzie i armię Hallera. Uznawała, że kluczową rolę odegrała dyplomacja. Obóz Piłsudskiego kładł nacisk na działania wewnątrz kraju i działalność legionów. Nie było raczej kłótni dotyczących święta 11 listopada, daty wspólnie czczonej przez cały zwycięski świat. Nie było również większych różnic w sprawie świętowania Konstytucji 3 Maja, choć waga tego dokumentu jest mocno przesadzona z historycznego punktu widzenia. Duży spór dotyczył natomiast 15 kwietnia. Bezdyskusyjne było, że trzeba uczcić żołnierza polskiego, który wywalczył granicę jednego z największych państw w Europie. Datę 15 wybrano w sumie przypadkowo, tylko dlatego, że korespondowała ze świętem kościelnym. Obóz Piłsudskiego oczywiście widział wybawcę w naczelniku państwa. Gdy przeglądam podręczniki mojego ojca z lat 30. kult jedynego wodza jest jednoznaczny. Ten przekaz okazał się zresztą bardzo skuteczny. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach szkoła miała znacznie silniejsze