Zbigniew Białas: Duma z Zagłębia na każdym kroku jest coraz większa [ROZMOWA]
Duma z małych ojczyzn? Pięknie, niech będzie coraz większa. Tylko żeby nie oznaczało to: „My przeciwko innym”. Mam optymistyczną myśl, że kiedyś w naszym regionie wszyscy będą świadomi różnic, ale jednocześnie dumni ze wspólnego dziedzictwa - mówi pisarz i literaturoznawca - mówi pisarz i literaturoznawca z Sosnowca.
Do czasu, kiedy Czytelnicy będą mogli przeczytać pańską nową powieść „Rutka” minie jeszcze trochę czasu, ale jej fragmentów można już było kilka razy posłuchać.
Powstało już kilkadziesiąt stron, natomiast to trudniejsza książka niż poprzednie. Na pewno jest trudniejsza niż „Nebraska”, ponieważ trzeba bardzo starannie prowadzić badania, a źródeł jest mało. O ile przy „Korzeńcu” dokumenty istniały i można było do nich dotrzeć, o tyle informacje o Rutce są właściwie szczątkowe. Pisarz musi wymyślić całą resztę, opierając się tak naprawdę na kilku punktach. Puste przestrzenie trzeba wypełnić wyobraźnią, a to jest ryzykowne. Będzinianie podchodzą do historii Rutki bardzo emocjonalnie. Jeżdżą za mną tam, gdzie czytam napisane już fragmenty i czekają na kolejne części. Mówią mi też, że sprawia im frajdę, gdy widzą, jak powstaje powieść. Kiedy będzie gotowa? Dałem sobie dwa i pół roku na napisanie tej książki.
A skąd pomysł, żeby w ogóle zająć się Rutką? Kiedyś rozmawialiśmy o tym, że akcja pańskich książek przesuwa się w czasie. Przyszedł więc czas na okres II wojny światowej. Ale dlaczego właśnie ta historia?
Trylogia dochodzi niemal do II wojny światowej. Właściwie ostatnie zdanie „Talu” bezpośrednio jej wybuch zapowiada. Więc niespodzianki nie ma. Problem polegał na tym, żeby z wielu historii wybrać taką, która stanowi najlepsze uzupełnienie trylogii. Miałem kilka pomysłów. Nie ukrywam, że historia Rutki jest po pierwsze wstrząsająca, a po drugie, taka powieść w pewnym sensie należy się Rutce za to, co zaczęła sama robić, to znaczy opisywać swoje życie, ale nie mogła tego dokończyć. Z tym, że mnie nie chodzi o upamiętnienie tej dziewczyny w sposób pomnikowy, tylko taki, by młodzi ludzie, którzy będą czytali książkę, mogli utożsamiać się z jej postacią. A chciałbym, żeby tę powieść czytało dużo ludzi młodych.
W związku z będzińskimi korzeniami Rutki Sosnowiec ma prawo czuć się porzucony?
Docierają do mnie takie głosy i wówczas odpowiadam, że zamiast „trylogii sosnowieckiej” będzie „kwartet zagłębiowski”. Ale getta na będzińskim Warpiu i sosnowieckiej Środuli były praktycznie jednym miejscem, nie toczyły się tu losy znacząco odrębne. To jest wciąż ta sama opowieść. Jeśli uciekam od Sosnowca, to niedaleko. Rodzina Grzeszolskiego też jest pochowana na cmentarzu w Będzinie.
W nowej książce pojawią się postaci znane z poprzednich powieści?
Jeśli tak, to podobnie jak w „Talu”, gdzie jest kilka drobnych odniesień, by czytelnik widział, że to nadal ten sam świat. Wydaje mi się, że może się znaleźć odniesienie np. do Emmy, która mieszkała tutaj, przeżyła wojnę, a wcześniej pracowała dla niemieckiego fabrykanta, ale ostatecznej decyzji jeszcze nie podjąłem. W „Talu” bohaterów Korzeńcowych wmieszałem w tłum ludzi, którzy byli świadkami procesu.
A „Nebraska” to z kolei odpoczynek od tematyki zagłębiowskiej?
Powiedziałbym: odświeżenie warsztatu. Po napisaniu trylogii chciałem się zmierzyć z czymś innym. Wierzę w to, że pisarz musi zmieniać tematykę czy gatunek. Dobrze robi też tłumaczenie literatury, bo człowiek zmaga się z rzeczami innymi warsztatowo. Poza tym „Nebraska” jest odpowiedzią na pytania czytelników. W czasie spotkań często pojawia się kwestia: „Pan tyle podróżuje, a pisze pan tylko o Sosnowcu”. Więc napisałem coś innego.
Podróże to, wydaje się, jedno z głównych pana zainteresowań.
Powiedziałbym nawet, że to moja pasja. Spisywanie wrażeń z podróży też. Kiedy zaleciałem do Nebraski, była zima, była preria, byłem przez pierwsze pół roku sam i nie bardzo wiedziałem, czym się zająć w mroźne wieczory. Spisywałem więc różne rzeczy i kiedy do zapisków wróciłem, uznałem, że niektóre z tych spostrzeżeń mogą być interesujące. Zaproponowałem więc mój dziennik wydawnictwu. Sądząc po reakcjach czytelników, to nie była zła decyzja.
A co z podróżami po Sosnowcu? Ma pan tu swoje ulubione miejsca? Oczywiście, poza Pogonią.
W tej chwili podróże po Sosnowcu są trochę ograniczone, bo od września jestem dyrektorem anglistyki, a to oznacza, że przez pięć dni w tygodniu jestem przywiązany do Pogoni. Ale Pogoń rzeczywiście ma niepowtarzalny klimat. Przy uliczkach, gdzie jest jeszcze bruk z początku XX wieku, stoją zarówno małe domki, jak i urzędnicze wille i supernowoczesny budynek uniwersytetu. Trzeba się tylko modlić, żeby remonty prowadzono z głową, tak jak w przypadku dawnego dziekanatu. Takie rewitalizacje pokazują potencjał tej dzielnicy. W rzadkich wolnych chwilach odkrywam uroki Szlaku Zabytków Techniki.
Wcześniej chyba nie dostrzegaliśmy tego, co jest nam bliskie, traktując to jako coś codziennego. Teraz stajemy się coraz bardziej dumni z naszej małej ojczyzny?
Najwyższy czas. Liczę na to, że uda się z bulwarami Czarnej Przemszy. Takie atrakcje nad rzeką, gdzie nie będzie butelek i śmieci, a będzie na przykład ścieżka rowerowa czy tereny do biegania i spacerowania. Jeśli chodzi o dumę z małych ojczyzn, to pięknie, niech będzie coraz większa, oby jednak nie oznaczała: my przeciwko innym. Różnijmy się w elegancki sposób. Mam optymistyczną myśl, że kiedyś w naszym wielkim regionie wszyscy będą świadomi różnic, ale jednocześnie będą dumni ze wspólnego dziedzictwa, z tego niespotykanego nigdzie zestawu kultur, które powstawały obok siebie, a teraz się harmonijnie scalają. Myślę, że gdybym był pisarzem z Sieradza albo Konina, to nie mógłbym czerpać z takiego bogactwa kultur. Oczywiście Zagłę-biacy powinni być dumni z tego, co posiadają. Także z tego, że ich tożsamość budowana była przez różne przyjezdne grupy ludności.
Tylko że potrzeba czasu, żeby Zagłębiacy przyjezdni, którzy też przywieźli skądś swoją tradycję i kulturę, tożsamość zagłębiowską poczuli.
Pamiętam czasy, kiedy rodzice pędzili w weekendy na Kielecczyznę czy w inne miejsce, zabierali z domów prowiant i wracali. Ale dzieci tych osób wychowały się już tutaj. I one są zainteresowane nie historią tych miejsc, skąd przyjechali ich rodzice, tylko historią i tożsamością tych miejsc, gdzie oni spędzili dzieciństwo. Jestem zdecydowanie przeciwny myśleniu, że osoby, które tu przyjechały, nie są „nasze”. One też są nasze, tylko potrzebują czasu, żeby tu wrosnąć. W ogóle nie podoba mi się takie myślenie, które czasem widzę u niektórych Ślązaków, że Ślązak to tylko ten, który jest Ślązakiem od pięciu pokoleń i godo. Ślązakiem jest dziś każdy, kto mieszka na Śląsku, przykłada cegiełkę do tego, żeby ten region był piękniejszy i jest z nim emocjonalnie związany. Nie jest dzisiaj ważne, kto skąd przyjechał. To jak w Warszawie: wysiadasz na Centralnym i jesteś warszawiak. Chciałbym takiego podejścia, a nie podejścia wykluczającego.
W Zagłębiu to emocjonalne podejście wciąż się jeszcze rodzi?
Rodzi się powoli, ale poczekajmy, aż Zagłębie będzie w ekstraklasie. Wtedy będzie się rodziło dużo szybciej. Są takie wydarzenia, które ludzi jednoczą. Nie samymi książkami człowiek żyje. Tu są także bardzo bogate tradycje sportowe. Młodych ludzi częściej bardziej jednoczy sport niż spacery historyczne. Zresztą nikt nie może nakazać, że teraz wszyscy muszą być dumni z Zagłębia. To musi wyjść od dołu.
To, czego brakuje, to chyba współpraca zagłębiowskich samorządów.
Problemem chyba nie jest brak współpracy miast Zagłębia, tylko polskie chaotyczne myślenie i ogólny brak koordynacji. Nawet Katowice nie zawsze sobie radzą. Podczas niedawnych targów książki jednocześnie zorganizowano maraton, którego trasę wytyczono w taki sposób, że na targi nie dało się dojechać. A pan mówi o współpracy kilku miast.
Nowa książka: „Nebraska” Zbigniewa Białasa to reportażowa opowieść o Stanach Zjednoczonych z początku XXI w. Książka ukazała się w tym roku nakładem wydawnictwa MG.