Zawsze kłopot z artystami. O twórcach i odtwórcach
Odbiorcy nie mają kłopotu z określeniem, kto jest artystą, a kto nie. Kłopot mają urzędnicy, którzy z góry określili, że z niektórymi zawodami nie podpisuje się „umowy o dzieło”, tylko „umowę-zlecenie”, bo nie wszyscy artyści są artystami. Ale, być może, protesty pomogły i nastąpi powrót do prawidłowego naliczania podatku, bo prezes osobiście obiecał, że odda artystom ich 50 procent kosztów uzyskania. Optymistyczne, prawda?
Oczywiście, jeśli będzie dotrzymane. A urzędnicze argumenty są nieraz zabawne. Na przykład mówią, że muzyk, grając w orkiestrze, nie wykonuje twórczej pracy. Tym bardziej dyrygent - przecież tylko pokazuje, w którym miejscu partytury muzyk ma wejść. To ma być twórczość? A reżyser w teatrze: stań na lewo, stań na prawo… to jest twórczość?
Bolesne. Bolesne jest to, że nie masz tego jak wytłumaczyć. Bo trzeba by powiedzieć, na czym polega jeden czy drugi zawód. A jak wytłumaczysz urzędnikowi, że ta rola różni się od roli, którą w tym samym repertuarze wykonywał 30 lat temu jakiś inny aktor i to jest jego, aktora, twórczość? Że to jest jego wartość intelektualna? Bo twórczością jest interpretacja!
Ale, jak to wytłumaczysz komuś, kto z góry zakłada, że nie? Że nie można zawrzeć ze mną umowy o dzieło, bo ja tylko odtwarzam to, co sobie tam autor wymyślił? A jak może się różnić ta sama postać w różnych inscenizacjach - najlepiej zobaczyć na przykładach.
Miałem w życiu jedną taką wielką szansę, żeby pokazać postać zupełnie „po nowemu”, ale niestety, niezrealizowaną, przez śmierć Konrada Swinarskiego. To była rola Horacego w „Hamlecie”.
To, co przy tej okazji, stwarzając tę postać, Swinarski wymyślił, to było prawdziwie oryginalne i odkrywcze. Uznał, że wbrew całej tradycji interpretacyjnej, Horacy to nie był żaden przyjaciel Hamleta. Że to był spryciarz, wiedziony jakąś swoją ambicją, chcący zrobić karierę polityczną gdziekolwiek. Jak się dowiedział, że jakieś zamieszanie jest na dworze duńskim i można by tam przy okazji zabłysnąć, już pierwszy, jeszcze przed Hamletem, przyjechał!
Skąd się bierze to rozluźnienie moralne w decydencie, który jest pewien, że z wytworem czyjegoś intelektu może robić, co chce?
Kto tak kiedykolwiek „przeczytał” i zobaczył tę postać? Zawsze, we wszystkich inscenizacjach, to był przyjaciel! „Horacy, tu?” - pierwsze słowa Hamleta. „Ty tutaj?”. Zdziwienie totalne, co on tu robi? Ale potem, po wszystkim, po całej tragedii, umierający Hamlet postanowił go wykorzystać: przywołuje więc Horacego i zobowiązuje go, żeby to wszystko zapisał. On sobie na tym swoją pieczeń upiecze, ale będzie przynajmniej zapisane. To, co on, Hamlet, tu przeszedł, jaka była prawda o tym dworze, o tej władzy.
Taka postać to też tylko odtwórca? No niech ktoś z tych, co te prawa ustanawiają, potrafi coś takiego odczytać? Oczywiście, może sami nie czytają, ale zabierają się jednak za ludzi, którzy czytają.
Bardzo trudno wytłumaczyć interpretację - to prawda. Ale trzeba się cieszyć, że taki temat się w ogóle pojawił, że w ogóle ktoś o tym pomyślał.
A to znaczy, że taki temat wróci. Bo jeszcze za tym stoją pieniądze, 50 procent - albo 20 procent. To już jest kąsek łakomy dla władzy, więc teraz musi się „pogimnastykować”.
Cała ta sprawa, chociaż konkretna, wiąże się jednak u nas z sytuacją głębszą: że coraz wyraźniej nie szanuje się u nas ludzi, których siłą i wkładem w dorobek naszego kraju jest wartość intelektualna!
Skąd się bierze to rozluźnienie moralne w decydencie, który jest pewien, że z wytworem czyjegoś intelektu może robić, co chce?
Czy to dlatego, że to takie trudne do zmierzenia i zważenia? Czy też wiąże się to z tym, że wszystko na naszych oczach tak się sprymitywizowało i spsiało, że sukcesu i argumentów dla rzesz wyborczych szuka się gdzie indziej, w szybkich „igrzyskach”, w kolorowych „gierkach”?
Nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że tak szybko można było nas sprymitywizować! To znaczy, że ta cała warstwa inteligencko-cywilizacyjna była wąziutka, naskórkowa, wystarczyło tylko zdrapać, zdmuchnąć i już! I już jesteśmy w świecie wygodnych prymitywów.
Nigdy nie miałem wielkich mniemań o nas. Ale zawsze mieliśmy instynkt, żeby wybierać ludzi, którzy mają większe wyporności intelektualne niż my sami. Oddawaliśmy im się w ręce. Ale, jak się zaczęło metodycznie strącać tych mądrzejszych z piedestałów mówiąc, że to nie są żadne autorytety, tylko „złogi”, jak się zaczęły metodyczne degradacje, odzieranie z wartości pewnych ludzi, postponowanie, grzebanie w genach, to wtedy rzeczywiście można powiedzieć, że została cieniutka warstwa, którą można było zdmuchnąć.
I pewnie tak to się stało w naszym narodzie. I nagle nam zabrakło tych, których moglibyśmy wynieść na świecznik. Albo pouciekali, albo nie chcą się angażować, widząc, że to, co reprezentują, nie ma żadnej wartości dla innych.
I niespodziewanie poruszyła się „lawina”, w której lecą i śmieci, i różne odpadki. Czy musi coś z tego pozostać? Byłoby przykro.