Zatul, czyli nawet Święty Mikołaj ma ciężkie dni (kosztem aniołka), dlatego powinniśmy dzielić się tym, co łączy i wysyłać dobre emocje
Karp do karpia: - Co robisz w sylwestra? – Pożyjemy, zobaczymy. Wiem. Rywalizuję tu ostro z Karolem Strasburgerem. Ale to wszystko z desperacji. Po prostu codziennie zajmuję się polityką (która jest, jaka jest) i gospodarką (!), więc czasem czuję się jak ten Mikołaj z anegdoty opowiedzianej mi przez Polkę z Rovaniemi… Szczęśliwie, są ludzie. Z natury dobrzy.
Mnóstwo dzieci (i część dorosłych) wie, że w fińskim Rovaniemi jest wioska Świętego Mikołaja, a na adres FIN-96930 Napapiiri trafiają co roku worki listów z prośbami o prezenty. Druga połowa dzieciarni sądzi, że Mikołaj ma rezydencję raczej na wzgórzu Korvatunturi, 200 km od Rovaniemi (FIN-99999). Tak czy siak miliard Ziemian wierzy – lub pragnie wierzyć – że z mroźnej Laponii ruszają w świat renifery ciągnące sanie wypakowane spełnieniami marzeń.
A propos tego tamtejsza Polka opowiedziała mi historię niby z przeszłości, a jakoś tak groźnie osadzoną w teraźniejszości. Otóż dawno temu, gdy Mikołaj szykował zaprzęgi do misji, z manufaktury zabawek doszły wieści, że najpracowitsze elfy są na L-4 lub kwarantannie, a reszta nie daje rady z produkcją aut i lalek; w dodatku pozrywały się choinkowe łańcuchy dostaw, a cena obroku bije rekordy. Ponure nowiny czyhały też w stajni: trzy renifery zaszły w ciążę, Rudolf z Dzwoneczkiem przepadli w granicznym lesie.
Mikołaj pobiegł do kuchni, by wypić filiżankę uspokajającej herbaty, ale w nerwach wypuścił i puszkę, i filiżankę. Chciał zamieść ów straszny bałagan, lecz szczotkę zjadły myszy. Wtedy usłyszał kołatanie do drzwi. W progu stał Aniołek - uśmiechnięty od ucha do ucha. Rzucił: „Wesołych Świąt, Mikołaju kochany! Przyniosłem ci choinkę. Prawda, że śliczna?”
No i stąd się wzięła tradycja wbijania aniołka na czubek choinki.
Też tak czasem macie? Złość, gniew, bezsilność, chęć odreagowania – to wszystko grzechy, których nie zdarza się popełniać tylko niebiańsko cierpliwym i szlachetnym. Przyznaję, że do nich nie należę, choć – jak wielu – staram się poprawić (imię – Zbij gniew – zobowiązuje!). Gdy nie daję rady, biegnę do ludzi. To ważne zwłaszcza w tych niełatwych czasach.
Nigdy nie uwierzyłem Hobbesowi, że człowiekiem kieruje tylko instynktowna, egoistyczna potrzeba zwiększenia własnej siły; że nie jesteśmy istotami łaknącymi wspólnoty, więc nasze więzi są sztuczne; że do tego, byśmy się wzajemnie nie pozabijali, potrzeba wielkiej przemocy. Wiem, że wśród czołowych (choć ja bym ich przypisał do innej części ciała) polityków Hobbesowe podejście i pogłębianie podziałów w imię umacniania własnej siły jest popularne – z wszelkimi tego dla nas konsekwencjami. Ale teraz, w okolicach świąt, mamy szansę od tego odpocząć – a zarazem pomyśleć, czy naprawdę jesteśmy tacy, jak oni nas malują. I czy chcemy grać role, które nam przypisali w imię własnych celów i wyobrażeń świata.
Mam przyjemność i zaszczyt należeć do kilku organizacji społecznych, a co za tym idzie ogrzewać się w jasnej i ciepłej aurze ludzi myślących o innych (i Innych) całkiem inaczej niż Hobbes i jego akolici. Ostatnio, jak co roku, pakowaliśmy dziesiątki prezentów dla potrzebujących - dzieląc się przy tym magicznym mentalnym zatuleniem. Świadomość, że ktoś o Tobie naprawdę myśli, że dba… Że możesz liczyć na jego życzliwość; nie, nie miłosierdzie, ale życzliwość właśnie. Na uśmiech - ot tak, zwyczajny, a jakże w polskiej szarzyźnie egzotyczny. Na dzielenie się dobrymi, a nie złymi emocjami.
Dzielenie się zatuleniem (my mówimy: zatulem) - ze sobą wzajem, ale też z tymi, którzy wypadli z kręgów zatulenia, albo mieli nieszczęście nigdy się w nich nie znaleźć. Rozglądam się wokół i wiedzę mnóstwo ludzi, którzy chcą to robić – nie tylko od święta. Może jestem naiwny, ale – mimo iście Mikołajowej siwizny – wierzę, że tacy ludzie potrafią rozświetlić cały świat. Czego sobie i Państwu z serca życzę – prosząc o zatul. Dla bliskich, dla sąsiadów, dla przechodniów. Dla innych i Innych.