Zatrucie Warty w Poznaniu: Sprawa może wrócić do prokuratury
Po trzech latach śledztwa sprawa zatrucia Warty przez firmę Bros jeszcze nie doczekała się procesu. Chociaż do sądu trafił już akt oskarżenia, sprawa może wrócić do prokuratury. Sędzia stwierdził bowiem, że akt oskarżenia zawiera braki.
Do zatrucia Warty doszło w październiku 2015 roku. W tej sprawie oskarżony został wyłącznie szef firmy Bros Piotr M., któremu prokuratura zarzuciła polecenie wylania trujących substancji, które mogły zabić nawet 20 ton ryb. Straty oszacowano na ponad milion złotych. Sieć kanalizacyjna w siedzibie Brosa była połączoną z Wartą.
W trakcie postępowania Piotr M. do winy się nie przyznawał i nie chciał składać wyjaśnień. Chociaż wszystko wskazywało na to, że za niedługo ruszy jego proces, trzeba będzie jeszcze na to poczekać. We wtorek w poznańskim sądzie rejonowym odbyło się posiedzenie dotyczące zwrotu sprawy do prokuratury.
Mimo iż tego typu posiedzenia zazwyczaj odbywają się z wyłączeniem jawności, poznańscy dziennikarze złożyli wniosek o przeprowadzenie jawnego posiedzenia.
O ile przedstawiciel Polskiego Związku Wędkarskiego, który jest stroną pokrzywdzoną w tej sprawie, pozostawił ten wniosek do rozpatrzenia sądu, o tyle mecenas Paweł Sowisło, pełnomocnik oskarżonego Piotra M., stanowczo sprzeciwiał się przeprowadzeniu jawnego posiedzenia. Jako argument podawał m.in. rzekome nierzetelne relacjonowanie sprawy przez media i straty wizerunkowe, których miała doświadczyć firma Bros.
- Wnioskodawca (dziennikarze - dod. red.) nie uzasadnił dlaczego ta sprawa ma szczególny charakter i dlaczego interes społeczny ma być ważniejszy niż interes prywatny właścicieli firmy, z których jeden jest oskarżony - mówił Paweł Sowisło.
- W wielu mediach narracja, która towarzyszyła tej sprawie przesadziła kwestię odpowiedzialności przypisując winę mojemu klientowi. Relacje dziennikarzy spowodowały wymierne straty wizerunkowe firmy, której właściciel ma zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Interes społeczny, wyrażający się w chęci informowania opinii publicznej o postępowaniu, nie powinien mieć prymatu nad interesem prywatnym
- dodaje.
Mecenas Sowisło przekonywał też sąd, że sprawa firmy Bros na pewno jeszcze będzie trwała, a dziennikarze jeszcze będą mieli okazję, by o niej informować.
Kilkukrotnie podkreślał też, że przekazy medialne były rzekomo nierzetelne a firma poniosła duże straty wizerunkowe. Jednocześnie dodawała, że prokuratura popełniła "kardynalne błędy" w akcie oskarżenia.
Sędzia Jan Kozaczuk ostatecznie przychylił się do jego argumentów i nie ujawnił posiedzenia.
- Zdaniem sądu akt oskarżenia ma pewne braki. Dobro postępowania wymaga, by zachować w tajemnicy te informacje tak, aby prokurator nie miał zarzutów, że ujawniono fakty, które utrudniłyby mu sporządzenie właściwego aktu oskarżenia - mówił sędzia Jan Kozaczuk.
Mimo tego nie podjął jednak decyzji o konieczności zwrotu postępowania do prokuratury. Jak stwierdził, mecenas Sowisło przedłożył nowe dokumenty, z którymi musi się zapoznać i ogłosi decyzję 7 stycznia.
Co ciekawe na sali rozpraw zabrakło przedstawicieli... prokuratury. Pełnomocnicy obu stron po wyjściu z sali nie chcieli się wypowiadać. Rzecznik poznańskiej Prokuratury Okręgowej Michał Smętkowski stwierdził jedynie, że brak obecności prokuratora na rozprawie wynikał z przyczyn organizacyjnych. – Nie jest to żadne uchybienie ze strony prokuratury. Ze względów organizacyjnych prokurator nie mógł być obecny – mówił.
Jednocześnie dodawał, że w przypadku zwrotu aktu oskarżenia do prokuratury, ta poczeka na pisemne uzasadnienie sądu i wtedy podejmie decyzję o złożeniu ewentualnego zażalenia.